Dworzec autobusowy- ulica Bosacka w Krakowie. Godzina 17:30. Bus w kierunku Ustronia już na nas czeka. Na pierwszy wypad wyruszamy we dwóch. Miał jechać z nami jeszcze jeden kolega, ale kazali mu zostać dłużej w pracy i ostatecznie się z nami nie zabrał. No cóż...Nie wie co traci...
Przed nami blisko trzygodzinna podróż zanim dotrzemy do naszego noclegu w Ustroniu. Luźne pogaduchy na temat studiów, pracy, a przede wszystkim życia i związków umilają nam czas i nie odczuwamy aż tak tej długiej jazdy. Gdy przyjeżdżamy około 20:40 do Ustronia zadziwia mnie widok pustego miasteczka, które wszak ma renomę prężnie działającego uzdrowiska. Na ulicach nie minęliśmy chyba ani jednego mieszkańca. Miasto wygląda na wymarłe.
Śnieg, który spadł tu zapewne kilka godzin temu szybko się topi, a my idziemy "w ciapie" do naszego noclegu "ADI Pokoje". Jeszcze zahaczymy o sklep, chyba jedyny otwarty o tej porze, żeby mieć co do garnka włożyć. Następnie meldujemy się u gospodarza w "ADI Pokoje" na ulicy Słonecznej.
Miejsce noclegowe wygląda w miarę w porządku, w pokoju lodóweczka, dostaliśmy ręczniki, czajnik, mamy też telewizor i dobrze wyposażoną łazienkę. Problem pojawia się dopiero, gdy postanawiamy zrobić sobie jajecznicę. Niestety nie ma tu kuchenki gazowej, ani tym bardziej patelni. Jedyne co jest to mikrofala, w tym przypadku nieprzydatna. No nic zatem trzeba będzie z tymi jajkami iść jutro w trasę. Zjadamy chlebek z serkiem i krzywo pokrojonym pomidorem, niestety brakowało ostrego noża, albo kolega nie miał aż tyle siły, aby precyzyjnym cięciem rozciąć go na ładne plasterki. Następnie myjemy się i zasypiamy.
Noc nie jest dla mnie dobra. Budzi mnie bardzo silny wiatr, który ugina drzewa. Dodatkowo intensywnie pada śnieg. Ciekawe jak będzie jutro-myślę. Rano wstajemy dosyć wcześnie. Wszak mamy zaplanowany solidny odcinek do przejścia, bo aż do schroniska Stożek. Zobaczymy ostatecznie ile będziemy w stanie przejść. Ze względu na nocną śnieżycę wygląd miasta jest zgoła inny niż wczoraj.
Szybkie śniadanie, a następnie jeszcze szybsze zakupy z Żabce. Ruszamy. Dosłownie 200 metrów i dochodzimy do pierwszych oznaczeń czerwonego szlaku. Początkowo trasa prowadzi asfaltem i szlak nie stwarza nam większych problemów. Kiedy jednak asfalt się kończy szlak skręcą w stronę lasu. Tuż przy nim zakładam stuptuty. Śniegu jest już całkiem sporo, a szlak nie wygląda na specjalnie przetarty. Po drodze mijamy jakiegoś biegacza. Przynajmniej trochę przetrze nam drogę- myślę. Z czasem okazuje się, jak bardzo się myliłem.
Wchodzimy do lasu. Już po kilkuset metrach odczuwamy pierwsze trudności związane z dużą warstwą świeżego śniegu oraz przede wszystkim wagą naszych tobołków. Szlak coraz bardziej pnie się pod górę, a nasze nogi coraz bardziej się uginają pod naszym ciężarem. Podczas jednej z licznych przerw przed Równicą decydujemy się skrócić wyprawę i wrócić jeszcze dziś do Krakowa. Zwycięża rozsądek. Zanim ruszamy przyglądamy się ośnieżonym drzewem. Zima tak szybko stąd chyba nie odejdzie.
Przed samą Równicą śnieg sięga już do pasa kolegi. Nagrywamy krótki filmik i robimy kilka zdjęć "zimy w pełni".
Doczłapujemy się do Równicy, gdzie robimy sobie dłuższą przerwę. Schronisko wygląda niczym siedziba "Królowej Lodu". Budynek pokrywają wielkie płaty śniegu, a z dachu zwisa mnóstwo długich i groźnych sopli. Chociaż godzina jest dosyć wczesna, bo kilkanaście minut po 10, kumpel z czystym sumieniem zamawia rosół, gorącą czekoladę i dwie herbaty. Pieniądze nie grają dla niego aż tak wielkiego znaczenia. W środku w przeciwieństwie do tego za oknem jest ciepło i przyjemnie.
W Równicy spędzamy około półtorej godziny, grzejąc się przy kominku i racząc się gorącymi napojami.
O 11:40 wyruszamy czerwonym szlakiem w dół. Wreszcie naszym oczom okazują się pierwsze widoki na szczyty Beskidu Śląskiego.
Droga w dół jest śliska i bez problemu można by było zjeżdżać tu na sankach. Dzisiaj odbywa się chyba jakiś "zjazd motocyklistów" i innych pojazdów silnikowych, które mijają nas średnio co 20 sekund po drodze. Schodzenie umilają nam piękne śniegowe drzewa.
Po długim marszu po asfalcie, szlak odbija w las. Niestety okazuje się on całkowicie zasypany. Tuż przy nim znajduje się kilkuosobowa grupa Panow, którzy pomimo wczesnej godziny, wypili o kilka napojów z bąbelkami za dużo.
-Chodźcie do nas! Kiełbasek starczy dla nas wszystkich-krzyczy jeden z nich.
-A Wy z nami poimprezować?-pyta drugi.
My jednak schodzimy na nasz asfalt idziemy równolegle do fragmentu zasypanego szlaku. Po kilku minutach szlak ponownie dołącza do asfaltu, a następnie odbija w las, gdzie już jest przetarty. Idziemy po czerwonych oznaczeniach aż do stacji kolejowej Ustroń Polana.
Mamy sporo czasu do odjazdu, więc kolega jeszcze idziemy po hot dogi, a ja czekam na stacji. Po ponad godzinnym czekaniu przyjeżdża pociąg, w który się pakujemy i wracamy do Krakowa. Okazuje się że jajka przeżyły trasę, no może oprócz jednego, które niestety rozwaliliśmy rano "na spółkę" oczywiście niechcący. "Były bardzo dzielne"-myślę. Dzielniejsze od nas. Podczas powrotu pociągiem czytam o dzisiejszej interwencji GOPR-owców przy Stożku. Jak dobrze, że tym razem odpuściliśmy i nie dołożyliśmy im roboty.
Pierwszy odcinek Głównego Szlaku Beskidzkiego za nami:
Oby kolejny już przebiegł bezproblemowo i udało się przejść dużo dłuższe dystanse.
Komentarze