Nauczony doświadczeniem i przekonany o punktualności autobusów w Glasgow, wstałem około 5 rano. To wystarczający zapas by spokojnie dotrzeć na pierwszy transport w kierunku północnych gór Szkocji. Celem jest Stob Dearg – pasterz północy. Po raz pierwszy zobaczyłem ten szczyt wybierając się na Ben Nevis. Już wtedy wiedziałem, że muszę tu wrócić i spróbować swoich sił.

Subiektywnie najpiękniejsza, statystycznie najczęściej fotografowana góra Szkocji.

Jednak nie miałem zamiaru zdobyć tej góry klasycznie – trekkingowo. Ostatnia wyjazd na Bena był jak iskra zapalająca wewnętrzny płomień. Coś się we mnie narodziło. Wybrałem drogę nazywaną Curved Ridge, co w wolnym tłumaczeniu oznacza „Krzywa grań”. Jest to droga scramblingowa* o stopniu trudności 3/5. Wraz ze mną towarzyszył mi Grzegorz, z którym to atakowałem Ben Nevis oraz Piotr – wiecznie głodny wrażeń podróżnik.

Nasz 3 osobowy zespół został wysadzony w miejscu, z którego rozpościerał się przepiękny widok na nasz cel. Już z tej odległości ściany wydawały się ogromne. Nie chcąc podążać asfaltową drogą aż do początku szlaku zarządziliśmy przedzieranie się przez wrzosy wprost do celu. W międzyczasie staraliśmy się uniknąć wpadnięcia do rwącego strumienia, który nieoczekiwanie stanął nam na drodze.

Dotarliśmy do czegoś na kształt wąwozu, który prowadził nas wprost do podnóża góry. Pamiętam, że w tym miejscu wszyscy już spoważnieliśmy. Personifikowanie gór, z punktu widzenia chłodnego umysłu, wydaje się co najmniej nie na miejscu. Sytuacja diametralnie się jednak zmienia mając ścianę już na wyciągnięcie ręki. Labirynt skał, mnóstwo kombinacji dróg, poszarpane granie, można by tak wymieniać w nieskończoność. Zaczynam myśleć o górze jak o osobowości. Pewne czynniki nie są przecież zależne ode mnie.

Odbijamy w lewo od wąwozu i odnajdujemy szlak, który doprowadza nas do potężnego głazu, z którego ścieka strużka wody. To właściwy początek drogi scramblingowej. Piotr zauważył tabliczkę na głazie – o ile mnie pamięć nie myli była to tablica upamiętniająca czyjąś śmierć w tych górach.

Sporty ekstremalne niestety mają wkalkulowane ryzyko śmierci lecz każdy wierzy, że jego to nie dotyczy.

Robi się coraz stromiej, ręce zmuszone zostają do pracy. Póki co idzie gładko. Kilkadziesiąt metrów wyżej trafiamy na pierwszą poważną przeszkodę. 3 metrowy blok litej skały z małą ilością chwytów i stopni. Na domiar złego w wąskiej szczelinie spływała strużka wody przez co skała była wilgotna i śliska. Podjąłem próbę jako pierwszy i chodź ekspozycja nie była może śmiertelna, to jednak w przypadku odpadnięcia urazy byłyby co najmniej poważne. Wspinałem się wcześniej po sztucznych ścianach z asekuracją lecz tutaj sprawa wygląda inaczej.

Brak asekuracji wymusza pewność ruchów, trudniej jest się zdecydować na niepewne chwyty, wszystko trwa dłużej przez co zmęczenie dopada odpowiednio szybciej.

Mimo wstępnych trudności pokonuję przeszkodę i czekam na resztę. Piotr ma podobne problemy co ja dlatego udzieliłem mu wsparcia pomagając wykonać ostatni ruch. Pozostał Grzegorz. Nie bardzo mu się spodobało to co ma zrobić. W myśl wcześniej ustalonych zasad wedle których każdy z nas decyduje o sobie i odpowiada za siebie nie namawiamy go. Tym samym Grzegorz rezygnuje i wraca do domu pierwszym busem.

Powrót ze ściany jest już w zasadzie niemożliwy. Pokonanie tego fragmentu w dół wydaje się być dla nas samobójstwem. Pozostaje napierać. Kilka łyków wody, chwila odpoczynku i niespodziewanie z dołu pojawia się ekipa śmiałków. Widać, że nie są tu pierwszy raz, dlatego ochoczo ustępujemy im miejsca uzyskując w ten sposób „prywatnych przewodników”. Sporadyczne kępy traw zostały już za nami, znajdujemy się teraz w królestwie skał. Docieramy do kolejnej półki, na tyle obszernej, że można wygodnie się usadowić i rozluźnić. Dopiero teraz dociera do mnie wspaniała panorama.

Ogromne szkockie pustkowie przecięte jedynym śladem cywilizacji – drogą którą tu przyjechaliśmy.

Wspinamy się w sąsiedztwie prawdziwie pionowych ścian Rannoch Wall. Z podziwem spoglądałem na wspinaczy pokonujących o wiele większe trudności niż my. Marzyłem by kiedyś być jednym z nich. Z podziwu wybudzają mnie marznące dłonie. Otóż, działamy głównie w cieniu przez co skała jest bardzo zimna. Dłuższy kontakt sprawia, że dłonie bardzo się wychładzają. Dlatego trzeba dbać o możliwie częste rozgrzewanie rąk. Sytuacji nie poprawia fakt, że nasi „przewodnicy” utknęli i teraz wszyscy tkwimy przyklejeni do ściany trzymając się chwytów raz lewą, raz prawą dłonią.

Wchodzimy na kolejną półkę, wówczas pewien jegomość pojawią się znikąd. Gość w okolicach 40stki, leciutko przy kości zdaje się chodzić po skałach z zwinnością dorównującą górskiej kozicy. Po wymianie kilku zdań postanawiamy się go trzymać – wydaje się być doskonałym nauczycielem. Narzuca mocne tempo, staramy się nadążyć by nie stracić go z oczu. Łatwość z jaką pokonuje kolejne trudności uświadamia mi, że niemożliwe nie istnieje.

Podczas całej tej drogi żaden z nas nie myślał nawet o robieniu zdjęć. Cała uwaga była skupiona na trudnościach ściany. Zresztą nie było wiele miejsc, w których wyjęcie aparatu byłoby bezpieczne.

Szczyt wciąż jest poza zasięgiem naszych oczu lecz trasa powoli łagodnieje. Ręce nie są już potrzebne, idziemy kamiennym osuwiskiem. Nasz „przewodnik” informuje nas, że przed szczytem idzie wspiąć się na skalną iglicę i jeśli nie czujemy się pewni, to sugeruje podążanie wprost na szczyt, który jest już niedaleko. Pokornie słuchamy naszego nauczyciela i kierujemy się w stronę szczytu. Po kilkunastu chwilach docieramy do kamiennego kopczyka wyznaczającego wierzchołek Stob Dearg. Radość z pokonania tej drogi jest potężna!

Widoki rozpościerające się ze szczytu są nieziemskie. W oddali dostrzegam Ben Nevis, najwyższą górę Szkocji.

Czas mamy bardzo dobry więc dłuższą chwile zostajemy by rozkoszować się widokami. Pozostaje nam już tylko zejście łagodnym szlakiem turystycznym, który wiedzie żlebem po przeciwległej stronie góry. Cała drogę rozmawiamy o przeżyciach ze ściany. Wiedzieliśmy doskonale, że na tym się nie skończy, że jeszcze wiele gór i ścian przed nami. Pamiętam jeszcze ostatnie spojrzenie w stronę naszej góry. Słońce chyliło się już ku zachodowi, zrobiło się dosyć zimno i wówczas zobaczyłem jeden z najpiękniejszych widoków w swoim życiu. Pasterz północy w świetle ostatnich promieni Słońca.

Kategorie: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...