Oblepione ciężkim, wilgotnym śniegiem gałęzie, łączą się, tworząc nad naszymi głowami biały okap. Pokryte cienką warstwą lodu kamienie lśnią na ścieżce, obok której płynie górski potok, a przystrojone w biel świerki, sięgają swymi koronami błękitu nieba. Brakuje tylko fauna Tumnusa, z czerwonym szalikiem wokół szyi.
Są takie miejsca na ziemi do których człowiek wraca niczym bumerang. Nie patrząc na odległość, czasem niezbyt rozsądnie, a na pewno już nie opłacalnie, wsiada i jedzie choćby na chwile. Zdarzało się nawet, że Alex pokonywał trasę ponad 700 km tylko po to by wejść na jeden szczyt i wrócić z powrotem do domu. Dla mnie to miejsce to Bieszczady!
Czy elektryczność i bieżąca woda są potrzebne do szczęścia? Absolutnie nie! Schronisko w Łupkowie jest miejscem bez żadnych udogodnień cywilizacji, a mimo wszystko przyciąga jak magnes. Właściwie trzeba przyznać, że to brak cywilizacji przyciąga najbardziej!
Na Żar trzeba spojrzeć z góry. A dokładnie, z innej góry. Pobliska Kiczera świetnie się do tego nadaje. Zbiornik wodny elektrowni na szczycie Żaru, widać stąd jak na dłoni.
Złociste trawy poruszane wiatrem, samotne świerki i otwierające się raz po raz rozległe panoramy. Od Skrzycznego po Przełęcz Salmopolską naszemu jesiennemu wędrowaniu, towarzyszyły takie właśnie widoki.
W porannym fotografowaniu jest jakaś magia - gdy wracam do domu mam świadomość, że choć przede mną cały dzień to ja doświadczyłem już czegoś miłego dla oka.