Listopadowe dni, coraz krótsze dni niby nie różnią niczym od innych... ale to tylko pozory, bo TE listopadowe mają to do siebie, że wtedy w głowie jednego takiego diablakowego zapaleńca budzą się do życia wizje cudownej wycieczki ze świetną ekipą, zimową piękną porą, przy lekkim mroziku i równie lekkim acz nie wymaganym do pełni szczęścia zefirku na jego najukochańszą, najwspanialszą i mimo iż wielokrotnie zdobytą to równie wielokrotnie upragnioną Babią Górę :-)
Pierwszy raz był epicki (http://goryiludzie.pl/2015/12/diabelski-wschod-slonca-w-bieli), drugi dwukrotny i równie bajeczny (http://goryiludzie.pl/2016/02/diabelski-wschod-slonca-w-bieli-ad-2014-ktory-okazal-sie-pieknym-i-diabelskim-powitaniem), więc jaki będzie ten trzeci ?
Jak zawsze zaczęcie przygotowań poprzedziło zamówienie u Taty pogody, choć dokładny termin wyprawy wyklarował się dopiero w styczniu.
Dwa dni przed terminem "zero" przyplątała się gorączka... Ale co tam, rok temu też była a i tak było super i dałem radę, więc będzie dobrze ;-)
Pogoda od rana zapowiadała, ze i tym razem będzie wspaniale ;-)
Lista chętnych przekraczała moje oczekiwania, pierwszy raz nie była to tylko męska wyprawa,
Ale prawdziwy szok przeżyłem dopiero w busie z gwiazdą na masce zmierzającym chyżo ku Zawoi, gdy szóstka która już nim ze mną jechała uświadomiła mnie, że osób ma być... naście !
Dobrze, że firma z Monachium za wysokich tych pojazdów nie robi, bo bym szczęki nie znalazł... ;-)
W Zawoi na pierwszy widok Diablaka przez busa przeszedł szmer skowytu podziwu dla pięknej, cudnie umaszczonej na biało, odważnie i ostro odbijającej ostre promienie słoneczne naszej Damy, Diabelskiej Damy ;-)
Wedle założonego planu z Zawoi na Krowiarki istniały dwie opcje - piesza i podwózkowa. Ta druga była bardziej przez Nas oczekiwana, więc i taka się zmaterializowała - ale tutaj nie było osoby która by nie wierzyła i nie znała potęgi pozytywnego myślenia, o nie ;-)
Krowiarki zawalone autami parkującymi wszędzie gdzie tylko się dało, oczywiście także na drodze głównej i to po obu stronach tak, że osobówka z rowerem już by miała problem aby się wyminąć, no ale cóż - góry przyciągają ludzi żądnych ich piękna i wrażeń, choć nie zawsze niestety turystów.
Na Krowiarkach dołączyła do naszej siódemki czwórka z Katowic (wielkie pokłony dla Pauli za spontaniczne rozpropagowanie tej wyprawy ;-) ) i mogliśmy ruszać ku Babiej!
Zaopatrzeni wedle możliwości i upodobań w rakiety, kijki, raki i inne sprzęty ruszyliśmy w białą toń śniegu wygniecioną w miarę prostą ścieżką gdzie czasami ciężko jednak było się wyminąć z osobami zmierzającymi w drugą stronę (że o gościu zjeżdżającym... ba, prującym niczym pierdolino po CMK - na... sankach nie wspomnę ! :D ).
Schodzący z Babiej ludzie w zdecydowanej większości ostrzegali nas przed bardzo ostrym i silnym wiatrem który szaleje na szczycie, część w ogóle z niedowierzaniem kręciła głowami, że w ogóle tam chcemy iść, a widząc karimaty... nie chcę znać ich myśli na temat stanu naszego zdrowia imć psychicznego ;-)
Sokolica i lekki wiaterek owszem już był, ale przede wszystkim zaczynały się bajeczne widoki na spowite śniegiem góry dookoła, wzrok przykuwał wyciąg narciarski i stok zjazdowy na Mosornym Groniu, odcinający się od reszty swoją białą, gładką przecinką, (a czym było później także i oświetleniem) kontrastującą zdecydowanie z resztą górskich zalesionych stoków dookoła.
Od Kępy czym wyżej tym wiaterek był mocniejszy, ale jakoś zupełnie mi nie przystawał do opowieści schodzących ludzi (urywa łep przy samej... no tej... no wie pan... i takie tam...), był jak dla mnie zwyczajnym zefirkiem jaki na Diablaku jest częstym gościem.
Jako główny winowajca wyprawy szedłem ostatni, więc gdy dotarłem na szczyt, pod murkiem już reszta ekipy była dokładnie zunifikowana (ale nie zmumifikowana ! :-D ) z podłożem pod murkiem, wystające głowy i niekiedy ręce ze śpiworów dawały wyobrażenie co i mnie za chwilę czeka, tym bardziej, że nad naszymi głowami pięknie iskrzyły na niebieskim sklepieniu gwiazdy i... przelatujące co jakiś czas meteory (naliczyłem ich łącznie nomen omen siedem) :-)
Nasz spokój "zakłócili" goprowcy którzy od 16-ej poszukiwali ultramaratończyka który nie wrócił do schroniska...
Temperatura w nocy miała być koło -10, wiatr za murkiem nie był wielkim utrapieniem, lecz leżenie i podziwianie Wozów, Andromed oraz innych takich cudowności na niebie musiała zaczekać, gdyż jedna osoba się gorzej czuła i podjęła bardzo mądrą i rozsądną decyzję o zejściu jednak do hotelu na Markowych - nie każdy by miał "jaja" aby to zrobić i za to dla niej wielkie brawa. Spacerek bez plecaka na dół był czystą przyjemnością, zaś zjazd rynną z Brony mega frajdą (zupełnie inaczej niż z ciężkim plecakiem, kijkami i aparatem). Powrót na górę i myśl czy nie iść Percią Akademików - w zimie nią wszak jeszcze nie szedłem, a idę "na pusto". Ale tym razem zwyciężył rozsądek, bo czułem, że gorączka wcale daleko nie poszła, więc w optymalnej formie, ba nawet w jej cieniu nie jestem (co czułem zresztą podchodząc na Babią) i ruszyłem standardową drogą przez Bronę. Już po drodze wiedziałem, że to była rzeczywiście dobra decyzja czując swój stan ogólny i pokłady sił (dosyć nikłe), a przecież szedłem bez żadnego bagażu.
W drodze od Brony poza szumem wiatru rozległ się odgłos silnika helikoptera który po chwili ukazał się mym oczom, gdy za pomocą silnego szperacza mimo wcale nie błahego wiatru przeczesywał cały teren Diablaka w poszukiwaniu zaginionego biegacza, nie raz lecąc naprawdę bardzo blisko ziemi.
O północy "doczołgałem" się do ekipy która była już w komplecie - 8 osób (cztery zeszły nocować niżej) z czego trzy w namiocie - jego widok trochę mnie zdziwił, bo z daleka wyglądało jak jakieś conajmniej UFO (odblaski robiły swoje) ;-)
Nikt nie spał rzecz jasna, gwar rozmów i śmiechów niósł się daleko za szczyt, wiatr zdawał się słabnąć a gwiazdy jeszcze ostrzej chciały nam umilić tą piękną noc. No i teraz mogłem umościć się w psiworze i rozkoszować się tymi cudownymi widokami i... a jakże by inaczej zimnym Desperadosikiem :-)
Wschód Słońca miał nastąpić o 6:58. Ale już dobre pół godziny przed wschodem zaczął się cudowny spektakl tańca kolorów po horyzoncie, było też od północy to na co liczyliśmy (i co zamówiłem już w listopadzie) czyli morze mgieł :-) No może nie morze a bardziej jezioro, duże jezioro, ale było i tworzyło wspaniały widok, szczególnie Lipnica i inne miejscowości na południe i południowy wschód od Babiej przebijające przez ten płaszczyk białej szaty swoimi światłami ;-)
Na sam wschód przyszło kilkanaście osób co wielkim zdziwieniem już nie było, za to przez noc wiatr zelżał niemal całkowicie, co było dla Nas chyba nagrodą od Matki Natury za to spanie pod murkiem ;-)
Samego wschodu opisywać nie ma sensu, to zobaczycie na zdjęciach, wszak większość z naszej ekipy ma też bakcyla do fotografii połkniętego i wchłoniętego (ech ta wymiana aparatami w busie i przeglądanie coraz to innych fajnych i ciekawych ujęć - rewelacja ;-) ).
Na wschodzie rzecz jasna byli już wszyscy, otarliśmy się i o zaręczyny, a po pięknym wschodzie nie mogło zabraknąć i grzanego piwa ;-)
Ja tym razem dałem upust swojemu wygodnictwu - na wschód (przed nim zresztą też), zrobiłem sobie miejscówkę iście luksusową - karimata, psiworek i obok statyw z aparatem tuż obok kamiennego pala po wschodniej stronie murka - takie robienie zdjęć to jest bajka ;-)
Po wschodzie, po porannych szaleństwach różnej, przeróżnej maści trza się było jednak z Naszej jakże gościnnej i cudnej gospodyni zwijać...
Robiliśmy to naprawdę z wieeeelkim ociąganiem, bo każdy najchętniej zostałby jeszcze jedną noc tutaj, delektując się coraz gorętszym Słońcem, pięknymi widokami i świetnym towarzystwem ;-)
Zejście do Brony - bez historii (nie licząc uciekających jabłuszek czy "kuni" na drzewie). Ale już zejś... znaczy się zjazd z Brony do hotelu - pełna ułańska fantazja uwidoczniona na każdym metrze zjazdu :-) W małym ułamku będzie to widać na filmikach, bo to zdecydowanie trzeba zobaczyć na żywo :-)
Hotel na Markowych grzejący się w promieniach prawie wiosennego już Słońca nie wydawał się specjalnie zatłoczony, ale kolejny już raz ugościł nas w pełni profesjonalnie oraz gościnnie - i choć struktura budynku, architektura, kubatura czy iście "sheratonowskie" marmurowe schody z czerwonym dywanem do rangi schroniska pasują jak pięść do nosa czy jak świni siodło, to jednak duch schroniska objawia się w zawsze darmowym wrzątku i kuchni turystycznej o której istnieniu do tej pory nawet nie wiedziałem - tam można pożyczyć kubek czy zjeść wyłożone chińczyki czy inne jadalne rzeczy, a otwarte to jest 24h - takie coś powinno być w każdym schronisku czy budynku mieniącym się schroniskiem w górach ;-)
Posiedzieliśmy, pogwarzyliśmy, piwka czy winka się napiliśmy i przyszedł ten nieubłagany acz jak najdłużej odwlekany przez wszystkich czas rozstań i pożegnań.
Później już mniejszymi grupkami udaliśmy się w swoje strony, ale jedno co każdy z nas już wiedział dawno - za rok i tak tu wrócimy !
Powrót do Krakowa, wiosennego Krakowa który przywitał nas temperaturą 8 stopni uświadomił nam, że rzeczywiście tutaj Zima już chyba nie wróci. Ale mimo tej temperatury mi było... zimno! - wyjaśniło się wszystko przed nocą gdy jednak zdecydowałem się zasięgnąć stopniowej porady termometra - 38,5 i już było wszystko jasne ;-)
Mój drugi raz w zimie z gorączką na Babiej nic jednak nie zmienił - było jak zawsze cudnie i bosko - to zasługa przede wszystkim ludzi i fantastycznej atmosfery jaką tworzą tacy diabelscy wariaci ;-)
Dziękuję wszystkim i każdemu z osobna za tą jakże wspaniałą wycieczkę, za tą cudowną atmosferę, śmiech i radość która z każdego biła po paczałkach aż miło ;-)
Ilość osób na początku mnie trochę powiem szczerze zestresowała i przytłoczyła, ale to było chwilowe tylko - potem już pełna radość i mega fun ;-)
Z taką ekipą człowiek chciałby co tydzień gdzieś jeździć i na pewno wiele razy będziemy się spotykać w różnych rejonach gór, ale jedno wiem na pewno - za rok czeka nas kolejny Diabelski Wschód Słońca w bieli :-) ;-)
Meteor 8-)
Zdjęcia: https://plus.google.com/photos/113243261540883264277/albums/6116909470452083857
Prezentacja z Diabelskiego wschodu słońca w bieli AD 2015:
A jak będzie w tym roku ?
Pytanie stricte retoryczne, bo będzie cudownie i fantastycznie jak zawsze ;) :)
Diabelski wschód Słońca w bieli AD 2016 - https://www.facebook.com/events/1531763317135928/
Ci co chcą sprawdzić jak będzie, jutro z nami pójdą na kolejny "Diabelski wschód Słońca w bieli" ;) :)
Do zobaczenia zatem na trasie, diabelsko pięknej trasie !
Komentarze