Nie ma złej pogody, są tylko słabe charaktery – powtarzamy w myślach jak mantrę, opierając się szalejącej od kilku minut śnieżycy. Od początku wiedzieliśmy, że aura na zewnątrz nie będzie nas tego dnia rozpieszczać. Stąd zaplanowany, blisko 28 kilometrowy odcinek Głównego Szlaku Beskidzkiego, zamieniliśmy na górski spacer, za cel obierając Błatnią w Beskidzie Śląskim. Nie zrywając się zbyt wcześnie, wystawiliśmy w końcu nosy poza ciepłe lokum, wprost na świeżo zmoczone deszczem ulice Bielska-Białej.
Wiosna, ach to Ty! – nuciliśmy trzy tygodnie wcześniej, podczas pokonywania trasy Przełęcz Kubalonka-Węgierska Górka. Świeciło słońce, złociły się trawy, a my przez 25 kilometrów maszerowaliśmy dziarsko, czując cudowne wiosenne ożywienie. Tak było na początku kwietnia. Końcówka miesiąca, to już zupełnie inna bajka. Szarobura aura, niska temperatura i deszcz. Kwiecień zafundował wszystkim zimne pożegnanie. Ale marna pogoda to jeszcze nie powód, by rezygnować z górskich wędrówek. Skoro od niedawna Beskidy mamy pod nosem, z błahej przyczyny nie zrezygnujemy z możliwości ich poznawania.
Jak zielono! Wędrując bukowo-jaworowo-jarząbowym lasem, przez który prowadzi pierwszy odcinek szlaku, nie możemy się temu nadziwić. Korony najwyższych drzew zielenią się co prawda jeszcze nieśmiało, za to poniżej, na wysokości ich pni, młodsze i niższe drzewa szaleją już na dobre. Może poprzednio na trasie było słonecznie i ciepło, ale zdecydowanie mniej zielono.
Szlak startujący w pobliżu parkingu, przed wejściem do Doliny Wapienicy (ok. 420 m n.p.m.), po niemal płaskim terenie prowadzi nas do efektownej zapory i leżącego przed nią jeziora Wielka Łąka. Stworzony przez tamę, całkiem malowniczy obrazek, oglądamy zza drucianego ogrodzenia. Głęboko wdychamy rześkie, wilgotne powietrze, łapiąc lekką zadyszkę na odcinku zapora-Palenica (668 m n.p.m.). Szukając niebieskich oznaczeń szlaku, który od jeziora Wielka Łąka, prowadzi dość ostro pod górę, pokonujemy w sumie 250 metrów różnicy wysokości. Momentami siąpi drobny deszcz. Okrywająca drzewa mgiełka, która pojawia się po nim, dodaje klimatu naszemu wędrowaniu.
Od Palenicy, płaskim grzbietem maszerujemy wśród młodych drzewek, czekając na odkrywające się od czasu do czasu widoki. Jest deszczowo i mgliście, stąd nie są one zbyt rozległe, za to bardzo nastrojowe. To w górę, to w dół wędrujemy przez kolejne wzniesienia – Kopany (690 m n.p.m.), Wysokie (756 m n.p.m.), Przykra (818 m n.p.m.) – aż po Siodło pod Przykrą. Tu szlak niebieski łączy się m.in. z żółtym, który prowadzi do Jaworza, i którym planujemy niespełna dwugodzinny powrót z Błatniej (917 m n.p.m.).
Im bliżej celu, tym bardziej zaskakuje nas to, co widzimy. Zieleń, która towarzyszyła nam tak intensywnie na początku trasy, ustępuje miejsca bieli. Osłaniające ścieżkę drzewa, przyprószone są całkiem wyraźną warstwą śniegu. Nie powinno nas to dziwić, w końcu „kwiecień plecień…”.
Jeszcze odrobina wysiłku i po 2,5 godzinie od rozpoczęcia wędrówki docieramy do celu. Czas na zasłużony posiłek w schronisku na Błatniej. Na deser, w postaci słynnych panoram Beskidu Śląskiego, jakie roztaczają się ze szczytowych polan, nie mamy co liczyć. Robi się coraz bardziej mgliście i deszczowo. Cóż, mamy przynajmniej pretekst do powrotu w to miejsce. Póki co, czeka nas jednak powrót z gór. Uatrakcyjniamy go zmianą szlaku – po dotarciu do Siodła pod Przykrą, dalej kierujemy się szlakiem żółtym.
W połowie drogi dopada nas śnieżyca. Ładnie – myślimy. A mogliśmy ten czas spędzić w przytulnym, ciepłym domu, w kapciach i przed telewizorem. Jak fajnie, że nie wybraliśmy tej opcji.
Zapraszamy na naszą stronę zwiedzajacswiat.com i profil na fb
Komentarze