Koprowy Wierch oferuje jedną z najlepszych panoram w Tatrach. To tutaj ujrzysz dzikie turnie i złowrogie granie, a zarazem łagodne kopy i trawiaste zbocza. To trzeba zobaczyć na własne oczy!
Wczorajszego wieczoru dokonaliśmy wyboru i zgodnie z tą decyzją, wstajemy o 3:50 i zbieramy się na Koprowy Wierch. O 5:00 wychodzimy z kwatery. Gwiaździste niebo zwiastuje piękny dzień, a w dodatku jest ciepło.
Tym razem kierujemy się do Szczyrbskiego Plesa, tak by zminimalizować odcinek powtarzającej się trasy z przedwczorajszymi Rysami. Drogę na parking pamiętamy jeszcze z ubiegłego roku, przy okazji wędrówki na Krywań, więc bez problemu docieramy na miejsce. I tak oto o godzinie 5:20 ruszamy na szlak. Czołówka na głowę i jazda w las :D
Szlak czerwony prowadzi szerokim duktem. Z każdą minutą robi się co raz jaśniej, ale finalnie czołówki wyłączamy dopiero po 30 minutach. Znajdujemy się na rozstaju i kontynuujemy wędrówkę szlakiem czerwonym. Drugą opcję (zielony) zostawiamy sobie na powrót w ramach urozmaicenia ;) Droga w dalszym odcinku nieco się odsłania i teraz świta już na dobre. Krajobraz robi się coraz bardziej skalny.
Po 1h 5min docieramy do rozstaju przy Popradzkim Plesie. Jakaż miła to była alternatywa dla znienawidzonej asfaltówki. Zatrzymujemy się dosłownie na chwilę i szybko wracamy na trasę. Kolejny dobrze nam znany odcinek do rozstaju nad Żabim Potokiem pokonujemy w 25 minut. Spotykamy sporo turystów (jest weekend) i mamy cichą nadzieję, że w zapowiadane okno pogodowe wszyscy popędzą na Rysy. Nie mylimy się i tym samym wzrasta prawdopodobieństwo kameralnej atmosfery na wierzchołku :)
Ochoczo idziemy dalej po równym terenie wśród kosówki. Następnie ścieżka powoli wchodzi w zakosy i w szybkim tempie nabieramy wysokości. Szlak prowadzi po kamiennych stopniach nad Szatanią Dolinką. Miejscami jest trochę sypki, ale przede wszystkim mega widokowy. Na domiar pozytywnych wrażeń niebawem dotrą do nas pierwsze promienie słońca :)
Ścieżka na chwilę się wypłaszcza, by potem znów piąć się w górę. Idziemy kawałek skalnym rumowiskiem, mijamy zdziwione kozice, a przed nami odsłania się Dolina Hińczowa z całym przepysznym otoczeniem. Jest ona zgoła odmienna od Żabiej, którą podążaliśmy na Rysy. Tamtejszy skalny charakter i groza zastąpiona jest trawiastym otoczeniem i łagodnością. Kontynuujemy wędrówkę po płaskim terenie obserwując kolejno wyrastające szczyty, włącznie z naszym dzisiejszym celem. Docieramy nad Wielki Staw Hińczowy, gdzie robimy postój na śniadanie. Ależ tu jest pięknie!
Po 20 minutach ruszamy w dalszą drogę. Na szlaku spotykamy jedynie parę Słowaków, z którymi na przemian się mijamy. Teraz już przyjemnie w słońcu maszerujemy ku Koprowej Przełęczy Wyżniej. Ścieżka jest doskonale widoczna i wręcz zachęcająca – znowu moje ulubione zakosy :) Mijamy małe wzniesienie i odsłania nam się drugi mniejszy staw. Miodzio :D
Napotykamy po drodze leniwie wygrzewającego się świstaka i idziemy dalej. Szlak niebieski pnie się szybko w górę, a z każdym krokiem wzwyż widoki są coraz pyszniejsze. Co kawałek muszę przystanąć, ale to nie kondycja szwankuje. To nieodparta siła każe mi się odwracać i robić zdjęcia :D
Po 30 minutach osiągamy Vyšné Kôprovské Sedlo i łapiemy oddech. Na szczyt pozostało nam zaledwie 45 minut. Jest dopiero godzina 9:00, a my już przekroczyliśmy magiczną wysokość 2000mnpm. Cudowne uczucie :)
Pogoda jest wyśmienita, więc ochoczo idziemy dalej. Czerwona droga prowadzi na szczyt niewielkimi zakosami. Niestety szlak prosi się o remont. Kamienie są porozrzucane, a sypki grunt co chwilę ucieka spod nóg. Pal licho z podejściem w górę, ale w dół może być (nie)ciekawie… Z każdym krokiem nabieramy wysokości, a za plecami odsłania się coraz więcej szczytów. Czy na wierzchołku coś nas jeszcze zdoła zaskoczyć...?
Gdy już myślimy, że to koniec, okazuje się że mamy do pokonania jeszcze ramię Koprowego. Teraz szlak prowadzi stricte po głazach i robi się trochę bardziej stromo. Czasem trzeba się podciągnąć, czasem przytrzymać, czasem znowu grunt ucieka spod nóg, ale łącznie po 40 minutach stajemy na wysokości 2363mnpm. Punktualnie o 09:40 Koprowy Wierch zostaje przez nas zdobyty!
Rozglądam się wokół, spoglądam w dół i przed siebie. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Najpiękniejsza panorama z możliwych właśnie ukazała się moim oczom. Czego można chcieć więcej…?
Powiewa lekki, ale chłodny wiatr, więc siadamy poniżej wierzchołka. Tam odpoczywamy około godziny, a z radości nawet głód zanika. Po 10:00 obserwujemy z góry jak tłumy zaczynają się gromadzić koło Hińczowego Plesa. Trzeba powoli zbierać się do zejścia, bo na wąskim szlaku niebawem może zrobić się tłoczno, a mijanki z pewnością nie będą należeć do najprzyjemniejszych. Ciężko jest się zmusić do ponownej wędrówki i dopiero ok. 10:40 zaczynamy schodzić. Po 15 minutach wychodzimy z trudnego terenu i spoglądamy raz jeszcze w dół :) Ach…!
Niebawem docieramy z powrotem na Koprovske Sedlo i tam robimy przerwę na śniadanie. Robi się zdecydowanie cieplej i oczywiście tłoczniej. Cisza i spokój bezpowrotnie znikają. Jak dobrze, że szczyt dzieliliśmy tylko z trzema osobami. Na przełęczy spędzamy kolejne 30 minut i ostatni raz łapię w obiektywie Szatana :)
Pogoda cały czas dopisuje, więc aby jak najwięcej czasu spędzić w górach następny postój i chillout planujemy nad Hińczowym Stawem. Mimo wielu mijanek na niebieskim szlaku, odcinek pokonujemy sprawnie i po 20 minutach możemy zasłużenie legnąć na jednym z „hińczowych” kamieni. Wspominałam już że jest cudnie? :)
Nad jeziorem odpoczywamy chyba też około 0,5h chociaż w sumie nie pamiętam. Czas jakby staje w miejscu i nie zastanawiam się kiedy musimy iść. Mamy świetny czas, sporo zapasu, więc nic nie musimy. Chcemy to odpoczywamy. Dopiero przed 12:00 powoli i leniwie zbieramy się do powrotu. Mamy w pełni naładowane akumulatory, nogi wypoczęte, więc wio w dół ;) Szlakowskaz też jest dla nas miłym zaskoczeniem i pokazuje zaledwie 2h 5min do samochodu. Tak blisko? :) Pokonujemy prostkę w Dolinie Hińczowej i dostrzegamy w oddali Popradzki Staw. Coś mi się nie chce wierzyć że tam tylko godzina drogi...
Wracamy po dobrze znanym nam terenie (niestety nie ma innej możliwości powrotu) i tak mijamy kolejne odcinki szlaku. Po 45 minutach docieramy do Rozstaju „Pod Żabami” i stamtąd w 20 minut do Popradzkiego Stawu. Siadamy na chwilę na ławce i zjadamy ostatki z plecaka. Jest ciepło i przyjemnie, ale już czuje że dalej mi się nie chce iść. Jakoś nie jestem zaskoczona ;)
Nadszedł czas na ostatni etap wędrówki. Rano dotarliśmy ze Szczyrbskiego szlakiem czerwonym to teraz dla odmiany pójdziemy zielonym. Mamy w tym również ukryty cel. Jutro chcemy wybrać się na spacer nad oba stawy i to w lekkim obuwiu, więc chcemy sprawdzić, która droga będzie ku temu odpowiedniejsza. Tak więc ruszamy kawałek szlakiem niebieskim po asfaltówce i po 5 minutach skręcamy w prawo na szlak zielony. Początkowo schodzimy dość wąską ścieżką w dół, przeprawiamy się na drugą stronę Potoku Mięguszowieckiego i dalej po w miarę równym terenie. Niestety kolejne 15 minut musimy drałować pod górę. A uwierzcie że po 17km wędrówki już się po prostu nie chce (w dodatku nieźle grzeje). Jedyny plus jest taki, że od podchodzenia mniej bolą stopy. Ot takie marne pocieszenie. Gęba nam się uśmiecha, gdy dochodzimy do zapowiadanego rozstaju. Teraz już żwawiej idziemy prostką przez las, a potem ostatni kawałek w dół. Po prawej widzimy Strbske Pleso i nogi jakoś się wloką. Do przodu pcha nas jakaś siła. Chyba taka, iż to są ostatnie kilometry do pokonania w tych znienawidzonych trepach! Nie no ja na prawdę lubię moje Meindle, ale po 130km w Tatrach chyba mogę je na chwilę znielubić ? ;)
I tym oto cudownym sposobem znajdujemy się na moście w Szczyrbskim Plesie i po chwili jesteśmy przy samochodzie. Dumna, szczęśliwa i zmęczona rzucam buty do bagażnika.
Właśnie dobiegła końca nasza ostatnia wędrówka na tegorocznym urlopie w Tatrach Słowackich. Wczoraj wahaliśmy się na którą górę się zdecydować, ale Koprowy był najlepszym możliwym wyborem. Zachwycił jedną z najpiękniejszych tatrzańskich panoram, a wszystko się tak pomyślnie poskładało, że dzisiejszy dzień był idealny. Wiem że na pewno tu wrócę. Czuję że to jest jedna z tych gór…tych ulubionych…
A póki co odjeżdżamy do Smokovca. Pora się spakować i szykować do wyjazdu… Hola, hola jeszcze trzeba poświętować: kapustnica, knedliki i słowacki browar :D
Agata N. / My Way To Heaven
13.09.2015
Komentarze