Baterie mojego organizmu powoli zaczęły migać, ostrzegając: „Uwaga! Niski poziom! Doładuj akumulatory!” Moi szefowie chyba zdążyli już przyzwyczaić się do moich fanaberii i spontanicznych wyjazdów, więc nie było nawet chwili zastanowienia. Skorzystałam z dobrych prognoz, zabukowałam bilety i o 2:30 we wtorek wstałam, by ruszyć w stronę Tatr.
Prognozy się sprawdziły. „W czepku urodzona!” – mówią o mnie. Ja znowu komentuję to: „Głupi ma zawsze szczęście”! O godzinie 6 dziarskim krokiem ruszyłam w stronę Kuźnic. Na chodniku spotkałam łanię z dwoma cielakami, przyglądającymi mi się z zaciekawieniem, i od razu wiedziałam: to będzie dobry dzień.
Październikowe Tatry sprzyjają wędrówkom. Nigdzie nie ma kolejek, nikt nie przepycha się łokciami i ma się większe poczucie, że na szlaku można spotkać prawdziwych zapaleńców, a nie przygodnych turystów w trampkach, lub, go gorsze, sandałkach na koturnie (sama widziałam!). W góry tym razem wybrałam się sama, ale w żadnym wypadku nie czułam się samotna. Uśmiechy, pozdrowienia i krótkie pogawędki towarzyszyły mi cały dzień!
Mam nadzieję, że moja relacja fotograficzna z tego dnia przypadnie Wam do gustu- byłoby mi bardzo miło! Chciałabym, by każdy choć troszeczkę mógł poczuć klimat i piękno tej bajkowej jesieni w Tatrach!
Chwilo, trwaj wiecznie!
Komentarze