Bieszczady. Magiczna kraina wokół której krąży wiele legend. Ostoja natury, prawdziwej dzikości, miejsce które stale opiera się nadmiernemu ucywilizowaniu. Dlatego gdy pojawiła się szansa by odwiedzić te góry nie mogłem jej przegapić. Do szczęścia potrzebny był mi tylko pełen bak paliwa i trochę żarcia w słoikach. Tak przygotowany wyruszyłem w dzikie ostępy Bieszczadzkich szczytów.

Pierwszego dnia jako cel obrałem Okrąglik. Jest to szczyt w paśmie granicznym między Polską, a Słowacją, położony w Bieszczadach Zachodnich. Nie wysoki, mający 1101 metrów n.p.m. nie powinien sprawiać kłopotów. Sytuacja ma się jednak zgoła inaczej w przypadku wyjścia fotograficznego.

Zwykle staram się być na miejscu przed wschodem słońca, a to oznacza wędrówkę w ciemnościach nocy. Sprzętowo i nawigacyjnie nie ma kłopotu. Kłopotem jednak jest aktywność zwierząt oraz ograniczona widoczność. W Bieszczadach żyją niedźwiedzie, wilki, żubry. Każde z tych zwierząt, w sytuacji zagrożenia, nie będzie się zastanawiało co ma zrobić. Odpowiedzią będzie atak. I tutaj pojawia się problem.

Tego ranka strasznie wiało, a droga wiodła gęstym lasem. Szum liści skutecznie uniemożliwiał usłyszenie jakiejkolwiek zwierzyny.

Jednocześnie zwierzęta nie słyszały moich kroków. W takiej sytuacji dobrym rozwiązaniem jest nawoływanie co pewien czas, by zwierzęta w okolicy mogły usłyszeć naszą obecność. Wówczas większość zwierząt zwyczajnie zostanie spłoszona. Oczywiście możemy mieć pecha i wręcz zwabić drapieżnika ale wierzcie mi, są większe szanse, że on sobie odejdzie niżeli stwierdzi, że ma ochotę na darmowy obiad.

Stosując wyżej wymienioną metodę przemierzałem bieszczadzkie lasy w drodze na szczyt. Powolutku się rozjaśniało, do końca drogi już niewiele, gdy nagle w lesie zauważyłem dwa ślepia które odbijały światło mojej czołówki. Momentalnie chwyciłem mocniej kij z kamerą i zacząłem jeszcze głośniej nawoływać. Przypominało to trochę próbę charakteru. Lepiej nie podrywać się do ucieczki, gdyż możemy wyzwolić w ten sposób instynkt gończy. I chodź nie mam bladego pojęcia co zobaczyłem to jednak świadomość, że jest się w Bieszczadach wystarczyła, bym nie chciał się o tym przekonywać. Zacząłem spokojnie się wycofywać obserwując oczy które śledziły każdy mój ruch. Po chwili zwierzyna również poczęła schodzić z drogi, w sposób nieśpieszny, powiedziałbym nawet, pewny siebie. Spokojnie, bez nerwów, zeszliśmy sobie z drogi uznając remis.

Nie wiedząc jednak z czym miałem do czynienia postanowiłem wrócić do mijanej wcześniej malutkiej połoniny zaraz przed szczytem. Brak drzew oferował rozległy widok, a tego mi było potrzeba, by móc ewentualnie z wyprzedzeniem zareagować na jakiekolwiek zagrożenie. Zbliżał się już powoli wschód słońca, więc nadszedł czas na rozłożenie szpeju. Pokrywa chmur niemal 100%. Żadnych szans na spektakularne, kolorowe niebo. Przełożyłem się zatem na teleobiektyw i skupiłem się na wychwyceniu jakiegoś interesującego detalu w krajobrazie. Szukałem kształtów, wieloplanowości, czegoś co mogło by przykuć wzrok i oto znalazłem.

Ślady ludzkiej obecności w ciągnącym się po horyzont pasie łąk i lasów.

Cywilizacja w dziczy.

Nie upłynęło więcej niż 30 minut gdy pojawiła się niespodziewana wyrwa w chmurach przez którą słońce oświetliło od dołu chmury niskiego pułapu. Pojawiły się więc kolory w wypełnionym dotychczas po brzegi szarością poranku. Nie ma czasu na zmianę miejsca, ta chwila może trwać tylko kilkanaście sekund. Szybka zmiana obiektywu na coś średniego zasięgu i… Mamy to!

Pierwsze promienie słońca smagają chmury nad Bieszczadami.

Chwilę później napływające nieustannie chmury na powrót zasłoniły słońce pozostawiając mnie w objęciach szarości aż do zejścia do podnóża góry. Prognozy pogody były jednak optymistyczne. Wraz z upływem dnia aura miała się poprawiać i rzeczywiście synoptycy wiedzieli co mówią. Gdy dojechałem na Przełęcz Wyżnią było już chyba ze 30 stopni Celsjusza i piękne, niebieskie niebo. Przekimałem się trochę odsypiając wczesną pobudkę, zjadłem obiad odgrzewany na kuchence gazowej i ogólnie pokręciłem się po okolicy. Niestety zwariowane tempo życia, które mi ostatnimi czasy towarzyszy, nie pozwoliło na porządne zaplanowanie lokalizacji pod względem fotograficznym. Dlatego zmuszony byłem do improwizacji. Nie chcąc jednak stracić szans na ładny zachód słońca wybrałem dosyć oczywisty, ale zapewniający ładne widoki cel.

Połonina Wetlińska – Schronisko PTTK Chatka Puchatka.

Godzina drogi i niewielkie przewyższenie ściągają tłumy ludzi. W ciągu całej aktywności na Okrągliku spotkałem jedną osobę, tutaj w ciągu 15 minut spotkałem tyle osób, ile w ciągu reszty swojego pobytu w Bieszczadach. Mityczna dzikość zostaje tutaj zadeptana przez rzesze turystów. Ale co się dziwić? Widok z Hasiakowej Skały, zaraz obok Chatki Puchatka, to kwintesencja Bieszczadów. Połoniny, lasy, nieskończona ilość grzbietów poprzeplatanych dolinami, po prostu bajka. Wskoczyłem do schroniska na szybką kawę i od razu się zakochałem. Surowość tego miejsca, brak prądu oraz bieżącej wody sprawia, że nawet w szczycie sezonu istnieje duża szansa na miejsce noclegowe. Co więcej atrybuty te nadają temu miejscu niesamowity, nie spotykany w żadnym innym miejscu, klimat. Definitywnie muszę tam wrócić.

Spojrzałem na zegarek – 40 minut do zachodu słońca – czas na znalezienie kompozycji. Jakie było moje zaskoczenie gdy okazało się, że z owych 40 minut pozostało mi niewiele więcej niż 10. Warstwa smogu po stronie zachodniej była tak gruba, że skutecznie blokowała promienie słoneczne. Dlatego było to jedno z najbardziej nerwowych i szybkich poszukiwań kompozycji. Nie było czasu na przesadną ekspresję dlatego zdecydowałem się na prosty kadr.

Bezkres Bieszczadzkich lasów z którego, niczym wyspy na morzu, wyłania się kilka łysych wzniesień, a wszystko podane w miękkim świetle zachodzącego słońca.

Zaraz potem smog skutecznie odciął resztki światła. Przez jakiś czas jeszcze kontemplowałem chwilę, zastanawiając się o ile ustawa anty-smogowa rozwiąże problem, skoro latem warstwa zanieczyszczenia jest równie niepokojąca. W międzyczasie nad głowami pociemniało, pojawiły się pierwsze gwiazdy, a ruch na szlaku zanikł niemal całkowicie. Pora wracać do mojego tymczasowego domu w którym czeka na mnie rozłożony fotel i nie równa podłoga. Ile ja bym dał bym mógł tak żyć częściej.

Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...