Co to był za dzień! Najpierw wizyta w Čičmanach, słowackiej wiosce z dziesiątkami misternie zdobionych domów z drewna. A potem, obowiązkowy górski akcent.
Na horyzoncie, daleko przed nami, niebo płonie jeszcze czerwienią ostatnich promieni słońca. Zbocza gór z wyraźnym zarysem Giewontu okryła już czerń nocy. Kończący się tak wspaniałymi, pełnymi spokoju obrazami dzień w Tatrach, do spokojnych wcale nie należał. Wręcz przeciwnie – obfitował w wyzwania i emocje jak mało który. Nie ma się czemu dziwić – w końcu za cel naszej wędrówki obraliśmy jeden z odcinków Orlej Perci, a dokładnie przejście Granatów.
Pojawia się w zasięgu naszego wzroku, gdy schodzimy z Krzemieńca. Bukowe Berdo, bo o nim mowa, przypomina smoczy grzbiet, z okazałym wybrzuszeniem tuż przed nami i zwężającym się w oddali na zachodzie ogonem. Niczym łuski i kolce na smoczej skórze, grzbiet ten pokrywają liczne skałki oraz skalne wychodnie. Reszta, to już sama łagodność.
Szarobura aura, niska temperatura i deszcz. Kwiecień zafundował wszystkim zimne pożegnanie. Ale marna pogoda to jeszcze nie powód, by rezygnować z górskich wędrówek.
Tak, tak ponownie zawitaliśmy do schroniska Przysłop, wygrzewając stęsknione za słońcem ciała na jego betonowym tarasie. Poprzednio, drugi co wysokości szczyt Beskidu Śląskiego, był dla nas celem wędrówki samym w sobie. Tym razem traktujemy go, jako etap 25 kilometrowego odcinka Głównego Szlaku Beskidzkiego, z Przełęczy Kubalonka po Węgierską Górkę, który zaplanowaliśmy na pierwszy, bardzo wiosenny weekend kwietnia.