Okładka

Dzień I

Chociaż budzik miałem ustawiony na godzinę bardzo późną, bo na 5:30, w nocy budziłem się kilkukrotnie. Było to spowodowane wspomnieniami z wczorajszego dnia moich 25-tych urodzin oraz wspaniałej niespodzianki przygotowanej przez kochaną dziewczynę i moich przyjaciół. Julka zaplanowała intrygę, która polegała na tym, że co przystanek wsiadała jedna osoba z niebieskim balonikiem, w którym były piękne życzenia oraz wspomnienia związane ze mną. Był oczywiście tort oraz wspólnie spędzony czas. Lepszego spędzenia tego dnia nie mogłem sobie wymarzyć. 

Oczywiście moje myśli krążyły też wokół kolejnych wyzwań, czekających na Głównym Szlaku Beskidzkim. Dlatego też nie czekając aż zadzwoni budzik wstałem z łóżka dużo wcześniej, ogarnąłem się i zacząłem robić prowiant na dzisiejszą wyprawę.

Ubrałem się, wziąłem duży plecak z wszystkimi potrzebnymi rzeczami i pognałem na autobus. O godzinie 7 Mariusz miał zabrać nas z Placu Inwalidów, więc trzeba było pokonać spory dystans z Huty, aby się tam dostać. 

Dosłownie parę minut przed 7 Mariusz przyjechał i mogłem spakować swoje rzeczy do jego samochodu. Chwilę później doszedł jeszcze Kamil i on również zapakował się do auta. Dowiedziałem się że jeszcze jeden kumpel Mateusz (nazywany ze względu na specyficzne poczucie humoru "śmieszkiem orzeszkiem") wsiądzie po drodze. Miał być gotowy o 7:15 ale jak to on- napisał już o 7 że jest gotowy i czeka.

O godzinie 9:30 stanęliśmy na parkingu w pobliżu stacji PKP Ustroń Polana. Tam ostatnim razem skończyliśmy nasz króciutki odcinek czerwonego szlaku z Matim, więc teraz był to nasz punkt początkowy na kolejny etap. 

Choć dopiero co weszliśmy na szlak już zaczęły się "schody". Podejście na Czantorię Wielką nie należało do łatwych. Początkowo mieliśmy do przejścia około 450 metrów przewyższenia. "Ten szlak ciągnie się chyba przez 10 km"-westchnął Kamil. 10 km to nie było, ale aż...dwa....jak nam później powiedziała aplikacja-mapaturystyczna.pl. Dłuższą przerwę zrobiliśmy sobie przy końcu kolei krzesełkowej. Właściwie tam ukazały się pierwsze widoki na otaczające nas szczyty Beskidu Śląskiego: między innymi Równicę, Błatnią, Klimczok czy Skrzyczne.

Widoki z końca kolejki krzesełkowej

Do Czantorii Wielkiej mierzącej, aż 995 m n.p.m. zostało nam jakieś 30 minut. Po doładowaniu się energetyczną mieszanka krakowską, bułkami i paroma innymi napojami ruszyliśmy dalej. Dla odmiany szlak przebiegał już praktycznie płasko do szczytu bez większych podejść. Po drodze zauważyliśmy dość ciemne chmury unoszące się nad nami.

Na Czantorię weszliśmy o godzinie 12-tej. Przy wieży widokowej (oczywiście płatnej) znajdował się bufet. Ze względu na to, że jest to szczyt graniczny z Republiką Czeską, można tam było zakupić Kofolę, na którą mieliśmy chrapkę. 

Te Kofolu do wyboru

 

Matiemu najbardziej podszedł smak melona, mi maliny. Kiedy wróciliśmy do chłopaków chcieliśmy iść dalej, ale zaczęło padać. Nieco skonsternowany powiedziałem „no brakuje tylko gradu”. Nie wiem czy minęło 10 sekund i pojawiły się pierwsze niewielkie śniegowe kuleczki. Dlatego też schowaliśmy się wraz z innymi turystami za zadaszoną wiatę. Po kilkunastu minutach ruszyliśmy dalej czerwonym szlakiem. Do naszego celu zostało nam 9 km. Po drodze planowaliśmy się zatrzymać jeszcze w schronisku na Soszowie, aby zjeść coś ciepłego.

Schronisko na Soszowie zrobiło na nas pozytywne wrażenie. Małe, przytulne, klimatyczne- te trzy epitety najlepiej je opisują. Do tego byliśmy bardzo zadowoleni z jakości posiłku, ciepły rosołek i pyszna duża szarlotka, to było dokładnie to czego nam było potrzeba.

Rosołek

 

Szarlotka

 

Po solidnej przerwie poszliśmy dalej. Pomiędzy Soszowem, a naszym celem było jeszcze kilka punktów widokowych, na których zdecydowaliśmy się na chwilę przystanąć i zrobić kilka zdjęć.

IMG_20230325_151020

IMG_20230325_124627 (1)

O godzinie 16:30 dotarliśmy do schroniska na Stożku Wielkim. Przy schronisku widoki były wspaniałe, więc tradycyjnie zrobiliśmy kilka fotek zanim weszliśmy do schroniska.

Widok przy schronisku

 

Świetnie nam idzie

Następnie zameldowaliśmy się, zjedliśmy  kolację i poszliśmy na krótki na spacer. Wieczór spędziliśmy w sali jadalnej na graniu m.in. w „Eksplodujące kotki”. Poszliśmy stosunkowo wcześnie spać, bo przed 23.

IMG_20230325_201106

Dzień II

Chyba nikt się nie wyspał. Zmiana czasu, nowe miejsce i mnóstwo myśli spowodowały, że była to krótka noc. Wstaliśmy o godzinie 7:30. W planach szybkie czynności poranne, pakowanko, śniadanko, a następnie wymarsz. Poranny posiłek serwowany w bufecie dosyć mnie rozczarował. Zamówiona jajecznica była dosyć droga, jak na kieszeń biednego studenta (16 zł), a na dodatek porcja była stosunkowo nieduża. W schronisku na Błatniej, po takiej jajecznicy to można byłoby iść ze 30 km, a po tej zaledwie 10. Zresztą "śmieszek orzeszek" sam wspominał godzinę później, że czuję że jakby nie jadł śniadania. Niemniej po zjedzeniu tego co było, zamówiliśmy herbatę. Wyjęliśmy torebkę z kubka i wykorzystaliśmy ją ponownie wrzucając ją do termosu i zalewając wrzątkiem dostępnym w schronisku. Oczywiście planu wyjścia przed 9 nie udało się zrealizować, natomiast nasze opóźnienie nie było bardzo duże, bo o 9:10 oddaliśmy klucz od naszego pokoju i wyruszyliśmy w trasę.

Dzisiejszy plan zakładał przejście 11 kilometrowego odcinka: najpierw szlakiem czerwonym do Przełęczy Kubalonki, a potem zejście szlakiem zielonym do stacji PKP Głębce. W zasadzie przez większą część trasy mieliśmy bardzo ładne widoki, nieco zachmurzone niebo i brak opadów. Po drodze minęliśmy kilka ciekawych punktów widokowych: między innymi Skały, Kiczory 990 m n.p.m. i Mraźnicę 774 m n.p.m.

Skały

Kiczory 990 m n.p.m.

 

IMG_20230326_104351

Pomiędzy Przełęczą Kubalonka a Wisłą Głębcami zwiększyliśmy tempo, bo chcieliśmy zdążyć na pociąg, który miał nas zawieźć do parkingu na którym zostawiliśmy samochód. Udało nam się dotrzeć do niego 4 minuty przed odjazdem. Zapłaciłem 3 zł i 9 groszy i zadowolony rozsiadłem się wygodnie w fotelu. Na następnym przystanku wsiadła grupa harcerzy, która wracała z jakiegoś górskiego wyjazdu, co było widać po ich obładowanych plecakach. Po kilkunastu minutach wysiedliśmy z pociągu i przesiedliśmy się do auta. Około 15:20 dotarliśmy do Krakowa, na Plac Inwalidów. Tak zakończył się drugi odcinek Głównego szlaku Beskidzkiego.

 

Kategorie: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...