Kiedy w listopadzie zaczynam planować następne zimowe spotkanie z Królową Beskidów, kiedy zamawiam u Taty pogodę na tą wyprawę, zawsze mnie delikatnie nurtuje swoista refleksja - czym tym razem nas zaskoczy moja najukochańsza góra.
Rok temu przeżyłem małego stresa związanego z ilością ludzi, jednak on szybko minął, gdyż okazało się, że absolutnie wszyscy byli przygotowani jak trzeba, nie było żadnych "gorących głów" - respekt i szacunek wobec majestatu gór był nadrzędny dla każdego kto był. Zatem w tym roku czemuż by nie rozpropagować jeszcze bardziej tak cudownego wydarzenia, możliwości przezwyciężenia własnych lęków i obaw (bo trzeba być wariatem, aby spać na mrozie na szczycie Diablaka pod gołym niebem przecież!). Na początku grudnia było już pewne, że znów pójdziemy w diabelskie pierzeje w środku lutego. Ilość chętnych stopniowo się powiększała przebijając magiczną granice 100 dzień przed wyprawą! Ale wiedząc, że jak pójdzie 1/4 z zapisanych czy też zainteresowanych to już będzie sukces, można było spać spokojnie ;)
Tydzień przed wyprawą zimowa pogoda w górach wcale nie była taka pewna, śniegu coraz mniej z każdym dniem, ale prognozy były obiecujące. Kiedy w środę i czwartek w rejonie Babiej Góry napadało około pół metra świeżego śniegu (na Markowych w sam czwartek 42 cm!), było już pewne, że to dla nas, dla "Diabelskich Wariatów", aby przydomek "w bieli" nie był li tylko pustym frazesem :)
Dzień wyprawy w Krakowie przywitał nas chmurami i mżawką, o śniegu w grodzie Kraka dawno już wszyscy zapomnieli, wiosenna aura bardziej kazała myśleć o wyprawach rowerowych niźli szaleństwach w białym puchu. Zresztą miny ludzi mijanych w drodze do auta, gdy szedłem w spodniach narciarskich, zimowej kurtce oraz z wielkim plecakiem, do niego przypiętą karimatą i statywem oraz dyndającym z tyłu jabłuszkiem, mówiły same za siebie :)
Dojeżdżając do Przełęczy Krowarki bardziej byłem zajęty robieniem za telefonistkę niż podziwianiem widoków, no ale w końcu skoro imć organizator, to i gorąca linia nie dziwiła wcale, wręcz przeciwnie cieszyła niezmiernie, bo świadczyło to o coraz to nowych osobach które z nami pójdą ;)
Przełęcz Lipnicka ze stojącym na niej i straszącym budynkiem (który miejmy nadzieję jednak znikinie), była całkowicie biała, jedynie czerń asfaltu kontrastowała z okolicą, choć też nie była ona taka oczywista.
Pierwsze powitania, pierwsze integracje łączyło jedno - wszechobecny uśmiech i radość na to co nas czekało.
Uśmiech i wiara, że ta wycieczka będzie znów epicka, że nasza Królowa znów nas ugości w swoich gościnnych progach po królewsku. Przed wejściem do Parku i na szlak stało jednak auto "parkowców" i dwóch z nich jakby wyczekujących na nas... Na pytania czy idziemy na wschód lekko wymijające odpowiedzi, że zobaczymy jaka będzie pogoda ect. Obok naszej kilkunastoosobowej już ekipy i inni którzy szli na szczyt, choć nie byli to "nasi" ;)
Po lekkim logistycznym ogarnięciu ekipy zapadła decyzja, że wszyscy idą pod przodownictwem Raffee'go, ja zaś czekam na czwórkę z Katowic która do godziny miała być na przełęczy.
Pamiątkowa fotka grupowa zrobiona nam przez Strażników z którymi zaczęliśmy już śmielej rozmawiać i ruszyli w objęcia Królowej.
Ja czekając na resztę ekipy zacząłem rozmawiać z "parkowcami" i okazało się, że są tutaj, bo nie sposób było nie zauważyć "pospolitego ruszenia" i zainteresowania tą wyprawą, więc jako przedstawiciele jakby nie było gospodarza terenu chcieli na własne oczy zobaczyć co z tego wyjdzie.
Godzinne czekanie szybko mi minęło na bardzo miłej i rzeczowej rozmowie, dało się wyczuć, że Strażnicy uspokojeni zostali widokiem naszego zaopatrzenia i profesjonalnego podejścia, choć i tak wszystkich idących pouczali (i bardzo dobrze!!) o zakazie rozbijania namiotów na terenie Parku.
W końcu i my ruszyliśmy. Droga do Sokolicy przebiegła bez niespodzianek, na tarasie widokowym chwila, dłuższa chwila odpoczynku i pierwsze widoki Diablaka, jeszcze widocznego, który opatulony potarganymi chmurami wyglądał uroczo i pociągająco.
Gdy doszliśmy do Kępy zapadła już ciemna ciemność, zachód Słońca był niewidoczny, gdyż gruba warstwa chmur przysłaniała caluteńkie niebo, ale widoczność dookoła była niezła, a wyciąg narciarski na Mosornym Groniu rozświetlał świetliście dolinę.
Co jednak najbardziej rzucało się w oczy i nie tylko, to to, że... było niemal całkowicie bezwietrznie! Mało tego, zaczął pruszyć planowy, lekki i biały śnieżek, co wspaniale umilało nam dalszą drogę na szczyt.
Po dotarciu na szczyt naszym oczom ukazał się wspaniały widok kilkunastu (czy też nawet kilkudziesięciu) ludzików w śpiworach ułożonych rządkiem prostopadle do murku.
Wszystkie buzie były wykrzywione w... pięknych uśmiechach, bo każdy wiedział, że nocleg w najpiękniejszym i najurokliwszym hotelu w Polsce pod milionem gwiazd na szczycie Diablaka to po prostu jest to!
Co prawda padający delikatny biały puch i chmury ten milion skrywały przed nami, ale z czasem i ten widok ukazał się naszym oczom, co wywołało ogromny nasz zachwyt!
W nocy poza tak cudownymi widokami rozgwieżdżonej połaci nieba skrzącego się mrugającymi nam przyjaźnie gwiazdami, czy tez przelatującymi meteorami, było też i dość wietrznie. Ba, momentami piździło gorzej niż w kieleckiem! Ale wszyscy dali wspaniale radę, przygotowanie uczestników tej wyprawy było świetne, za co należą się wszystkim wielkie brawa, wszak dla niektórych to było pierwsze w życiu spanie pod gołym niebem!
Rankiem kiedy ciemność zaczęła ustępować nadchodzącemu wielkimi krokami dniowi okazało się, że całą Babią Górę mięciutko i dość szczelnie opatuliły chmury, stawiając pod znakiem zapytania możliwość oglądania spektakularnego wschodu Słońca, jaki zawsze na tych wyprawach nam towarzyszył... Miało to jednak i swoje plusy, bo np. ekipa z Wrocławia która bardzo głośno dotarła koło 2-ej czy 3-ej w nocy, uciekła jeszcze przed wschodem Słońca i początkiem dnia, co nas bardzo ucieszyło, bo delikatnie mówiąc po "wypipkaniu" ich wypowiedzi nie zostało by wiele do przekazania, a "mówili" całkiem sporo... Cóż, nawet w tak pięknych okolicznościach przyrody trafiają się takie "ludzie" (nie obrażając ludzi i prawdziwych turystów) z językiem wprost z rynsztoka, że o zachowaniu nie wspomnę.
Wschód Słońca miał być o godzinie 6:56 i był! Chociaż my widzieliśmy tylko białą kipiel przelewającą się przez Diablaka, gdyż ten do spółki z chmurami postanowił sprawdzić naszą (i nie tylko) cierpliwość. Skoro Słonka nie było, nie wszystkim chciało się wyłazić ze śpiworów, na początku murku przy obelisku rozlegało się zaś miarowe wołanie "Zrób mi zdjęcie...!",
a my z nadzieją czekaliśmy, bo wszak skoro Meteor zamówił pogodę to musi być! ;)
Dlatego też nie zdziwiliśmy się zbytnio gdy dokładnie o 7:07 pierwszy raz przez chmury przedarło się Słońce!! Wywołało to rzecz jasna naszą ogrrrromną radość!!!
A później z każdą chwilą było coraz cudowniej!!
Szybko przemykające chmury raz po raz odsłaniały nam widok nieba, którego z każdą chwilą było coraz więcej.
Po północnej stronie także trwał piękny spektakl, gdzie skąpane w Słońcu chmury dosłownie co chwila znikały pod szybko płynącą pierzynką chmur. Dobry refleks i szybka migawka bardzo się przydawały aby to uchwycić.
Rozradowane buzie, szczere i radosne uśmiechy, pełnia szczęścia - po prostu na szczycie panowała jedna WIELKA OGROMNA RADOŚĆ!!
Jedni robili zdjęcia, inni nie mogli oderwać oczu od widoków, a jeszcze inni prowadzili takie tam rozmowy o wszystkim i o niczym ;)
Dwójka strażników parkowych która dzień wcześniej przywitała nas na Przęłęczy Lipnickiej także była na wschodzie Słońca, w bardzo deliktany i subtelny sposób "kasując" tych którzy jednak rozbili na szczycie namioty - i tutaj wielkie brawa dla Diabelskich Wariatów, bo tylko jeden z czwórki namiotów na szczycie należał do nas - akcja informacyjna i nasze apele przed wyprawą przyniosły niemal 100% sukces! ;)
Wielki szacun i brawa dla Strażników, gdyż mogę śmiało stwierdzić, że ich profesjonalna postawa i zachowanie były zdecydowanie "in plus", dzięki czemu wcześniejsze obawy (po pierwszym ich zobaczeniu na Przełęczy Lipnickiej) o relacje z nimi okazały się całkowicie bezpodstawne!
Po tak cudownym poranku nasza bardzo liczna ekipa (kilka osób dotarło na sam wschód Słońca) zapozowała jeszcze do zdjęcia grupowego, które znów nam zrobili nasi zaprzyjaźnieni już "parkowcy",
Było też kilka mniejszych fotek grupowych:
Jeszcze kilka widoków ze szczytu Diablaka:
Nie obeszło się też bez sesji mojej górskiej kawiarki na cudnie ośnieżonym diabelskim murku.
Przy coraz bardziej wzmagającym się wietrze, postanowiliśmy z wieeelką niechcicą opuścić naszą jak zawsze gościnną acz czasami humorzastą Królową Beskidów i zacząć schodzić w dół do schroniska na Markowych Szczawinach - ale szło nam to strasznie opornie... ;)
Chociaż... nie do końca, gdyż, jakby komuś było mało wrażeń, to na deser niczym przysłowiową wisienkę na torcie dostaliśmy... Widmo Brockenu - Wspaniała nagroda dla wszystkich wytrwałych Diabelskich Wariatów!!
Kilka osób już tutaj nas opuściło kierując się bezpośrednio z powrotem ku Przełęczy Lipnickiej, jednak zdecydowana większość z nas poszła w dół, rzecz jasna z nieodłącznym już atrybutem naszych wypraw czyli jabłuszkiem zwanym "dupozjazdem" w ręce. Im dalej od szczytu Diablaka tym było mroczniej i wietrzniej, chmury znów zaczęły przeważać ograniczając widoczność nie raz do kilku metrów.
Od Przełęczy Brona nastąpiła część dnia nacechowana największą dawką adrenaliny na centymetr kwadratowy, wyzwalaną w każdej sekundzie zjazdu na dupozjazdach w kierunku schroniska!
Szczęśliwi, niektórzy troszkę obolali, ale wszyscy radośnie uśmiechnięci dotarliśmy do schroniska. Jako, że Diabelscy Wariaci nie lubię się nigdy nudzić, dlatego po dotarciu do niego, rozruszaliśmy tym razem szare komórki grając w "6 bierze!" Raffee jak zwykle szybko i zwięźle wytłumaczył o co kaman i rozgorzała zażarta rozgrywka.
No dobra, nie wszyscy grali... ;)
Później jednak trzeba było ruszyć z bólem serca ku Przełęczy Lipnickiej i wracać do domu, choć odwlekaliśmy tą chwilę coraz dalej i dalej, trzeba było w końcu podjąć decyzję - idziemy!
Nadszedł czas rozstań i pożegnań - ale z wszystkich ust padało jedno stwierdzenie - za rok znowu tu wrócimy!!!
Powrót do Krakowa, wiosennego wręcz Krakowa przebiegł pod znakiem myśli która nam cały czas kołatała w głowie i można powiedzieć, że stała się naszą myślą przewodnią - "Uważaj na głos w Twojej głowie, który mówi, że nie dasz rady... łże skurwysyn!!"
Mój czwarty raz w zimie był jak zawsze cudny i boski - to zasługa przede wszystkim ludzi i fantastycznej atmosfery jaką tworzą tacy Diabelscy Wariaci ;-)
Dziękuję wszystkim i każdemu z osobna za tą jakże fantastyczną wycieczkę, za tą wspaniałą atmosferę, śmiech i radość która z każdego biła po paczałkach aż miło ;-)
Ilość osób które zadeklarowały udział była co prawda o wiele większa, ale znając realia wiedzieliśmy, że będzie tak ok. 30% i... tyle było! W odróżnieniu od poprzedniej eskapady, tym razem już się nie stresowałem ilością ludzi, bo byłem pewny, że wszyscy dadzą radę i tak też było! Była pełna szczera radość i mega fun ;-)
Z taką ekipą człowiek chciałby co tydzień gdzieś jeździć i na pewno wiele razy będziemy się spotykać w różnych rejonach gór, ale jedno wiem na pewno - już w lutym (11/12.II.2017) czeka nas kolejny Diabelski Wschód Słońca w bieli - tym razem już piąty :-) ;-)
Wspomnę też o Pierwszym Zlocie Diabelskich wariatów który odbył się w kwietniu w Gorczańskiej Chacie, a który już też stał się naszą coroczną tradycyjną imprezą - następny, drugi już Zlot Diabelskich Wariatów odbędzie się w dniach 22/23.IV.2017 także w Gorczańskiej Chacie!
2 Zlot Diabelskich Wariatów: https://www.facebook.com/events/240769306333953/
Chyba nie muszę Was zapraszać, czyż nie? ;)
- Prezentacja z Diabelskiego Wschodu Słońca w bieli AD 2016
- Zdjęcia z Diabelskiego Wschodu Słońca w bieli AD 2016
A jak będzie na piątym już "Diabelskim Wschodzie Słońca w bieli" ?
Pytanie stricte retoryczne, bo będzie cudownie i fantastycznie jak zawsze ;) :)
Dodam też, iż pierwszy raz od pierwszej eskapady, będzie znów razem nasza wielka trójka odważnych i szalonych, którzy pięć lat temu wbrew wszystkiemu i wszystkim poszli i... przeżyli najcudowniejszą wycieczkę w swoim życiu!
Ci co chcą sprawdzić jak będzie, zapraszam serdecznie na kolejny "Diabelski wschód Słońca w bieli" ;) :)
Piąty Diabelski wschód Słońca w bieli AD 2017 - https://www.facebook.com/events/634159566785819/
Do zobaczenia zatem na trasie, diabelsko pięknej trasie!
Z diabelsko-górskim pozdrowieniem - Meteor! ;)
PS. Jeśli chcecie zobaczyć jak było na poprzednich "Diabelskich Wschodach Słońca w bieli" to zapraszam tutaj:
Komentarze