Kaukaz nie jest jednorodny i to właśnie pociąga: każdy znajdzie coś dla siebie. Jest on niesamowitą mozaiką na granicy kultur i religii, na granicy Europy i Azji. Zamieszkuje go około 70 grup etnicznych – większość z nich stale pielęgnuje swój unikatowy język i tradycje, co powoduje, że kaukaska mieszanka bywa wybuchowa – dosłownie i w przenośni. Mimo narzuconych podziałów administracyjnych, a także różnic wyznaniowych i językowych, kaukaskie krainy zachowały swoją unikalną tożsamość, kultywując tradycje i kultury. To jednak przede wszystkim góry, piękno których poraża i powala na kolana.
Dziś zaproponuję Wam subiektywny przegląd TOP-10 miejsc na Kaukazie. Dla wielbicieli gór, pięknych widoków i niezapomnianych wrażeń.
Kazbek - to do jego skał bogowie przywiązali niepokornego Prometeusza. Króluje nad miasteczkiem Stepantsminda. Po gruzińsku Mkinvartsveri, oznacza Lodowy Szczyt. Jednocześnie przyciąga i hipnotyzuje. Wydaje się, że jest to pięciotysięcznikiem na wyciągnięcie ręki, co nie jest tożsame z łatwością jego zdobycia. Mkinvartsveri, wygasły wulkan ściągający na siebie wszystkie pioruny z okolicy, słynie ze swej kapryśności. Ostatnio ekspedycja National Geographic ponownie zmierzyła jego wysokość i okazało się, że mierzy nie 5033, 5047, ale 5054m n.p.m. Nie trzeba wchodzić na jego szczyt, by móc zachwycać się widokami, jakie oferuje. Szlak nie jest oznakowany, ale do pewnego fragmentu, „wariantu turystycznego” prosty do odnalezienia.
1. Cerkiew Świętej Trójcy
Pierwszym punktem na trasie w stronę Kazbeku jest cerkiew Świętej Trójcy, czyli Cminda Sameba – tak, to ten pocztówkowy obrazek na większości przewodników. Numer 1 w całej Gruzji, miejsce oblegane przez turystów, dlatego, aby uniknąć tłumów, polecam wybrać się tam o świcie. W gratisie wschód słońca z widokiem na czterotysięczny masyw Kuro, rozciągający się po przeciwnej stronie. W zeszłym roku na Cmindę zbudowano asfaltową drogę, co zepsuło nieco wrażenia kaukaskiego offroad’u, ponieważ obecnie wjedzie tam nawet auto osobowe. Tym bardziej polecam wariant pieszy, przez wioskę Gergeti, tuż obok wieży, z lewej strony – z miasteczka około 1,5 godziny.
Po trzech godzinach marszu w stronę Kazbeku stajemy na Przełęczy Arsza i wysokości 2950m n.p.m. Z tego miejsca można już podziwiać lodowiec (jednak droga do niego to kolejne 2 godziny). Jeżeli komuś starcza wrażeń – jest to punkt, z którego można zawrócić z czystym sumieniem i poczuciem napełnienia widokami.:)
Kolejnym przystankiem, miejscem pierwszego noclegu większości grup, wychodzących na Kazbek jest Saberdze, położone na 3100m n.p.m. Nowością jest schronisko Altihut, otwarte pod koniec zeszłego sezonu, gdzie można napić się kawy, wina, czy uzupełnić kalorie i przekąsić gruzińskie chaczapuri, serem ociekające. Wychodząc w środku z namiotu, szczęśliwcy mają okazję zobaczyć – dosłownie i w przenośni – niebo pełne gwiazd.
Z Saberdze już tylko godzina grogi do czoła lodowca Gergeti. Jest to ostatni punkt na trasie, który rekomenduję w wariancie turystycznym. Wrażenia i widoki po drodze mają już ten wysokogórski posmak, którego nie doświadczymy w naszych rodzimych Tatrach. Nie znamy również zasad aklimatyzacji – jej brak zabija, z czego, niestety, nie wszyscy zdają sobie sprawę. Nie jest możliwe wejście na Kazbek w dwa dni i to jeszcze bez wcześniejszego przygotowania organizmu na ten wysiłek. Wiele osób lekceważy zawroty głowy, brak apetytu czy krew z nosa, co skończyć się może tragicznie. Wielu także nie zdaje sobie sprawy z powagi przejścia przez lodowiec. Sandały na Kasprowym Wierchu i siekiera zamiast czekana są znane z polskiego otoczenia, ale i na podejściu przez lodowiec zdarzają się podobne ewenementy. Lodowiec na Kazbeku jest usiany szczelinami, w których zginęło już kilkunastu naszych rodaków, a w dodatku ciągle się zmienia, dlatego nie posiadając alpinistycznego doświadczenia i umiejętności nie jest polecane przechodzić tamtędy bez przewodnika.
Przejście przez lodowiec i dotarcie do głównej bazy na 3650m n.p.m., zwanej przez wszystkich Stacją Meteo (lub Bethlemi Hut), zajmuje kolejne 2 godziny.
Meteo jest miejscem, z którego, po 1-2 dniach dodatkowych wyjść aklimatyzacyjnych, zazwyczaj o 1 w nocy rozpoczyna się atak na szczyt Kazbeku. Nie jest to szczyt technicznie trudny, ale wymagający pod względem niebezpieczeństwa lodowca, wysokości i chłodu, w szczycie sezonu oscylującym w granicach -20/-30*C. Po około 8 godzinach, przy dobrej pogodzie (która statystycznie nie zdarza się zbyt często), można podziwiać panoramy Kaukazu z wysokości 5054m n.p.m. Zejście do bazy to kolejne 4 godziny; większość spędza tam jeszcze jedną noc i dopiero następnego dnia schodzi do miasteczka. Wtedy jedyną rzeczą, o której marzy człowiek jest ciepły prysznic, a zaraz po nim – zimne piwo. ;)
2. Tuszetia-Chewsuretia-Kazbegi
Najpiękniejszy trekking po górach Kaukazu to w najkrótszym wariancie, (czyli z podjazdami pewnych fragmentów) co najmniej 5 dni. Gdybyście chcieli iść cały czas – z 8. Co jeszcze do Tuszeti – trzeba pamiętać, że jedyna droga, którą można z Tbilisi dostać się do głównej wioski, Omalo, jest „otwarta” (czyt. przejezdna bez śniegu i zalegających kamieni) zazwyczaj tylko od drugiej połowy czerwca/początku lipca do końca września. Droga do Omalo, mierzy 72 km. Z racji tego, że wcześniej była jedynie pasterską ścieżką i przez 30 lat użytkowania nie należy do osiągnięć cywilizacji w formie autostrady, a także licznych serpentynem, jedzie się nią około 5 godzin. Zwana Drogą Śmierci, trafiła na listę 10 najbardziej niebezpiecznych dróg świata. Z kolei Przełęcz Abano to najwyżej położona przejezdna droga na całym Kaukazie. Z dojazdem do Szatili jest tylko nieco lepiej, ale tam chociaż cokolwiek robią, bo pod koniec zeszłego sezonu pracowano nad utwardzeniem drogi, chociaż miejscowo, co i tak dużo daje.
Tuszetia to magiczna kraina. Zatopiona wśród szerokich zboczy Północnego Kaukazu, ze względu na trudnodostępność jeszcze niezepsuta przez hordy turystów, pełna lokalnych wierzeń i szczypty magii. Cała ludność Tuszeti liczy około 100 osób i skupia się w 40 miejscowościach, formą przypominających ufortyfikowane twierdze. Znaczna część mieszkańców żyje tu tylko latem – wraz z pierwszym śniegiem przenosi się w cieplejsze i bardziej dostępne regiony pobliskiej Kacheti lub Tbilisi. Warto wspomnieć, że do Tuszetii, z szacunku dla kultury mieszkańców, nie jest przyjęte wwozić i spożywać wieprzowinę. Do niektórych świętych miejsc nie wejdą również kobiety. Tuszowie słyną z odwagi, waleczności, a także, jak na prawdziwych górskich dżygitów przystało – miłości do koni. Przepastne doliny są idealnym miejscem nie tylko na trekkingi, ale i rajdy konne.
Stare, tuszeckie miejscowości, mijane po drodze, przypominają wioski-twierdze. Ze względów bezpieczeństwa nie leżą w dolinie, lecz wysoko na stromych zboczach. Głównym elementem każdej wsi, częścią jej zabudowy gospodarczej są wieże, zwane koszkebi, które pełniły nie tylko funkcje mieszkalne, ale przede wszystkim obronne. To dzięki nim możliwy był kontakt między wioskami i szybki oraz skuteczny sposób informowania o dostrzeżeniu wroga (bliskość granicy z Czeczenią i Dagestanem). Z Omalo przechodzimy przez Dartlo, Girevi, zdobywamy przełęcz Atsunta (3431 m n.p.n.m.), trafiamy do Mutso, stamtąd do Szatili, gdzie można kontynuować pieszy trekking, lub zdecydować się na transport do Roszki, skąd tylko 2 godziny do trzech bajecznie kolorowych jezior Abudelauri i podnóża masywu Chaukhi. By znaleźć się w Jucie, wiosce 20km od Stepantsmindy, trzeba przekroczyć kolejną przełęcz, zdobywając wysokość 3338m n.p.m. Brzmi szybko i prosto? Tylko brzmi. Do pokonania mamy wymagające 75 kilometrów w 5 dni, co daje średnią 15 km na dzień, z czego zdecydowana większość na wysokości około 3000m. Wrażenia i widoki są jednak tak piękne, że całe zmęczenie magicznym sposobem odpływa na drugi plan.
3. Juta
To najwyżej położona wioska w regionie Kazbegi, znajdująca się na granicy dwóch regionów – Khevi i Chewsuretii. To tutaj kończy się trekking z Tuszetii, ale jest to miejsce na tyle dostępne (znajduje się 20km za Stepantsmindą), że jest celem głównie jednodniowych wycieczek. Masyw Chaukhi, zwany Gruzińskimi Dolomitami jest rajem dla wspinaczy. Przewodnicy gruzińscy, mając kilka dni przerwy pomiędzy grupami na Kazbek, odpoczywają właśnie tam, powtarzając, że najlepszym lekarstwem na monotonię tamtej drogi, są strzeliste szczyty Chaukhi, do wyboru aż 7. Niezbyt wymagający całodniowy trekking, piękne widoki, a jeżeli ma się zapas sił i energii to jest możliwość wejścia na przełęcz Chaukhi na wysokości 3338m n.p.m., skąd zobaczyć można całą Chewsuretie, a przy dobrej widoczności nawet Czeczenię – to miejsce nigdy mi się nie znudzi, mimo, iż byłam już tu setki razy (w przeciwieństwie do Doliny Truso). Gdy tylko mam wolne dwa dni i chcę wyłączyć się od świata – Juta jest pierwszym kierunkiem, jaki ku temu obieram.
4. Wąwóz Khde
Wąwóz Khde w zeszłym roku znałam jedynie z mapy. I ewentualnie ze słyszenia, że to wąwóz w terenie przygranicznym, potrzeba tam mieć pozwolenie i ogólnie nie da się. Tak, „nie da się”, jak to bywa często w Gruzji, jest mantrą wypowiadaną ze stoickim spokojem, mnie doprowadzającym do szału. Jednak chcieć znaczy móc i wreszcie miałam okazję przekonać się na własne oczy! Przepustkę załatwia się na granicy gruzińsko-rosyjskiej, trwa to chwilę i jest bezproblemowe, trekking przyjemny, a widoki – miażdżą. A pomyśleć, że byłam tam wczesną wiosną, ledwie pierwsze jej tchnienie – jak tam pięknie będzie, kiedy zrobi się zielono! Wąwóz wciśnięty pomiędzy „Wrota Kaukazu” – wokół same skały – robi wrażenie. Z drugiej strony gór rozciąga się Inguszetia, cały wąwóz słynie z koziorożców, zamieszkujących tamte tereny. Oczywiście można też spotkać niedźwiedzie i wilki. Przez Khde w 3 dni można przejść przełęczą Kibishi aż do lodowca o tej samej nazwie u podnóży masywu Kuro i takim to magicznym sposobem znaleźć się w Jucie. To miejsce definitywnie ma potencjał! Nie jest może dostępne, ale w tym właśnie jego urok – z dala od turystycznego zgiełku i tłumów na szlaku… Nic, tylko poczekać, aż zejdzie śnieg i ruszać w drogę!
5. Dolina Truso
Jak mawiają, najpiękniejsza dolina w całej Gruzji, a już na pewno w okolicach Kazbegi. Jak już jednak wspomniałam, w przeciwieństwie do Juty może się znudzić, o ile było się tam dziesiątki razy w sezonie, dlatego warto ją zobaczyć dwa razy w życiu, w czerwcu i wrześniu, dla porównania i trzymać się twierdzenia, że jest najpiękniejsza. ;) Idealna na jednodniowy trekking – w sumie do pokonania 22km, w przedłużonym wariancie (od skrętu z głównej drogi w Kobi) – 34km. Z reguły wszyscy zaczynają trekking w wiosce o nazwie Okrokana. Po drodze mijamy Kanion Kasari, a po godzinie marszu przed oczyma otwiera się cała dolina ze swoimi głównymi atrakcjami – białymi trawertynami (unikalne formacje wapienne; podobne na świecie są tylko w tureckim Pammukale i jednym parku narodowym w USA) i źródłami wody mineralnej koloru i zapachu (!) żelaza. Polecam obranie trasy „górą”. Tuż obok trawertynów z prawej strony znajduje się most, przez który trzeba przejść, po schodach z opon wspiąć się na górę i stamtąd móc podziwiać całą dolinę z perspektywy. Dzięki temu po drodze ujrzymy też małe jeziorko – Abano – Gruzini powtarzali swoją legendę, że jest to jezioro bez dna. Było. Do czasu, aż Polacy nie zmierzyli jego głębokości, sięgającej maksymalnie 7 metrów. :D Widzimy opuszczoną osetyjską wioskę Ketrisi, w sezonie zamieszkaną przez pasterzy. Górna trasa łączy się tuż za wioską – dalej idziemy w stronę monastyru (w Truso są dwa – żeński i męski; u zakonnic czasami można kupić chaczapuri), aż do twierdzy Zakagori, obok której ustawiony jest posterunek straży granicznej – to waśnie w Dolinie Truso przebiega granica z Osetią Południową, separystycznym terenem, tylko formalnie będącym w terytorium Gruzji. Pogranicznicy zezwalają na wejście na wzgórze, na którym znajdują się ruiny twierdzy, szybki piknik i powrót.
6. Kazbegi i Swanetia
Górsko-trekkingowo opcje w gruzińskim paśmie Kaukazu ogólnie są dwie (ciężko jest połączyć jedno z drugim, chyba że ma się 20 dni urlopu pod rząd;) ). 7 miesięcy siedziałam w okolicach Kazbegi, ale to do Swanetii mam jakiś sentyment – całkiem inne góry, inne chodzenie. Muszę przyznać, że jeżeli jest na tym świecie coś, w czym można zakochać się od pierwszego wejrzenia, definitywnie może tym być Gruzja. Tak się stało i ze mną – wpadłam, jak śliwka w kompot, od razu po same uszy. Gdy pierwszy raz przyjechałam na Kaukaz, ten widok mnie poraził. Do dziś czasami przeklinam tę chorą miłość. ;) Gruzja wciąga jak narkotyk, a te są powszechnie złe i szkodliwe. W dodatku całkowicie bezsensowne. (A mimo to ludzie je zażywają, prawda? Coś w tym jednak musi siedzieć głębszego, na dłuższe rozważania!). Przekonałam się o tym sama, kiedy po raz pierwszy poczułam wilgoć poranka na lotnisku w Kutaisi i konia, pasącego się tuż przed jego budynkiem. Od razu stwierdziłam: coś tu nie gra. Delikatne odchylenie od normalnego obrazu postrzegania świata. A mimo to wciąż tu wracam i czasem aż za głowę się łapię, dlaczego to robię i po co mi to? Może to lasy, ostre szczyty i całe górskie pasma, dzika przestrzeń, zadbane obejścia i porządek – czyli na dobrą sprawę wszystko to, czego jakoś tak brakuje czasem w Kazbegi. Niby ciągle to jedna i ta sama Gruzja, ale taka inna, która ciągle zachwyca – zwłaszcza taką porą roku i cudowną jesienią. Dlatego ciężko wybrać co lepsze, trzeba to zobaczyć na własne oczy, by mieć porównanie.
Swanetia, ze względu na swoje górskie i trudno dostępne położenie przez lata była odizolowana od Gruzji. Wiele autonomicznych tradycji zachowało się po dziś dzień, czego głównym przykładem może być chociażby język swański – całkowicie odrębny, do niczego niepodobny, w codziennym użyciu. „Dzień dobry” to „choczalada”.:) Bazą wypadową w Swanetii jest Mestia. Charakterystyczne dla tego regionu było wznoszenie wież obronnych, zwanych koszkami. W przeciwieństwie do wież z regionu Tuszetii, Kazbegi, czy Inguszetii te swańskie mają trochę inny kształt. Dzis wiele z nich w Mestii zostało przekształconych na guesthous’y czy restauracje.
Z Mestii bardzo przyjemny jest trekking do Jezior Koruldi (koło 8 godzin tam i z powrotem) - same jeziorka może nie robią kosmicznego wrażenia, ale droga do nich – prawie cały czas z widokiem na kaukaski Materhorn, czyli Uszbę, a z drugiej strony na piramidkowy stożek Tetnuldi – jest przepiękna – to tylko dlatego umieszczam to miejsce w swoim subiektywnym rankingu. „Matterhorn Kaukazu”, schronienie bogini łowów Dali, „Wiedźma” to tylko niektóre nazwy dwuwierzchołkowej Uszby, jednej z najbardziej charakterystycznych i najtrudniejszych gór całego Kaukazu. Na szczycie, wedle miejscowych podań, odbywały się sabaty czarownic. Brzmi zachęcająco. Co do Uszby - jest jeszcze taki suchy żart, że jak ktoś szuka sposobu na efektowne samobójstwo, to idzie na Uszbę, bo jest bardzo trudna i trzeba mieć naprawdę duże doświadczenie, by się na nią wspiąć. ;)
7. Uszguli
Uszguli to najwyżej położona wioska w całej Gruzji (na miejscu drugim znajduje się Juta) – leży na wysokości. Z Mestii odległość wynosi dokładnie 46 km. Są dwie opcje, żeby tam dotrzeć. Raz: zrobić sobie trekking Zabeszi-Adiszi (koło 7h) i na drugi dzień dojść do Uszguli (10h). Tak w ogóle to szlak jest podzielony na 4 dni, ale odcinki są krótkie i spokojnie można to zrobić w 2-3 dni. Opcja druga: dojechać tam za 20 lari deliką w 2 godziny. Pierwszy raz do Uszguli jechałam marszrutką z szalonym kierowcą Gruzinem, który na zakrętach potrafił wyprzedzić trzy inne marszrutki na raz (!!!) i cały czas powtarzał, śmiejąc się w głos: jołki pałki zielonki!!, prawie trzy godziny. Szalony Gruzin stwierdził, że przejechałby to dwie godziny, ale wszyscy pasażerowie podzielali jego szaleńczy zapał i gorącą krew. Teraz droga jest w dużo lepszym stanie, więc swański dżygit zapewne jedzie tam godzinę. Samo Uszguli znajduje się na totalnym końcu świata, jest to naprawdę śliczna wioska, można tam taaaak odpocząć, że szok:) Również dobra opcją jest spędzenie w wiosce jednego noclegu. Z Uszguli rozpoczyna się ciekawy, 20 kilometrowy trekking pod lodowiec Szchary, najwyższej góry Gruzji. Szchara (5193m n.p.m.) to najwyższa góra Gruzji i trzeci co do wielkości szczyt całego Kaukazu. „Shkhara” – to po swańsku szczelina. Po gruzińsku „shkhara” to cyfra 9 – stąd często można usłyszeć, że Szchara ma 9 wierzchołków, co nie jest prawdą, bo jest to masyw. Z jej lodowców bierze początek rzeka Inguri. Przepiękne widoki na całej trasie, soczysta zieleń, rwące, górskie potoki – naprawdę warto.
8. David Gareji
To miejsce z czystym sercem polecam każdemu, mimo, że od strzelistych szczytów Kaukazu ze Swanetii różni się tak diametralnie! Średniowieczny kompleks monastyrów tuż przy granicy z Azerbejdżanem robi niesamowite wrażenie. Kosmicznie pofalowane stepy aż po sam horyzont, dzikie agamy (gatunek dużych jaszczurek) i przestrzeń bez końca nie pozostawią obojętnym! Co jeszcze lepsze – to miejsce o każdej porze roku jest totalnie inne. Byłam tam w maju – kwitnące, zielone łąki. W czerwcu – przekwitanie. Lipiec – żar z nieba. Sierpień – spalona słońcem półpustynia. Coś pięknego!! Warto dodać, że z Tbilisi do David Gareji, jak na offroad’owe warunki rzut beretem – niecałe 3 godziny. Codziennie o 11:00 z Placu Puszkina za 30 lari odjeżdżają busy, które zabiorą nas w całkowicie inny świat gór Kaukazu, tak na odmianę.
9. Rosja
Kaukaz to nie tylko Gruzja, a wręcz przeciwnie – Kaukaz to głównie Rosja. Jeżdżąc na Elbrus, wreszcie mogę sobie posłuchać czystego brzmienia rosyjskiego, a nie kaleczących Gruzinów, którzy mówią: „Eto haroszyj gałowa, paczemu ON balit?” Prócz wizy, największa trudnością w podróży do Rosji jest oczekiwanie na granicy – ich przekraczanie w czasach Schengen jakoś zawsze jest to związane z adrenaliną. Kabardino-Bałkaria to republika stworzona przez Stalina za czasów Związku Radzieckiego. (On tak miał, że łączył w republiki dwa zupełnie rożne, czasem wręcz wrogie sobie narody, zwłaszcza z upodobaniem robiąc to w Kotle Kaukaskim, w którym wrzało, wrze i będzie wrzeć…) Zamieszkują go Kabardincy i Bałkarzy, mówiący swoimi językami z kosmicznej grupy tureckiej. Są wyznania islamskiego, stąd meczety na tle niebotycznych gór i muzeini, nawołujący do modlitwy wśród tej górskiej ciszy robią niesamowite wrażenie. To właśnie nad Kabardino-Bałkarią króluje najwyższy szczyt Europy.
Elbrus - jego nazwa pochodzi prawdopodobnie z języka perskiego i oznacza „błyszczący”. Szczyt posiada też określenia w językach narodów zamieszkujących jego okolice. Nazwa karaczajsko-bałkarska „Mingi tau” oznacza Wieczną Górę, a kabardyjska „Oszchamacho” – Góra Szczęścia. Nie należy on w zdobywaniu do jakiś wymagających lub super ciekawych szczytów. Ot, najwyższy szczyt Europy, mierzący 5642m, tak właściwie to góra człapana, z silnym wiatrem i chłodem. Jeszcze w ramach ciekawostki – Elbrus jest wygasłym wulkanem i najwyższym szczytem Kaukazu, ma dwa wierzchołki. Czytałam kiedyś ciekaw artykuł Góreckiego, w którym opisywał, że Elbrus się budzi, a gdy wybuchnie, całkowicie zmieni panoramę Kaukazu i wszystkich sąsiadujących krajów. Ma dwa wierzchołki i jest ogromnym masywem. Oraz bardzo komercyjnym. Na wysokość 4900 m może wywieźć ratrak, a jeszcze wyżej – skuter śnieżny. Wystarczy zapłacić. Oczywiście 700 m przewyższenia do pokonania pozostaje, ale to i tak duże ułatwienie. Sporym wyzwaniem jest za to zimno. O ile kapryśna pogoda pozwala, wschód słońca jest zawsze bajkowy i dodaje skrzydeł w nuzącym podejściu.
Panoramy z Elbrusa nie mają sobie równych, a na samo ich wyobrażenie i wspomnienie przechodzą mnie ciarki. Zawsze cieszę się jak dziecko, mogąc je podziwiać po raz kolejny. Zawsze mi brakuje słów w takich momentach, na opisanie piękna gór.:) Tymi widokami, zwłaszcza przy dobrych warunkach, niemożliwe jest się nasycić. Nigdy dość, zawsze mało. Siedzieć tam całą dobę, od świtu, poprzez zmierzch i przez całą noc patrzeć na gwiazdy – może wtedy stopień naładowania baterii widokami osiągnąłby poziom dodatni. Ze szczytu rozlega się przepiękny widok na Wysoki Kaukaz: Uszbę, Szcharę, Czeget, Dych-Tau… dla takich widoków warto się wysilać. Znowu prawdą okazuje się powiedzenie, że „życia nie mierzy się ilością oddechów, ale ilością momentów, kiedy zapiera oddech”. Co jednak dość istotne – wcale nie trzeba wchodzić na szczyt, by cieszyć oczy widokami! Na Elbrus z wioski Azau, leżącej na wysokości 2365 m i będącej bazą wypadową, wjeżdża kolejka – zimą Elbrus zamienia się w kurort narciarski, ale wyciągi pracują całorocznie. Stancja Mir znajduje się na wysokości 3450m n.p.m., a jeszcze wyżej, na wysokości 3850 m, jest stacja Gara-Baszi, okolice której są zazwyczaj punktem wyjścia w drodze na szczyt. Co ciekawe, prócz beczek i kontenerów, w których często śpią alpiniści, na Gara-Baszi można znaleźć również knajpki czy małe restauracje. Wot taka komercja!
10. Czeget
Czeget – to z języka bałkarskiego „zalesione zbocze” lub „znajdujący się w cieniu” – szczyt o wysokości 3769m n.p.m. Zimą kurort narciarski, słynący z wielu ekstremalnie trudnych czarnych tras, a w sezonie główny cel wyjść aklimatyzacyjnych dla osób, przygotowujących się do zdobywania Elbrusa (o ile nie posiada się aklimatyzacji, zdobytej wcześniej chociażby na Kazbeku). W dodatku na wysokość ponad 3000m można wjechać krzesełkowym wyciągiem. Co warto wspomnieć – z bazowej wioski, czyli Azau, Elbrusa nie widać. Piękny widok na Dach Europy rozpościera się za to właśnie z Czegetu.
Trzy kilometry dalej na zachód znajduje się granica Kabardino-Bałkarii z Karaczajewo-Czerkiesią, na południe zaś z Gruzją.Za czasów Związku Radzieckiego pomiędzy Czegetem znajdowała się przełęcz, po przekroczeniu której było się w Swanetii – skąd tylko rzut beretem nad Morze Czarne i kurort Batumi, uwielbiany przez Rosjan. Dziś granice są zamknięte, a do Batumi droga daleka – jedyne przejście graniczne jest w Wierchniem Larsie/Dariali – czyli 6 godzin z Azau + czas na granicy+ 10 godzin do morza przez Gruzję. Czeget jest kwitnąco piękny, a przełom czerwca i lipca to czas rododendronów, a panoramy Wysokiego Kaukazu nie pozwalają oderwać oczu ani na chwilę.
Wybrałam tylko 10 miejsc, a tak naprawdę ograniczyłam się tylko do Gruzji, którą znam najlepiej i małego fragmentu Kaukazu Północnego po stronie rosyjskiej. Mam nadzieję, że do końca sezonu ranking subiektywnie najpiękniejszych miejsc poszerzy się o nowe punkty!
Komentarze