Jest piątek, 11 września 2015 roku, godzina 17.00, czyli do wyjazdu pozostała jeszcze godzina. Powoli cała 6-cio osobowa ekipa zbiera się na miejscu zbiórki, czyli w Andrychowie. Po przyjeździe wszystkich osób, pakujemy plecaki do samochodu (co prawdo ledwo się mieszczą, ale damy radę), żegnamy się z bliskimi i ruszamy na "weekendową" wyprawę na najwyższy szczyt Austrii, a zarazem Wysokich Taurów - Grossglockner (3798 m n.p.m.)

Cała ekipa przed wyjazdem

Decydujemy się na przejazd drogami płatnymi przez Słowację i Austrię, aby dojechać do Kals am Grossglockner. Po jedenastu godzinach spędzonych w samochodzie docieramy na parking położony na wysokości ok. 2000 m n.p.m. Nie zwlekamy, przepakowujemy tylko plecaki i o godzinie 5.30 ruszamy w górę, do schroniska Lucknerhutte. Po drodze mijamy potoki, a ścieżka zaczyna piąć się coraz stromiej pod górę. Za nami w oddali widać oświetlone ulice i miasta, a wokół nas panuje całkowity mrok. Dopiero po godzinie marszu, po dotarciu do Lucknerhutte (2241 m n.p.m.) zaczyna się rozjaśniać, a przed nami odsłania się nasz cel... niestety wierzchołek przykryty chmurami.

Wierzchołek w chmurach

Po krótkiej przerwie ruszmy w do położonego 560 metrów wyżej schroniska Studlhutte. Nie śpieszymy się, ponieważ w planach mamy wykupienie noclegu w tym schronisku. Plecaki są bardzo ciężkie, ponieważ niesiemy w nich sporo ekwipunku ze względu na planowaną noc w schronisku. Spowalnia to nasze tempo wędrówki i sprawia, że naprawdę nie jest lekko. W pierwszych tego dnia promieniach słońca docieramy do Studlhutte (2801 m n.p.m.) Idziemy się dowiedzieć o miejsca noclegowe, niestety okazuje się, że całe schronisko jest zajęte, łącznie z podłogą. No to nie pozostaje nam nic innego jak iść w górę. Przed tym robimy jednak krótką przerwę na posiłek i podziwianie niesamowitych widoków.

Schronisko Studlhutte
Panorama ze Studlhutte

O 9.00 ruszamy ze schroniska w kierunku lodowca Kodnitzkess. Idziemy początkowo ścieżką, która później przekształca się w głazy, które z rana są jeszcze śliskie i musimy uważać. Wychodzimy na próg, a przed nami odsłania się widok, który zapiera dach w piersiach. Ukazuje się nam w pełnej okazałości nasz cel wyprawy.

Cel wyprawy

Z podziwu aż trudno ruszyć się z miejsca, ale musimy iść dalej. Docieramy pod lodowiec, przed którym zakładamy linę, raki i resztę potrzebnego sprzętu. Przechodzimy obok szczelin na, wydeptaną ścieżką, która staje się coraz bardziej stroma.  

Początek lodowca
Przy jednej ze szczelin

Po przejściu lodowca na drugą stronę musimy jeszcze pokonać olbrzymią szczelinę, nad którą na szczęście jest zamontowany drewniany mostek, jednak sama szczelina robi naprawdę ogromne wrażenie.

Dosyć sporych rozmiarów szczelina
Drewniany mostek nad szczeliną ze zdjęcia wyżej

Teraz zaczyna się wspinaczka  po ubezpieczonych stalowymi linami skałach. Tutaj zaczynamy już odczuwać niższą zawartość tlenu w powietrzu, przez co nasz oddech jest płytki i szybko się męczymy. Liczymy kroki i zbliżamy się do schroniska Erzherzog-Johann-Hutte położonego na wysokości 3450 m. Już tutaj mijamy się z tłumami ludzi, którzy schodzą ze szczytu. Apogeum nastąpi jednak dopiero nieco później, na razie idzie to dosyć sprawnie. W końcu dochodzimy do schroniska, niektórzy z nas odczuwają już spore zmęczenie, więc postanawiamy zrobić przerwę na posiłek.

Podczas odpoczynku podejmujemy decyzję o pozostawieniu zbędnego ekwipunku w schronisku i ataku szczytowym. Już z wielką ulgą na plecach, jaką są lekkie plecaki zbliżamy się do szczytu. Wchodzimy na lodowiec, pogoda zaczyna się psuć, jednak maszerujemy w górę

Na wysokości około 3500 m

Mijamy się z coraz większą ilością ludzi. Krok po kroku pokonujemy lodowiec, aby wejść do rynny, która wyprowadza nas na grań.

Rynna wyprowadzająca na grań

I można powiedzieć, że dotąd było lekko, ponieważ teraz zacznie się prawdziwa przepychanka w tłumie. Jest zimno, wieje wiatr, widoczność jest bardzo mała, a my kwitniemy w kolejce na grani, żeby wejść na szczyt. Przed nami idzie słabo doświadczona grupa, która nie wie jak się asekurować, przez co bardzo nas spowalnia. Z góry schodzą ekipy wraz z przewodnikami, który nie patrzą na osoby, które wychodzą na szczyt, lecz bez zatrzymywania idą w dół.

Kilka osób

Coraz bardziej zaczynamy marznąć, ponieważ czasami jesteśmy zmuszeni czekać bez ruchu nawet 15 min co przy takiej pogodzie nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy. Po ponad godzinie stajemy na wierzchołku Kleinglocknera, a szczyt wydaje się być już tak blisko… jednak to tylko blisko, a nie krótko niestety.

Na grani w okolicy Kleinglocknera

Na zejściu z Kleinglocknera tracimy bardzo dużo czasu ze względu na „korek” ludzi przy jednej poręczówce. Zajmuje to około 30 min. Wreszcie jesteśmy na przełączce, z której już tylko kawałek na szczyt, jednak znów nie obywa się bez mijanki i znowu ucieka 30 min. Zaczynamy już powoli wątpić czy w ogóle dotrzemy na szczyt, ale… nagle przed nami wyłania się ważący 350 kg krzyż. TAK, JESTEŚMY NA SZCZYCIE, NAJWYŻSZYM WIERZCHOŁKU W AUSTRII (3798 m n.p.m.). Droga granią zajęła nam około dwie godziny, a gdyby nie było takich kolejek, bylibyśmy w stanie spokojnym tempem pokonać ją w 20 minut.  Tym bardziej cieszymy się sukcesem, że tak naprawdę dzisiaj o 5.30 wyszliśmy z parkingu, a na szczycie stajemy o 15.30.

Na Grossie

Decydujemy się w miarę szybko schodzić ze szczytu, ponieważ jest już dosyć późno, a my nawet nie mamy za bardzo gdzie spać. Droga ze szczytu idzie sprawniej niż na szczyt, lecz tak samo kolejki nas spowalniają. Po powrocie do schroniska Erzherzog-Johann-Hutte, dowiadujemy się czy są jakieś miejsca noclegowe, i na szczęście coś się znalazło, więc postanawiamy spędzić tutaj noc. Gdyby nie udało się tutaj zostać na noc, pewnie musielibyśmy zmęczeni schodzić już na parking. Po położeniu się w cieplutkie śpiwory, bardzo szybko zasypiamy.

Następnego dnia budzi nas słońce wpadające prze okno do pokoju. Nie chcemy za bardzo uwierzyć w to, ponieważ wczoraj nie było widać praktycznie nic. Wychodzimy więc sprawdzić, czy to prawda, i szybko okazuje się, że nie przywidziało się nam to. Pogoda jest niesamowita.

Pogoda w dniu zejścia

Nas niestety czeka już tylko zejście w dół. Pakujemy nasze śpiwory, przyrządzamy ciepły posiłek i zaczynamy schodzić w dół. Pokonujemy tą samą trasę, którą szliśmy w górę, tylko w dużo lepszej pogodzie i z dłuższymi przerwami. Około godziny 17 jesteśmy już na parkingu. Przebieramy się i ruszamy do Andrychowa, aby w nocy znaleźć się już we własnych ciepłych łóżkach.

Wszyscy stworzyliśmy wspaniałą atmosferę oraz zgrany zespół. Nauczyliśmy się na tej wyprawie, że w wejściu na szczyt mogą przeszkodzić nie tylko trudności techniczne, lecz także kolejki w postaci ludzi. Mamy nadzieję na kolejne wspólne wyprawy. Z górskim pozdrowieniem!

Na koniec chciałbym zachęcić do obejrzenia filmiku oraz polubieniu mojego bloga Wchodząc Ponad Chmury na Facebooku.

 Grossglockner (3798m n.p.m.) 2015 Normal Route Hoche Tauern

 

Kategorie: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...