Kazbek. To do jego skał bogowie przywiązali niepokornego Prometeusza. Po gruzińsku Mkinvartsveri, co oznacza Lodowy Szczyt. Pięciotysięcznik na wyciągnięcie reki, co nie jest tożsame z łatwością jego zdobycia. Do gór należy podchodzić z olbrzymim szacunkiem i pokorą. W końcu to Góra decyduje, czy wpuści Cię na szczyt. Mkinvartsveri, wygasły wulkan ściągający na siebie wszystkie pioruny z okolicy, słynie ze swej kapryśności. Jednocześnie przyciąga i hipnotyzuje.

Owieczki.

Żyjąc i pracując w Mountain Freaks w Kazbegi, mentalnie przygotowuję się na jego zdobycie. Póki co w ostatnim czasie miałam okazję poznać „od kuchni” Bethlemi Hut, słynną Stację Meteo i przekroczyć magiczną granicę 4000m m n.p.m. Brak aklimatyzacji zabija, z czego, niestety, nie wszyscy zdają sobie sprawę. Nie jest możliwe wejście na Kazbek w dwa dni i to jeszcze bez wcześniejszego przygotowania organizmu na ten wysiłek. Wiele osób lekceważy zawroty głowy, brak apetytu czy krew z nosa, co skończyć się może tragicznie.

Czołem, lodowiec!

Wielu także nie zdaje sobie sprawy z powagi przejścia przez lodowiec. Sandały na Kasprowym Wierchu i siekiera zamiast czekana są znane z polskiego otoczenia, ale i na podejściu przez lodowiec zdarzają się podobne ewenementy. „Bez raków nie przejdę?” Przejdziesz, ale po co się męczyć i ślizgać co dwa kroki? „Koniecznie muszę brać przewodnika? I po co wiązać się liną?” Jeżeli ktoś posiada duże doświadczenie z gór wysokich (a Tatry na pewno do takich nie należą…) i wie, jak zareagować w przypadku wpadnięcia do szczeliny – być może poradzi sobie sam, bez przewodnika. Być może, gdyż lodowiec wciąż się zmienia i wszystko zależy od głębokości szczeliny – może mieć ona metr, a może mieć i sto. Więcej o technicznych aspektach zdobywania Kazbeku możecie przeczytać na stronie Mountain Freaks, gdyż ja nie czuję się tu wielkim specjalista. ;)

Bethlemi Hut.

Na Stację Meteo szłam z grupą turystów (Chłopaki, pozdrawiam!). Po drodze – wszystkie cztery pory roku. Kwitnące rododendrony, upał, burza z gradem i śnieg – a to wszystko na przestrzeni 16 km, jakie dzieli Cerkiew Cminda Sameba i Stację Meteo, znajdującą się na wysokości 3560 m n.p.m. Droga do Przełęczy Arsza nie przysporzyła żadnych wyzwań – w końcu byłam tam nie raz. Trudności rozpoczęły się po przejściu Saberdze – gradobicie w górach nie należy do przyjemnych doznań :P Przejście przez lodowiec było dla mnie ekscytującym przeżyciem. W końcu, jak większość ludzi, miałam do czynienia z najprawdziwszym lodowcem. Jeszcze może przykrytym śniegiem, ale cały czas żywym i aktywnym lodowcem, pełnym szczelin po drodze. Ostatnia prosta w drodze do Meteo to kupa skał i kamieni. Nie zapamiętałam gruzińskiego określenia na ten odcinek, ale, jak stwierdził przewodnik – „po rosyjsku nazywamy go prosto pizdziec” – strome podejście na dobicie człowieka, który myślał, że po lodowcu to już wszystko pójdzie jak z płatka :D Co ciekawe, równie strome podejście wiedzie z rzekomej „toalety” do Meteo. W żargonie przewodnicy nazywają je Everestem. Śmiałam się z tego, dopóki sama nie złapałam tam zadyszki ;)

Czas w Meteo spędziłam w większości z przewodnikami. Zobaczyły chłopy Rudą Wiewiórę, to się od razu ucieszyli, a co! O matko, jak oni mnie dbali! Kawusia, herbatka, cukiereczka? Czekoladki? A na śniadanko co byś zjadła? Moja grupa sama musiała sobie śnieg na wodę topić, by wypić herbatę, a ja jak jakaś księżniczka na włościach! ;)

Szczeliny.

Bez telefonu, bez Internetu – czas na Meteo płynie niespiesznie, swoim rytmem. W górze odpoczywasz od życia w dolinie. Przewodnicy rozmawiali głównie po gruzińsku, ja starałam się łowić słowa, które znam, ale w większości gapiłam się jak cielę na malowane wrota, litościwie prosząc o tłumaczenie na rosyjski, do czasu aż jeden przewodnik nie zwrócił uwagi na Nikusia (dla niewtajemniczonych: Nikuś to miłość mojego życia – mój aparat!), zadając to magiczne pytanie z błyskiem w oczach: „Robisz zdjęcia?!” Wtedy już było pozamiatane i pół wieczoru przegadaliśmy na temat zdjęć nocnych (przy kolejnym spotkaniu na Meteo czeka mnie egzamin!) i kompozycji linowej w kadrze. Podobały mu się moje zwierzęta, a mi jego zdjęcia z drona. Trafił swój na swego, ot co.

5:39, 3560 m n.p.m.

Kolejnego dnia wchodziliśmy do Białej Kapliczki i na wysokość 4000 m n.p.m. – tak właśnie wygląda trening aklimatyzacyjny. (Z moim napędem i turbodoładowaniem kolejnej nocy mogłabym iść na atak szczytowy! Co się jednak odwlecze, to nie uciecze!!) Uroki gór. Z tym jednak nie wygra, bo na prawdziwe uzależnienie nie ma lekarstwa. Z każdym razem człowiek chce tylko więcej i więcej. Być może wtedy, kiedy stanę na Lodowym Szczycie, na magicznym 5047 m n.p.m. apetyt na chwilę zostanie zaspokojony, ale jak każdy wie, apetyt rośnie w miarę jedzenia…

Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...