Okładka

Kurs przewodnicki był dla mnie czasem wielu miłych chwili przeplatanych odczuciami goryczy i złości na siebie. Przez te trzy lata miałem czas przemyśleć jakim chciałbym być przewodnikiem, i tymi przemyśleniami chciałbym się podzielić :)

Wieczorem, po całym dniu intensywnego wędrowania, po zdobyciu Lubania i zejściu do Ochotnicy Górnej, pomiędzy dwoma stawkami osuwiskowymi i dramatycznej wędrówce po kolana w błocie (gdzie naprawdę momentami błoto sięgało kolana) dotarliśmy do Gorczańskiej Chaty na nocleg. Tam na miejscu spotkaliśmy grupę z SKPG Kraków, która także w tym czasie miała swój wyjazd kursowy. Oni stłoczeni w jednym miejscu wokół stołu w kuchni z przewodnikami Rewasza i dyskusją o Gorcach, a my w drugim kącie, ze śpiewnikami i puszkami złocistego browarka na stołach. Wówczas to nasz przewodnik, chcąc zaznaczyć jak fajny jest nasz kurs i w jakim tonie jest prowadzony, chwycił swoją puszkę i powiedział (w przybliżeniu, bo dokładnie słów nie pamiętam) "widzicie Kraków się uczy i z nosami w Rewaszach, a wy macie luz bo możecie się piwa na kursie napić...".

Hmmmm…

Miałem możliwość uczęszczać na kurs przewodnicki dwa razy, jeden zakończony totalną klapą i złością na siebie po oblaniu dwóch egzaminów praktycznych, a drugi z sukcesem. To czy zostanę przewodnikiem to się okaże po egzaminie państwowym, jednak właśnie te słowa w Gorczańskiej Chacie jakoś mnie mocno ruszyły i pobudziły do zastanowienia nad wartościami jakie kurs powinien wykreować w przyszłych przewodnikach. Zresztą ten wyjazd był w ogóle przełomowy gdyż chwilę po tych słowach rozpoczęła się dyskusja o mszy świętej, gdyż na następny dzień była niedziela.

Punkt 1. Wartość niedzielnej mszy

Na moim pierwszym kursie nie było osób, którym zależało na tym aby zawsze w niedziele być na mszy św. poza mną i bratem co parę wyjazdów znalazła się jakaś osoba, która chciała iść, bądź wracała z nami szybciej z wyjazdu właśnie dlatego aby być na mszy. Nie zapomnę wyjazdu w Beskid Sądecki gdzie przewodnik dał nam zadania, a ja miałem załatwić zwiedzanie cerkwi greko-katolickiej, których w tamtym rejonie nie brakuje. Odpowiedzią przewodnika na moją propozycję wspólnego iścia na mszę, a kto nie chce aby poczekał poza cerkwią, którą po mszy mieliśmy zwiedzać była "dziękuje ci bardzo, że nas jednak nie zmusisz do iść na msze", a czy ja kogoś chciałem zmuszać? Chciałem tylko aby wszyscy razem zeszli do cerkwi, a kto nie chce mógłby popodziwiać jej architekturę z zewnątrz. Odwrotnym przykładem był wyjazd w Gorce wspomniany wcześniej, gdyż okazało się że osób chętnych do uczestnictwa we mszy jest więcej tzn. 4 i nasza postawa chęci uczestnictwa we mszy zmieniła plan na niedzielę abyśmy mieli możliwość w niej uczestniczyć. Co prawda spowodowało to podzielenie grupy na dwie części, ta która szła szybciej aby na msze zdążyć i tych co nie chcieli i szli wolniej. Niestety okazało się, że msze przy schronisku odbywają się od 1 maja, a to był 30 kwietnia i chociaż była to niedziela, to jednak mszy nie było.

Dla mnie osobiście wartość mszy świętej zwłaszcza niedzielnej jest ogromna, a skoro dla kogoś innego nie jest, to go nie zmuszam do uczestnictwa, a czy z drugiej strony nie powinna być chęć umożliwienia komuś uczestnictwa nawet jeśli on sam nie bierze w niej udziału?

Punkt 2. Poczucie własnej wartości i wiary w siebie

Będąc na jednym z ostatnich wyjazdów przed egzaminem praktycznym na drugim kursie, jedna z dziewczyn mająca narzeczonego przewodnika górskiego powiedziała nam, że jej narzeczony jej rzekł „niczym się nie przejmuj i tak wiem, że pierwszego terminu nie zdasz”. Tak jej to zostało, że faktycznie nie zdała tego egzaminu, a moja i innych osób frustracja, które to słyszały sięgnęła zenitu, tym bardziej, że gdyby nie wsparcie mojej żony, to pierwszego kursu bym w ogóle nie skończył, nie mówiąc już o drugim i trzech próbach zdania egzaminu praktycznego.

Bardzo trudno jest uwierzyć w siebie, zwłaszcza jeśli osoba ci najbliższa w ciebie nie wierzy. Moja żona pod tym względem jest niesamowita, bo nie dość, że nie pozwoliła mi zrezygnować to jeszcze chce mnie słuchać jak chodzimy po górach, bo jak zawsze argumentuje muszę ćwiczyć mówienie do grupy. I pewnego dnia wraz z żoną i jej dwoma kuzynkami wybraliśmy się na Pilsko, one że na tej górze były pierwszy raz to ja opowiadałem im co widać i co gdzie jest (takie przewodnickie gadanie), na co moja żona już nie mogąc tego słuchać poszła sobie usiąść pod krzyż. A tu nagle wchodzi tata z synem (16 może 18 lat) i pokazując na Tatry mówi do syna „o widzisz tam są Tatry i piękny widok na Jezioro Żywieckie”. Na co moja żona widząc jak syn z zachwytem przytakuje ojcu, wstała i powiedziała „przepraszam ale tam to jest Słowacja i Jezioro Orawskie, a Polska i Jezioro Żywieckie ma pan dokładnie po drugiej stronie”. Oczywiście ojciec puścił buraka, zaniemówił i w oka mgnieniu udali się w drogę powrotną na dół skąd przyszli. A żona mi powiedziała, że gdyby nie ja to ona też by nie wiedziała, ale jako żona przyszłego przewodnika takich głupot słuchać nie może.

Po pierwsze jak tu własnej żony nie kochać. A po drugie takie sytuacje mnie strasznie podbudowują, że jednak moje wysiłki nie idą na marne, że może jako przewodnik nie będę najlepszy, ale jeśli chodziarz jedną osobę nauczę bezpiecznego i świadomego chodzenia po górach to będzie jeszcze większy dla mnie powód do dumy.

Punkt 3. Umiejętność wzbudzenia zaufania

Na pierwszym kursie mieliśmy wyjazd jaskiniowy, tzn. zwiedzaliśmy jaskinie pod Trzema Kopcami w Beskidzie Śląskim, mimo iż jest to jaskinia ogólnie dostępna to jednak wymagająca, pełna ciasnych wąskich przejść, gdzie można dostać klaustrofobii. Na wyjeździe tym była pewna dziewczyna, uczestniczka tego kursu, którą „kruszynką” nikt by nie nazwał, ze swoim 190cm wzrostu. Po wejściu do jaskini i przekonaniu się o jakich wąskich przejściach mamy tam do czynienia owa dziewczyna zaczęła mieć wątpliwości i opory do dalszego zwiedzania, wówczas przewodnik, który nas tam oprowadzał wdał się z nią w dyskusje i przekonał ją do dalszego wchodzenia w głąb jaskini. Udało jej się dojść do samego końca, mimo iż momentami jaskinia była naprawdę trudna do pokonania przeze mnie, a kto mnie zna wie, że do „dużych” nie należę. Po wyjściu z jaskini i powrocie do domu na wspomnienie tego wyjazdu owa osoba, wielokrotnie powtarzała że gdyby nie nasz przewodnik, ona by tam nie weszła. Wzbudził w niej takie zaufanie i poczucie bezpieczeństwa, że dała rade sprostać swoim obawom, kompleksom i strachowi. Nie dość, że stał się on bohaterem tego wyjazdu, to pokazał mi jak ma wyglądać podejście do uczestników, nie „ja tu żądze i tak ma być”, tylko używając jego słów „czy jeśli by to było niebezpieczne, to czy wzięlibyśmy was tu i namawiali do ryzykowania życia czy zdrowia?”.

Punkt 4. Wiedza a koleżeństwo

Na pierwszy egzamin praktyczny jechałem zadowolony i pewny siebie, „no przecież zdałem wszystkie egzaminy cząstkowe więc teraz nic mnie nie zaskoczy” no i… porażka. Po egzaminie czułem się zdołowany, nawet żonie zrobiło się mnie żal. Mimo iż dałem z siebie wszystko to i tak widziałem jak niewiele wiem i jak nie wiele się nauczyłem na kursie. Postanowiłem to nadrobić ale we dwa tygodnie to nie jest możliwe i na drugim terminie ponownie porażka. Za namową brata postanowiliśmy spróbować jeszcze raz i tym razem, nie dość, że nauka szła mi lepiej, łatwiej to zapamiętywałem to odkrywałem nowe rzeczy, które jakoś przechodziły mi nie zauważone. I na egzaminie praktycznym za trzecim podejściem czułem się pewny i tym razem się udało. Nastrój po trzecim terminie, a po dwóch poprzednich bez porównania. Tak jak na pierwszym kursie egzaminy cząstkowe udawało się zdać po koleżeńsku, tak praktyczny okazał się uwidocznieniem błędów i pobłażliwego traktowania, tak drugi kurs i faktyczne nauczenie się tego materiału zakończyło się sukcesem.

Wracając do Gorczańskiej Chaty i dwóch grup w kuchni, osobiście wolałbym być w pierwszej, gdzie wiedza teoretyczna jest przeplatana w dyskusji w terenie z „autorytetami” z tego zakresu i w ten sposób wiedza jest bardziej dostępna i przyswajana, niż siedzieć przy stole gdzie browarek jest podawany za wzór dobrego kursu. Wtedy nie musiałbym się wstydzić za siebie dwa razy jak to miało miejsce po egzaminach praktycznych.

Punkt 5. Warunki sanitarno-noclegowe

Na pierwszym wyjeździe na jakim miałem okazje być w czasie pierwszego kursu po dwóch dniach chodzenia po górach i zajścia na nocleg do „cywilizacji” gdzie były prysznice wszyscy rzucili się do kąpania i zmycia z siebie potu, brudu i „zapachu fiołków” ze stóp. Widząc nasze zaangażowanie i ustawianie się w kolejce pod prysznicem nasz opiekun kursu powiedział „po zakończeniu kursu to wam nie będzie przeszkadzało jak cały tydzień nie będziecie się myć”. No cóż jakoś po zakończeniu dwóch kursów, z jego słowami się nie zgadzam.

Chodząc po górach trzeba być przygotowany, że może się trafi nocleg który będzie daleko od standardów, bo to będzie szałas, czy jakaś rozwalająca się stara chałupa. Jednak jak człowiek planuje dwu lub więcej dniowy wyjazd, to też planuje nocleg w takim miejscu aby móc się wyspać i nie mieć obawy czy będzie tam mógł się umyć. Jako przewodnik idąc z grupą byłoby mi wstyd zaproponować grupie spanie w szałasie gdzie leżąc na podłodze (bądź to czymś co po niej zostało) móc oglądać przez sufit gwiazdy, bo dziury czy brak desek dają taką możliwość. Nie zastanawiałem się wówczas i poszedłem do pobliskiego schroniska oddalonego o pół godziny drogi od tego szałasu i się umyłem i wyspałem. Wiem, że jest taka opinia, że w górach się nie myjemy, śpimy byle gdzie i w tym czym chodzimy cały dzień, ważne że nie pada na głowę, jednak to nie jest dla mnie. Mówi się, że najlepsze to chaty gdzie nie ma wody, prądu i ubikacji i powstawanie schronisk z „pełnym wypasem” psuje klimat górski, ja uważam że odwrotnie. Powstawanie takich miejsc powoduje, że człowiek chce iść w góry, gdzie się zmęczy ale na koniec dnia się odświeży, wyśpi i z optymizmem będzie chciał iść dalej. Ale tak jak mówię, to jest moje zdanie.

Punkt 6. Dobra zabawa i poczucie humoru

Kurs to oczywiście ludzie, a jak ludzie to i różnego rodzaju sytuacje jedne wzbudzające śmiech, inne dające do myślenia, a jeszcze inne wzruszające. Chciałbym się jednak skupić na tych radosnych bo to one decydują o tym czy oceniamy coś pozytywnie czy nie.

Po niezdanym pierwszym egzaminie praktycznym wracaliśmy w ponurych nastrojach w samochodzie w składzie 3 oblanych kursantów, egzaminator i nasz opiekun kursu. Przejeżdżając przez Oświęcim, mój brat postanowił trochę rozluźnić gęstą atmosferę i opowiedział kawał o Auschwitz. Klimat w samochodzie jak i miejsce w którym się znaleźliśmy idealnie pasował i naprawdę nikt nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

Będąc na jednym z egzaminów cząstkowych, mieliśmy możliwość obserwować jak nasz egzaminator, wydłubał sobie coś z nosa, po czym bawił się tym, tocząc to w ładną kulkę o drewnianą poręcz fotela. Jako że było nas wtedy czterech nie wiedzieliśmy jak mamy maskować to, że za chwilę wybuchniemy śmiechem.

Będąc na jednym z egzaminów wdaliśmy się z bratem w dyskusje z egzaminatorem, o historii koła i blachowaniu czyli nadaniu blachy przewodnika studenckiego, osobą którzy ukończyli kurs. Nasz rozmówca tak się zaczął śmiać opowiadając jak pewniej dziewczynie miała być przypięta „blacha” do swetra pod którą owa dziewczyna nic nie miała, a blachę przypina przewodniczący, a ta dziewczyna robiła różne manewry, żeby tylko on jej tego nie przypinał. Tak się na wspomnienie tego wydarzenia jemu poprawił humor, że zaczęła się kilku minutowa nie pochamowana śmiechem seria różnego rodzaju innych śmiesznych historii z jego życia.

Schodząc z Piska po ciemku po całym dniu męczarni i porządnego zmarznięcia bo temperatura cały dzień była mocno na minusie, szedłem z parą osób, którzy razem chcieli być przewodnikami. Jednak, że dzień był intensywny i wszyscy już byli zmęczeni owa dziewczyna powiedziała „nie dokuczaj już mojemu koledze”, a są parą już od paru lat, na co oczywiście on walnął focha. Jednak po pewnej chwili chcąc ją udobruchać, bo tak już jest z kobietami (nie wiedzieć czemu trzeba je zawsze przepraszać), powiedział „ale ja przecież chcę być z tobą do końca tego dnia”, na co ona oczywiście walnęła jeszcze większego focha, bo „ty już mnie nie kochasz, i nie chcesz ze mną być”.

Perełek tego typu można by przedstawić wiele, ale to są te które do teraz wzbudzają mój uśmiech.

Każdy kto przeżył kurs ma swój punkt widzenia, moje uczucia są mieszane, jak można to wyczytać z powyższego tekstu. Jednak jestem bardzo zadowolony i wdzięczny, że miałem możliwość uczestniczenia w nim, nauczenia się tego wszystkiego i wyrobieniu sobie swoich opinii na różne tematy, także te nie opisane w tym teksie.

Dla oka ostatni wypad w 2017 roku w Beskid Śląski na Soszów :)

Autor: 
Soszów 2
Widok z Soszowa na pasmo Klimczoka i Skrzycznego
Autor: 
soszów 3
Widok z Soszowa na pasmo Klimczoka i Czantorii
Autor: 
Soszów 6
Widok z Soszowa na pasmo Klimczoka
Autor: 
Soszó 4
Zimowa aura na szlaku
 
Kategorie: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...