Autor: 

Nie, nie będzie to tekst o wietrznej górze, za którą uważana jest znajdująca się w Appalachach Północnych góra Waszyngtona. Poświęcam go naszej rodzimej i urokliwej wietrznej górze, Babiej Górze, która, choć niepozorna pozostawia wspomnienia przebytej wędrówki.

Myśl o wjeździe zaczyna tworzyć się już w połowie tygodnia. Prognoza pogody przepowiada słoneczny weekend. W piątek dzień decyzyjny: gdzie by tu pojechać? Serce ciągnie w Tatry, rozum podpowiada „Człowieku, krokusopijcy najadą Podhale, z miejskiego zgiełku w kolejny, bezsens” tak rozwiały się myśli o bądź co bądź zimowym wejściu na Grzesia. Ukochane Tatry muszą poczekać. Trwa bitwa myśli między Gorcem a Babią Górą. W końcu pada ta ostateczna decyzja... na Babie Góry, skoro już tam być jak nie odwiedzić mniejszej „siostry”. Ze względu na zamknięcie żółtego szlaku Percią Akademicką, najciekawsze jak na to pasmo wejście, decyduje się na podejście od Krowiarek głównym szlakiem beskidzkim (czerwonym), następnie trasa biegnie przez szczyt na przełęcz Bronę i dalej przed siebie ku Małej Babiej Górze. Tu nastąpi w tył zwrot ku schronisku na Markowych Szczawinach i powrót niebieskim szlakiem do Krowiarek. Tak oto powstał plan trekkingu.

Niedziela, drugiego kwietnia 7:15 rano melduje się na parkingu w Krowiarkach. Zmiana obuwia, zarzucam plecak, czas ruszać. Już na samym parkingu nadciągają dobre myśli „mała ilość samochodów — mała ilość ludzi” coś pięknego dla kogoś, kto szuka odcięcia od codzienności.

Zakup wejściówki i już można zacząć marsz. Płuca oddychają pełnią, świeże rześkie powietrze daje kopa. W górę. Droga przez las w ciszy i spokoju. Od czasu do czasu przerywany przez ptaków śpiew. Ilość śniegu, jaka pozostała na szlaku nie powinna stanowić problemu. Niestety las zrobił sobie psikusa chodź to nie pierwszy kwietnia. Ścieżka z początku łatwa staje się wyślizgana, gładka tafla odbija przebijające między gałęziami promienie słońca. Trzeba będzie trochę zboczyć z lodowego szlaku. Dodaje to tylko dodatkowego smaczku i pokazuje, że nawet tu należy mieć ze sobą raki. No cóż, nie ma co się zrażać, w górnych partiach będzie lepiej.

Brnę wytrwale w górę, omijając oblodzone i wyślizgane fragmenty. Mijam paru schodzących ludzi. Powoli, do góry napawając się pięknem przyrody budzącej się do życia po zimowym śnie. Zieleń drzew i biel śniegu daje odpowiedni klimat w ten słoneczny kwietniowy dzień. Około godziny 8:30 docieram do pierwszego przystanku tej podróży. Sokolica (1367 m n.p.m.) wita pełnią słońca, błękitem nieba i pięknymi widokami. Dookoła iglaste morze. Stąd doskonale widać cel dzisiejszej wędrówki. Babia Góra z tego miejsca wydaje się spokojnie trwać w niedzielnym poranku. Widać kilka pól śnieżnych, północne zbocze uśpione pod delikatną kołderką śniegu. Pod szczytem nieliczne pokłady śniegu. Upajam się tym spokojnym widokiem niezakłóconym, mimo że jest tu grupka osób, którzy tak samo, jak ja nie mogą spać. Każdy zatopiony w swoim jedynym i niepowtarzalnym przeżywaniu tego, co widzi przed sobą. Właściwie mógłbym tu zostać i wpatrywać się w otaczające piękno, lecz wtedy nie byłbym sobą. Zarzucam plecak, poprawiam sznurówki, czas na dalszą wędrówkę.

Iglaste połacie ustępują miejsca kosówce. Przykryte śnieżną pierzyną kontrastują na błękicie nieba. Śnieg sięga po kostki. Na szczęście słońce roztapiając wierzchnią warstwę zlodowaciałej struktury, ułatwia podejście. Kępa (1521 m n.p.m.) wita delikatnym wiatrem oraz lekkim chłodem. Słonce coraz wyżej, wiatr wzmaga swą siłę. W drodze na Gówniak (1617 m n.p.m.) warto zatrzymać się na odsłoniętych polach. Po lewej stronie przed oczyma ośnieżone szczyty tatrzańskich masywów odbija promienie słońca. Pomiędzy mną a uśpionymi szczytami tatrzańskich gór swe piękno rozpościera region Orawski z majestatycznym jeziorem Orawskim. Po prawej z kolei możemy ujrzeć szerokie pasma wzgórz otaczających dzisiejszy cel podróży. Śnieżne poletka przekładają się z ogołoconą już kamienną sceneriom. Brnąc wyżej przez ten zmienny teren prócz uroków słonecznego dnia czuć nasilającą się z każdym metrem siłę wiatru.

Przed ostatecznym podejściu na szczyt Diablaka (drugiej nazwy Babiej Góry), wiatr jak gdyby oszalał. Z lekkiego wietrzyku przerodził się w istną wichurę. Komin, czapka, rękawiczki. Babia Góra (1721 m n.p.m.) wita swych przybyszów. Na szczycie słychać tylko wycie, wściekłość jak gdyby strzyga opanowała teren. Uwierzcie mi, po kilku minutach na tej wichurze każdy z przybyłych chowa się za wiatrołap. I ja niestety jestem zmuszony to uczynić. Panoramę podziwiam już zza kamiennego muru, który chroni przed złością. Czas na życiodajny płyn. Ciepła herbata dodaje komfortu. Kolejny raz Babia Góra wita mnie przeraźliwym wietrzyskiem. Cóż, taki jej urok. Rozgrzany i posilony nie zważając na humory „Baby”, idę odwiedzić jej mniejszą imienniczkę. Zielony szlak. Na przełęcz Brona (1408 m n.p.m.). Oznakowanie na szczycie oznajmia, że dalsza droga trwać będzie godzinę i piętnaście minut. Nie wiem, co dawało większą motywację, ciepło dostarczone przez herbatę czy przenikliwe zimno pchane wiatrem, próbujące wedrzeć się w jakąkolwiek szczelinę w ubraniu.

Drogę pokonuję w ekspresowym tempie. Tylko śnieg spowalnia tępo. Trzeba uważać, by nogi nie zniknęły w kopnym śniegu roztopionym promieniami słońca. Zejście wyglądało raczej na zjazd. Na nachyleniach obuwie samo pruło do przodu. Na przełęczy Brona zjawiam się po 30 minutach. Wiatr ustaje, robi się ciepło. Nie ma na co czekać. Idę zielonym szlakiem w stronę szczytu. Kroki stawiam ostrożnie nie wpaść w szczeliny utworzone przez wijącą się kosówkę. Trochę głupio się tutaj uszkodzić.

Po dotarciu na szczyt Małej Babiej Góry (1517 m n.p.m.) czas na podziwianie widoków. Przede mną swą zaśnieżoną kopułę pokazuje Pilsko, znad którego zaczynają nadciągać chmury. Po południowej stronie możemy dostrzec jezioro Orawskie, Zachodnie i Wysokie Tatry a na południowym zachodzie Małą i Wielką Fatrę. Na północy widać w pełnej krasie Babiogórski Park Narodowy. Niestety przejrzystość powietrza pozostawia wiele do życzenia. Nie mówię tu o chmurach, o nie, to połączenie mglistego pasma z niestety smogiem. To, co widzi oko, aparat za nic nie chce uchwycić. Szkoda. Zdjęcia zostają uwiecznione na soczewce oka. Z tego miejsca nikt nie powiedziałbym, że w taki słoneczny dzień tam na szczycie najwyższej po tatrach polskim paśmie może człowieka tak sponiewierać. To, co dobre szybko się kończy. Czas wracać. Zejście dokładnie tą samą udeptaną śnieżną ścieżką co podejście. Jeszcze chwila upaja się widokami i słońcem na przełęczy. Wracam czerwonym szlakiem ku schronisku na Markowe Szczawiny, by tam odbić na niebieski szlak prowadzący wprost do Krowiarek.

Tak kończy się ten trekking w Babiogórskiej scenerii. Chciałoby się napisać, że kolejny raz jakaś tajemnicza strzyga grasująca na szczycie wypędziła przybywających turystów. Że w sumie, po co znów wdrapywać się na ten nieprzychylny kawałem skały. To właśnie ta niepewność co tym razem zastanę na szczycie dopełnia jej piękno. Kto chodź, raz wszedł na jej szczyt prędzej czy później powróci, by sprawdzić, co tym razem na mnie zastawiła.

P.S.

Jeżeli ktoś trafił na bezwietrzne warunki na szczycie. Ma dużo szczęścia :)

Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...