Druga i zarazem ostatnia część fotorelacji z naszej tegorocznej wyprawy w Kaukaz.

Dzień 8 (wtorek 28.06.2016 r.) – GEORGIA OK

Wstajemy znowu po 14 godzinach snu, wypoczęci i gotowi do ataku na Kazbek. Po spakowaniu się, schodzimy z Azau do Terskola. Po zejściu i wymeldowaniu się u służb ratunkowych siadamy na pobliskim murku i czekamy na naszego kierowcę. W międzyczasie zajadamy się lodami śmietankowymi – tak naprawdę ŚMIETANKOWYMI, całkiem inaczej smakującymi, niż w Polsce.

Wyśmienite lody z Terskola

Po drodze zauważamy, że śmigłowiec ląduje w pobliżu budynku służb. Zastanawiamy się, czy to jakaś akcja ratunkowa…? więc idziemy sprawdzić bliżej bramy, co się dzieje. Ku naszemu zdziwieniu wychodzą z niego ratownicy, biorą do rąk kosy spalinowe, grabie i zaczynają robić porządki wokół budynku. Ciekawy transport im się trafił :) W końcu o umówionej godzinie przyjeżdża po nas Rahmed – kierowca, który ma nas podwieźć do Nalczyka. 120km przejechane, jesteśmy w Nalczyku i teraz czekamy na kolejnego kierowcę – Murata, który przewiezie nas przez granicę, z Nalczyka do Stepancmindy. W końcu podjeżdża klimatyzowany, srebrny mercedes, otwiera się okno od strony kierowcy i ze środka słyszymy głośne: GEORGIA OK! GEORGIA OK! Nie tylko my słyszmy, lecz także wszyscy wokół nas, ale to jest przecież ulubione powiedzenie Murata i nikt mu tego nie zabroni. Mamy też pewne podejrzenia do tego nowego samochodu, ale nie roztrząsajmy już tego, ważne że jest wygodnie. Ruszamy, już w pełnym komforcie, pod nasz kolejny cel – Kazbek. Droga przebiega w spokoju, przejeżdżamy Władykaukaz i zbliżamy się do granicy. Dosyć wcześnie widzimy olbrzymi korek utworzony z tirów (koło 35km długości), a po prawej stronie drogi pogranicznika, który tworzy z rąk krzyżyk i z jego ust wydobywają się dwa najgorsze słowa, po których nie możemy do siebie dojść: GRANICA ZAMKNIĘTA. Szok, niedowierzanie, ale jak to!!!???... Przecież Murat mówił, że jest otwarta... On sam też w to nie może uwierzyć. Taki właśnie tutaj jest przepływ informacji – NIKT NIC NIE WIE!

Stajemy przy pobliskim sklepie i rozmawiamy z kierowcami, którzy tutaj stoją, pytając przez jak długo ma być zamknięte przejście. Oni na to, że do 30 dni mają otworzyć. Aha, no to super, musimy się teraz zastanowić, co robić dalej. Myślimy też, co zrobią Ci kierowcy tirów, którzy będą tutaj stali z wszystkimi produktami, przez 30 dni. Oj nie chciałbym być jednym z nich. W każdym razie do wpadamy na pomysł, żeby przejechać przez Azerbejdżan, ale szybko zostaje wyrzucony z naszej głowy, bo przecież nie mamy wiz do Azerbejdżanu. Pojawia się kolejny plan: przejedziemy do Soczi, a stamtąd do Batumi autobusem. Kierowcy uświadamiają nam, że jeśli wjedziemy z Soczi do separatystycznej republiki, jaką jest Abchazja, to już stamtąd nie wyjedziemy, bo Gruzini nas nie wpuszczą, a wiza do Rosji jest tylko jednokrotnego wjazdu. To jest jakiś absurd, co tu się dzieje! Ale dochodzi nas wiadomość, że z Soczi kursują regularnie promy do Batumi i Poti. OK, to teraz musimy dostać się do Soczi; myślimy najpierw, aby jechać autokarem, ale stwierdzamy, że musimy się spieszyć, aby zdążyć zdobyć Kazbek. W takim razie pytamy naszego kierowcę, czy nas podwiezie do Soczi, a on stwierdza, że bardzo chętnie, ale dopiero wczoraj kupił ten samochód i nie ma jeszcze od niego dokumentów. Hmmmm… nasze podejrzenia co do tego mercedesa się sprawdzają, ale ku naszemu szczęściu inny kierowca, który czeka na granicy już od 5 dni, mówi nam, że i tak mu się tutaj nudzi i może nas podwieźć. Po negocjacji ceny za przejazd, udaje nam się ustalić ją na 13 000 rubli za 4 osoby. Ładujemy plecaki do bagażnika starej Wołgi przerobionej na gaz, związujemy go sznurkiem i ruszamy w 800km drogę do Soczi, która zajmie nam około 14 godzin. Po wejściu do Wołgi, dalej nie możemy uwierzyć w to co się stało, a z tymi granicami to jest naprawdę jakieś nieporozumienie, aby nie można było się przedostać do Gruzji w żaden inny sposób drogą lądową. I na tych rozmyślaniach mija kolejny dzień naszej wyprawy.

Dzień 9 (środa 29.06.2016 r.) – Stacja kolejowa zamiast portu

Musimy być cały czas czujni, ponieważ widzimy, że naszemu kierowcy zaczynają zamykać się oczy, więc nie śpimy wcale. W końcu postanawia uciąć sobie drzemkę na poboczu, a my razem z nim na chwilę zamykamy oczy. Budzi nas syrena policyjna i policjant zaraz puka do okna kierowcy. Okazuje się, że tutaj nie wolno spać w pobliżu jezdni i kierowca zmuszony jest zapłacić mandat w wysokości 1000 rubli. No cóż… takie rzeczy się zdarzają i nic na to nie poradzimy. Ciekawy jest tutaj również sposób tankowania gazu na stacji: leje się do pełna, a gdy się już nie mieści, dwie osoby opierają się na samochodzie i potrząsają nim z całej siły. W ten sposób gaz się „ubija” i wchodzi go więcej. Dobrze, że w Polsce się nie praktykuje takich zwyczajów.

Dojeżdżamy wreszcie do wybrzeża Morza Czarnego, a stąd do Soczi już tak niewiele kilometrów, które jednak najbardziej dłużą się na tej trasie. Odtąd droga staje się bardzo kręta, wznosi się i opada oraz... no właśnie: wyobraźcie sobie, że główna droga wzdłuż wybrzeża przechodzi w drogę szutrową, po której samochodem w tym stanie nie da się jechać więcej niż 40km/h. To przecież takie zwyczajne :) W każdym razie udaje nam się dostać w końcu, po 14 godzinach jazdy, do letniej stolicy Rosji – Soczi. Taki mały przeskok: Elbrus -> Soczi :)

Soczi - widok na Morze Czarne

Prosimy kierowcę, aby podwiózł nas do portu i rozliczamy się z nim na miejscu. Teraz musimy tylko znaleźć kasy, gdzie możemy kupić bilety na prom do Batumi lub Poti. W końcu udaje się nam, ale w kasie dostajemy kolejne informacje, które nas całkowicie dobijają. Żadne promy nie kursują, jest jedynie wodolot do Batumi, który pływa tylko w piątki, cena z naszym bagażem to jakieś 15 000 rubli (1100 zł) od osoby i niekoniecznie Polacy zostaną wpuszczeni na jego pokład. Jednym słowem – super. Stoimy tak w miejscu przez 10 min i zastanawiamy się, co robić dalej; w tym momencie lega w gruzach marzenie o zdobyciu Kazbeka. Nie ma drogi, którą można się dostać do Gruzji w przystępnej cenie. Mało tego – przepadają również nasze lotnicze bilety powrotne z Tbilisi do Krakowa. Gdy my tak stoimy, podchodzi do nas bardzo miły mężczyzna i pyta, czy może nam jakoś pomóc, bo dziwnie wyglądamy w tych plecakach, z takim sprzętem w Soczi. Pytamy go o pociągi do Polski, a on odpowiada, że najlepiej dostać się do Moskwy, a stamtąd dojedziemy już wszędzie. Prosimy go więc, żeby zaprowadził nas na przystanek, z którego dostaniemy się na stację kolejową. Szybko jesteśmy już na miejscu i kupujemy bilety na najbliższy pociąg do Moskwy za 3500 rubli od osoby. Przed nami 38 godzin drogi, niecałe 2000 km do stolicy Rosji. Kto się spodziewał takiego obrotu sytuacji? Na pewno nikt z nas: Elbrus->Soczi->Moskwa, zobaczymy, co ciekawego czeka nas jeszcze. Przy wsiadaniu do pociągu nasz naczelnik wagonu pyta, po co przyjeżdżamy do Rosji, skoro przyjaźnimy się ze Stanami Zjednoczonymi, my nawet nie odpowiadamy mu na to pytanie, bo stwierdzamy, że jest tak głupie, że nie ma na nie odpowiedzi. Resztę dzisiejszego dnia spędzamy w pociągu grając w karty, rozmawiając, ale także żałujemy trochę tego Kazbeku, który był drugą częścią naszego planu.

Relaks w pociągu

Dzień 10 (czwartek 30.06.2016 r.) – Przerwa na loda

Noc w pociągu była bardzo długa, bo wstajemy dopiero o 12:00, i po zjedzeniu czegoś ciepłego dalej leżymy, bo cóż innego można robić w zamkniętym wagonie. Podczas dłuższej przerwy wychodzimy się przejść na zewnątrz tej „klatki” i tradycyjnie kupujemy sobie lody. Tutaj już troszkę inny smak niż w Terskolu, ale mogą być. Wsiadamy znowu do pociągu i w nim spędzamy resztę dnia. Wieczorem nastawiamy tylko budziki na 5:00, bo przyjazd do Moskwy jest planowany na około 5:30.

Dzień 11 (piątek 01.07.2016 r.) – Kreml

Wreszcie wysiadamy na dworcu w Moskwie, teraz musimy metrem przedostać się tylko na białoruską stację kolejową, bo dowiedzieliśmy się, że z niej już bezpośrednio dojedziemy do Warszawy, w dodatku komfortowym pociągiem, w którym można wziąć prysznic (oj… bardzo by się nam teraz przydał…). Moskiewskie metro to jedno z najstarszych metr na świecie. To, co je odróżnia od innych, to monumentalność, malowidła i ozdoby z czasów carskich. Bilet do metra kupujemy za 50 rubli, zjeżdżamy schodami w dół i odszukujemy, który pociąg zawiezie nas na białoruską stację kolejową.

W moskiewskim metrze

Szybko odnajdujemy, wsiadamy i za moment już jesteśmy na miejscu. Stajemy przy kasie z biletami międzynarodowymi i rozmawiamy między sobą. Po chwili osoba, która stoi przed nami zagaduje do nas w naszym ojczystym języku – ależ jesteśmy zdziwieni – to Polak! Okazuje się, że też jedzie do Warszawy, niepokoi nas tylko jedna rzecz: na stronie, na której otwarty jest jego paszport zauważamy wizę tranzytową przez Białoruś. Czyżby kolejne problemy?... Pytamy go, czy jeśli nie będziemy wysiadać z pociągu, również potrzebujemy tej wizy. On bez wahania odpowiada, że tak, ale prosimy go, by spytał jeszcze kasjerki. Ona znowu mówi, że bilety może nam sprzedać, ale najprawdopodobniej zostaniemy wysadzeni przy granicy. Czyli plan szybkiego powrotu do Warszawy również odpada. Powstaje pytanie, co teraz…? Dzwonimy do ambasady, a Pani konsul informuje nas, że może nam wyrobić wizy w tempie ekspresowym, tzn. do dwóch dób, ale… koszt to 100$ od osoby. Od razu odrzucamy ten pomysł i decydujemy, że musimy dostać się na Ukrainę, a stamtąd już z górki będzie do Polski. Wsiadamy znowu do metra i jedziemy na kijowską stację kolejową. Pytamy pani w okienku, gdzie są połączenia najbliżej granicy Polski, ona odpowiada, że najlepszą opcją będzie Kijów. W takim razie bez wahania bierzemy najtańsze bilety do Kijowa. Teraz mamy 4 godziny czekania na odjazd naszego pociągu, więc myślimy sobie: skoro jesteśmy w Moskwie, to warto zobaczyć Kreml i Plac Czerwony, bo być może to jedyna okazja… Szybko dzielimy się na dwie grupy: ja i Michał, oraz Janusz i Marcin, tak, aby ktoś z nas pilnował cały czas bagaży. Mamy po 1,5h na grupę. Idziemy jako pierwsi z Michałem, po przejściu około 3km pytamy młodą dziewczynę siedząca na ławce, jak daleko do Placu Czerwonego? Ona mówi nam, że trzeba iść cały czas prosto, i że to jest bardzo, bardzo, ale to bardzo daleko i na nogach będzie nam ciężko tam zajść. To stwierdzamy, że przejdziemy się jeszcze kawałek i wrócimy sobie inną drogą na stację kolejową. Wszędzie są remonty, z jednej strony ulicy trzeba przechodzić na drugą stronę, później znowu i tak cały czas w kółko. W końcu mamy skręcać w stronę naszego miejsca zbiórki, ale myślimy sobie: skoro tak daleko zaszliśmy, to może skręcimy jeszcze w tą uliczkę, w tą i w tamtą, ten Kreml musi gdzieś tutaj być. I tak przebiegliśmy około 8km i w końcu widzimy odsłaniający się budynek Kremla. Bingo!

Kreml

Podchodzimy bliżej, robimy zdjęcia i patrzymy na zegarek: zostało nam 10 minut czasu na powrót!!! A my tutaj biegliśmy 1 godzinę i 20 minut, a mamy wrócić w 10 minut nie wiedząc nawet którędy? Szaleństwo! Nie mamy najmniejszych szans. Niedaleko zauważamy wejście do metra, więc teraz już bez problemu dostaniemy się na naszą stację. Po kupieniu biletu szukamy napisu ze Stacją Kijowską, szukamy, szukamy… przeszukaliśmy wszystko, a Stacji Kijowskiej jak nie było, tak nie ma. Czasu mamy coraz mniej, więc pytamy ludzi na stacji. Jedna z pań zaczyna nam coś szukać na telefonie, a druga szturcha nas za ramię i mówi, że nam pomoże, żebyśmy wsiadali za nią. Ufff, no to po problemie, wsiądziemy z nią i wysiądziemy już na Stacji Kijowskiej. W końcu wysiadamy, ale w ogóle nam ta stacja nie przypomina miejsca, w którym już dzisiaj byliśmy. Osoba, z którą wsiadaliśmy, każe nam iść dalej za sobą, więc idziemy, w końcu pokazuje palcem, że ona wsiada tam, a my mamy wejść do następnego metra, które przyjedzie niebawem. Tylko, że nie jesteśmy do końca pewni, czy na pewno jej o to chodzi, bo z naszym rosyjskim jest bardzo słabo, a akurat w tej chwili podjeżdża jakieś metro. Kierujemy wzrok na siebie i zastanawiamy się: wsiadać, czy nie wsiadać? Ok, wsiadamy! Pytamy kolejnych osób, czy dostaniemy się tym metrem na Stację Kijowską. Jeden chłopak też na niej wysiada, więc będziemy się trzymać blisko niego. No… nareszcie udało nam się dostać z powrotem tam, gdzie chcieliśmy. Kupujemy jeszcze szybko drożdżówki, co do minuty, bez żadnego spóźnienia spotykamy się z Marcinem i Januszem. Teraz kolej na nich. Poszli od razu, a wrócili z… torebką jedzenia przyniesionego z McDonald’a. Stwierdzili, że nie chce im się biegać tak, jak nam i lepszym rozwiązaniem będzie zjeść coś „zdrowego” :)

Idziemy już na peron, bo nasz pociąg czeka. Wchodzimy, a w środku nie da się wytrzymać – jest tak gorąco. Chcę otworzyć okno, ale okazuje się, że tu się okna nie otwierają, klimatyzacji też nie ma, a temperatura to 37 stopni Celsjusza. Poznajemy też Ukraińców, którzy znają język polski, więc zagadujemy się z nimi. Pytają nas, skąd jesteśmy, dokąd jedziemy. Odpowiadamy, że z Polski i jedziemy teraz do Kijowa, żeby stamtąd przedostać się przez granicę do Polski. Oni ze zdumieniem, pytają dlaczego nie jedziemy do Lwowa, mielibyśmy przecież bliżej. Ale jak to??? To ten pociąg jedzie do Lwowa??? Kasjerka mówiła, że najlepiej zajechać do Kijowa. Chłopcy mówią nam, że te 3 wagony (w jednym z nich jesteśmy) zostaną w Kijowie odpięte, a reszta pociągu jedzie do Lwowa. Zdenerwowani na kasjerkę obmyślamy dalszy plan działania. Idziemy do opiekunki naszego wagonu i pytamy, czy moglibyśmy jakoś bez biletu zostać w pociągu i przejechać do Lwowa. Ona odpowiada, że bardzo chętnie, ale te wagony będą odpinane i nie może nam pomóc, ale sugeruje, żebyśmy poszli do naczelnika pociągu i porozmawiali. Przechodzimy 14 wagonów, po drodze mijając Ukraińców pijących trunki ze szklanki, biegające i krzyczące dzieci, mężczyzn bez koszulek, i w końcu trafiamy do naczelnika pociągu. Przedstawiamy mu naszą sytuację, a on na to odpowiada, że 160$ za 4 osoby załatwi sprawę i w nocy przesiądziemy się do innego wagonu, który zabierze nas do Lwowa. Zbijamy cenę do 130$ i po kontroli granicznej, po północy przesiadamy się do luksusowego, klimatyzowanego wagonu.

Dzień 12 (sobota 02.07.2016 r.) – Strajk włoski

Z 40-sto minutowym opóźnieniem, po 15:00 dojeżdżamy do Lwowa, a stamtąd od razu udajemy się do informacji turystycznej, zapytać w jaki sposób najlepiej dostać się do Krakowa. Okazuje się, że pan w okienku doskonale rozmawia po polsku i poleca udać się nam na dworzec styryjski, z którego na pewno znajdziemy jakiś autokar do Krakowa. Mówi, że aby się tam dostać, musimy wsiąść do busa linii 10 i stamtąd jakieś 30 min jazdy na dworzec styryjski. Tak robimy, a za 35 minutowy przejazd płacimy 4 hrywny od osoby (64 grosze). Na stacji benzynowej duża coca-cola kosztuje niecałe 2zł, chipsy tak samo, piwo 1,8zł, a duża pizza w mieście to koszt około 12zł. Ceny są tutaj bardzo niskie. Gdy wypłacamy z bankomatu po 500 hrywn, ludzie patrzą na nas z niedowierzaniem. W końcu dojeżdżamy na nasz dworzec i dowiadujemy się, że autokar do Krakowa odjeżdża za 2 minuty. Kierowca wpuszcza nas w ostatnim momencie, a płacimy mu po 450 hrywn już podczas jazdy. Do granicy droga przebiega bardzo szybko, a na niej stoimy około 6 godzin. Polscy pogranicznicy urządzili sobie strajk włoski i my musimy przez to cierpieć, ale niestety nie jesteśmy w stanie nic zrobić i musimy czekać.

Na granicy ukraińsko-polskiej

No to w takim razie tradycyjnie trzeba iść sobie kupić po lodzie. Tutaj smak znacząco się różni od tego w Terskolu, ale i tak są lepsze niż w Polsce. W końcu, po kontroli granicznej wjeżdżamy do Polski i autostradą pędzimy do Krakowa. Dojeżdżamy tam po godzinie 3:00 w nocy, a tam czeka już kuzyn – Szymon, który zawozi nas do domów w Andrychowie.

I tak nasza przygoda dobiegła końca, wróciliśmy cali i zdrowi z dużym bagażem nowych doświadczeń. Podczas tej wyprawy dotarło do nas, że nie da się wszystkiego z góry zaplanować, bardzo często zdarzają się sytuacje, wydawać by się mogło bez wyjścia, ale trzeba sobie z nimi poradzić. Na Kazbek wrócimy jeszcze z całą pewnością, a kiedy… zobaczymy co czas pokaże. Jedno wiem na pewno: w rejonie Elbrusa, jak i całego Kaukazu klimat POLITYCZNY jest bardzo surowy.

A na koniec zapomniałbym dodać, że naszym celem na luty 2017 jest przejście legendarnego Lodowca Polaków na najwyższym szczycie w Ameryce Południowej – Aconcagua 6962 m n.p.m.

Zapraszam do obejrzenia filmiku:

Mt Elbrus 5642 m n.p.m.
Kategorie: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...