8-9 stycznia 2016 r.
Przejście Kondycyjne kursu przewodnickiego 15/16
Ten czas tak szybko leci, że nawet człowiek nie zdaje sobie sprawy, zamknie oko na pół godziny, a tu nagle uciekają dwie, i niestety minionego czasu nie da się już dogonić. Mieliśmy się o tym osobiście przekonać w trakcie opisywanego wyjazdu, ale po kolei...
Część grupy wsiadła w Gliwicach, część w Katowicach, jeszcze dwóch w Pszczynie i ostatni w Bielsku. Ja wsiadałem w Pszczynie wraz z bratem. Brat ma na imię Darek i jest prawie tak samo przystojny jak ja, chodź on uważa, że to ja jestem prawie tak przystojny jak on. Mimo, iż mamy żony to ten konflikt jest nie rozstrzygnięty, gdyż każdego żona uważa, że jej mąż jest przystojniejszy... ehhh i tak w kółko.
W pociągu dowiedzieliśmy się, że jednak nie będziemy szli razem w jednej grupie i już na wstępie (nawet nie zdążyłem ułożyć plecaka na podłodze pociągu) zostało nam przekazane, że Ja idę z Basią i Kruczkiem, a Darek z Metzgerem i Anią (nasi przewodnicy odpowiadający za wyjazd). Jadąc do stacji docelowej (każda grupa wysiadała w innym miejscu Darka w Cięcinie Dolnej, a Moja w Węgierskiej Górce) w pociągu było tak ciepło, że otwieraliśmy okna i wietrzyliśmy przedział, bo szło się ugotować, tylko Darkowi przeszkadzał przeciąg i mówił, że mu zimno (jak się później okazało była to zapowiedź tylko pogorszenia się jego stanu zdrowia).
Po dojechaniu na stacje docelową najpierw pożegnaliśmy pierwszą grupę i życzyliśmy im szczęścia i wytrwałości, aby przetrwać ten wyjazd jak i zdrowotnie tak i kondycyjnie jak sama nazwa mówi. My zaś po dojechaniu do Węgierskiej Górki udaliśmy się najpierw na... pizzę i kawę. Tak tak, nie na szlak tylko naładować akumulatory i coś zjeść. Pomimo, iż była już godzina późna bo 21.50 pani z pizzerii powiedziała nam, że możemy ją zjeść w klubie na górze, bo oni zamykają a to jest tak jakby druga część. Poszliśmy więc na górę i tam zamówiliśmy kawy i zjedliśmy pizze wiejską, chodź jedliśmy ją w mieście. Kelner, czy też bardziej barman który nam przyniósł kawę zapytał się "dla kogo rozpuszczalnik" oraz "dla kogo muł". Jak się rozpuszczalnik to kawa rozpuszczalna a muł to kawa parzona, i o dziwo tak też smakowały, aczkolwiek do samego końca mieliśmy pewne obawy czy nas nie chcieli tam otruć?
Pomimo, iż się miło siedziało trzeba było jednak wyjść w te góry, chodź się wcale nie chciało w klubie było ciepło i... było ciepło, a na dworze mróz :(
Wyszliśmy w mężnym składzie (bo jak to powiedziała Kinga - ona jest jedyną kobietą w naszej grupie, a Basi nie liczyła bo to przewodnik a nie kursant) i udaliśmy się na Abrahamów czerwonym szlakiem przez Żabnicę, gdzie na przystanku czekał na nas ostatni uczestnik wyprawy. Wchodząc pod górę, po ciemku w gwieździstą noc (i przez to mroźną) mogliśmy zaobserwować zarysy gór... i zrobiliśmy sobie wówczas panoramkę (nazywanie szczytów, przełęczy i grup górskich które się widzi), po ciemku na coś co mogło być czymś zupełnie innym, bo przecież było ciemno ;)
Po dojściu do Stacji turystycznej Słowianka zrobiliśmy sobie przerwę na zjedzenie czegoś słodkiego i nie tylko (chodź niedawno była pizza) i wypicie czegoś ciepłego. W tym momencie podejrzewaliśmy, że dalej pójdziemy czerwonym szlakiem na Romankę i dalej na Pilsko, ale niestety w tym miejscu łączył się z czerwonym szlakiem szlak niebieski, którym kawałek poszliśmy aby po chwili zejść na żółty który prowadził na Lachowe Młaki i Juszczynkę. Aby nie było zbyt nudno to zamiast iść dalej szlakiem żółtym mieliśmy zejść leśnymi ścieżkami do przełęczy "U Poloka" pomiędzy Juszczyną Górną a Sopotnią Małą. Jak zaplanowaliśmy tak też zrobiliśmy i tam mieliśmy kolejny odpoczynek na przystanku PKS bo przynajmniej było gdzie siąść. Już wtedy kusiło, aby poczekać na autobus o 5.00 (około pół godz trzeba by poczekać) i jechać do Żywca ale my tak się łatwo nie poddajemy i szliśmy dalej szlakiem niebieskim, który właśnie tam niedaleko przebiegał. Weszliśmy na Jastrzębicę odbijając na szlak żółty doszliśmy do Sanktuarium w Przyłękowie. Mniej więcej wtedy dowiedziałem się, że Darek zdecydował się jednak zrezygnować i jechać do domu, bo się coraz gorzej czuł i akurat przechodzili przez Świnną i tam poczekać na autobus do Żywca. Drugim który nie dotarł do mety to Mirek, którego obowiązki domowe i rodzinne ograniczyły czasowo i mógł być tylko na nocnej części wyjazdu, więc rano jak nadarzyła się kolejna sposobność udał się do Żywca a potem dalej do domu.
Już wtedy byliśmy prawie pewni, że naszym miejscem docelowym jest chatka studencka na Adamach w paśmie Jałowca w Lachowicach i mimo, iż ciągle mówiliśmy, że wiemy gdzie idziemy nasi przewodnicy szli w zaparte, że nie mogą nam powiedzieć. Ale wracając do trasy z Sanktuarium udaliśmy się dalej żółtym szlakiem i zaś żeby nie było monotonii szlakowej schodziliśmy leśnymi ścieżkami do Kiełbasowa w Pewli Małej, pomiędzy Świnna a Jeleśnią. Tam około godziny 8 rano zrobiliśmy sobie postój na posiłek i ciepłe picie przy kaplicy leśnej niedaleko Leśniczówki. Następnie udaliśmy się żółtym szlakiem (tak tak zaś żółty szlak) na PPŚ-kę czyli Pasmo Pewelsko-Ślemieńskie wchodząc po kolei na Janikową Grapę i Garlejów Groń skąd mogliśmy z polany pomiędzy tymi szczytami zrobić piękną panoramkę na Romankę, Pilsko, pasmo Mędralowej z Babią Górą wyłaniającą się nad tym pasmem, a bliżej nas było niskie pasmo Łoska i Koszarawskiego Gronia jak i górujące nad nim pasmo Jałowieckie z Lachów Groniem i gdzieś tam w tyle chatką na Adamach, która ciągle niby naszym miejscem docelowym nie jest.
Po wejściu dalej na Zawaliska była kolejna mięsna potrawa czyli Bigoska (tak jakbyśmy już po Kiełbasowie nie chcieli jakiegoś ciepłego posiłku zjeść). Jednak zamiast Bigoski było... tak tak szukanie leśnej drogi poza szlakiem i szukanie zejścia do Pewli Wielkiej skąd udaliśmy się czerwonym szlakiem chatkowym do chatki studenckiej na Łosku, zwanej "Pod Laskiem". I to właśnie tam mieliśmy się przekonać, że utraconego czasu się już nie dogoni.
Po dojściu do chatki ustaliliśmy czas operacyjny 1 godz, tzn wyjście o godz 15.30. Po zjedzeniu i napiciu się ciepłej herbaty, którą nam zrobił chatkowy część osób postanowiła resztę czasu czyli ok 30 do 40 min położyć się i zdrzemnąć aby nabrać sił. Ja się nie kładłem, bo wiedziałem, że jakby mi było zbyt dobrze to byłby problem ze wstaniem. O godz 15.30 poszedłem obudzić osoby które spały czyli przewodników i Kamila, który jako jedyny posłuchał i grzecznie przyszedł do kuchni. Następnie o godz 16.25 poszedłem kolejny raz ich obudzić i tym razem już podziałało, szkoda tylko, że po zejściu usłyszeliśmy "ok już wychodzimy tylko napije się herbaty" i niestety nie daliśmy rady wyjść przed 17. Ja i Dorian ten czas spędziliśmy nad łamigłówkami, czyli takie małe metalowe zabawki które trzeba było rozplątać bez użycia siły a Kinga przez cały czas nas w tym dopingowała. No prawdziwa cheerleaderka :)
Po opuszczeniu chatki po godz 17 zeszliśmy do Koszarawy niedaleko kościoła gdzie usłyszeliśmy pytanie "Dorian gdzie chcesz iść" i padła odpowiedź, że na Kalików Groń. Tamtędy dalej na Jaworzynę szlakiem zielonym byśmy weszli na Mędralową i tym samym wrócilibyśmy na szlak czerwony czyli GSB na Babią Górę. Wszystko było by fajnie gdyby nie to, że na mapie coś jest a w terenie tego nie ma, tzn drogi. tzn droga była a raczej wąwóz tak zarośnięty, że nie szło nim iść, a brzegami też wcale lepiej nie było i wspinaczka zaplanowana na ok 40 min zajęła nam około 2 godzin. Czasu straciliśmy dużo i wtedy już było dla nas jasne, że chatka na Adamach odpada gdyż jest to zbyt daleko, aby przejść całe pasmo Mędralowej, zejść na przełęcz Klekociny, wejść na Jałowiec i zejść do chatki. Więc podejrzenia padły na schronisko prywatne Zygmuntówka na przełęczy Klekociny, bądź PTSM w Zawoi Wełczy bądź jeszcze w dolinie w Koszarawie-Bystrej w szkole też są organizowane noclegi. Zaczęła się burza mózgów, gdyż była już godzina dość późna a nocleg wcale nie bliżej tylko jakby się oddalał. Podchodząc już pod Mędralową dostaliśmy wiadomość, że idziemy starym szlakiem czarnym do Koszarawy Bystrej. To już dla mnie było jasne, że jednak śpimy w szkole i już nawet się z tego ucieszyłem. Jednak jak napisałem wyżej stary szlak, wcale nie znaczy, że wciąż aktualny i szlaku nie było. Zrywki drzew i wiatrołomy, oraz mało uczęszczany trakt oznacza tylko problemy i po pewnym czasie trzeba było się poddać i wejść na drogę biegnącą powyżej i nią zejść w dolinę. Tam przechodząc przez most na rzeką Bystrą płynącą w Bystrej skręciliśmy w lewo czyli do szkoły. Była już wtedy godz 21.40. Idąc asfaltem przechodziliśmy obok klasztoru franciszkanów, którzy tam mają swój punkt rekolekcyjny i przewodnicy nam polecili iść właśnie tam, co mnie zdziwiło bo do szkoły nie daleko, ale w sumie w klasztorze też można się przespać :)
Po dojściu do klasztoru i zadzwonieniu do domofon przewodnicy poprosili księdza aby zszedł na dół, bo mają do niego sprawę. Kiedy ksiądz, a dokładniej zakonnik zszedł usłyszał, że jesteśmy z kursu przewodnickiego, że chodzimy już cały dzień, że nie damy rady zajść do punktu docelowego i czy może nas zawieść do Lachowic...
Jak się okazało to od samego początku mieliśmy dobre przeczucie, że mamy nocleg w chatce na Adamach, jednak aby tam dotrzeć musimy posilić się mocami duchowieństwa, tzn samochodem. Morale niektórych uczestników naszej wyprawy się obniżyły a moje wręcz roztrzaskały na drobne Samochodami dostaliśmy się do Koszarawy Cichej (Jałowiec) skąd szlakiem czerwonym dotarliśmy przez przełęcz Ciche do chatki na Adamach o godz 24.00 :(
Na miejscu mieliśmy ciepły posiłek tzn zupa czosnkowa, oraz drugie danie z ziemniakami, kotletami i zasmażaną kapustą z grzybami. Na deser ciasto i nyny tzn. każdy się szybko położył spać bo był zmęczony. Grupa druga, która wysiadła wcześniej do chatki dotarła prawie 2 godziny szybciej.
Następnego dnia mieliśmy rano śniadanie po którym wszyscy udaliśmy się na busa do Lachowic który zawiózł nas do Żywca na pociąg na godz 13.38.
Ilość Przewodników 4, ilość kursantów 9.
Komentarze