Wdech. Wiję się szczytów szlakami, kamienie omijam. Wydech. Krok a potem drugi. Wdech. Zanika rzeczywistość, świat zostawiając pode mną. Wydech. Ból łydki i skostniałe palce. Wdech. Ciepło między łopatkami. Wydech. Istota mglista z ust ucieka; "Chodź!". Wdech. Metr za metrem, kamiennymi schodami w nieba niewiadomą stronę. Wydech. Szlak po szlaku; dam radę i tym razem. Wdech po tysiąckroć, coraz częstszy. "Słyszę" krew potoków graniem nieustannym. Wydech. Bicia serca szept. Wdech... Wspomnienie dziwny nabiera kształt, miliony słów zamknięte w nim. Czas staje. W głowie ONA. Powietrze rzadkie płuca tnie, ból podstępnie pali pierś. Jeszcze godzina światła. Słone łzy a jednak gorzki czuje smak... Dziś dla Ciebie zdobywam szczyt.
Odeszła w ciszy swojego małego pokoju. W ciemności starych zasłon. Kiedy jeszcze żyła siedziałam z nią, popijając wieczorną herbatę, w blasku świec słowa wnikały we mnie ot tak, siejąc z cierpliwością dzisiejszy sens. Babcia zapewniała, że kiedyś zrozumie a jak pokocham - będzie to miłość bezwzględna, na zawsze, tęskniąca, dusząca, egoistyczna, czasem jednostronna. Nie rozumiałam. Mój pierwszy raz - za dużo śniegu. Drugi - za dużo ludzi. Trzeci, czwarty... dziesiąty, chęć powrotów coraz częstsza. "Góry kiedy raz Cię przyjmą - niewolniczo na uwięzi utrzymają. Nie zdradzaj! Wielb!" - mówiła. Pozwolą się kochać i zmieniać poczną a gdy to spostrzeżesz, będziesz już "po drugiej stronie".
Każdy ma "swoje" te góry. Każdy inaczej cierpi przy rozstaniach z nimi. Każdy inaczej tęskni, inaczej powraca, inaczej pragnie. Dla jednych są zgubne, zbyt silne wchłaniają w siebie część człowieczeństwa i między ludźmi... cóż miejsca już sobie nie znajdziesz - mawiała. Czasem potężne są, szaleńcze są, mityczne są... Czasem głębokie, czasem płytkie, samolubne. Raz dadzą schronienie, za drugim poprowadzą do zguby. Otulą. Odrzucą. Odtrącą. Lecz zawsze, ZAWSZE wrócić pozwolą...
Ostatnie miesiące była często "nieobecna", wymykała się racjonalnej części życia. Słuchałam, spisywałam i szukałam nici łączącej jej świat z ogólnie przyjętą normalnością. Znieważyć tej jej osobliwej kruchości - nie śmiałam i odkąd odeszła szukam kodu by rozszyfrować znaczenie godzinnych opowieści. "Kiedyś zrozumiesz" - zapewniała. Zmarszczek mapa ściskała mi dłoń. "Słuchaj wiatru i ciszy a zrozumiesz". Zapewniała.
Zrozumiałam.
Komentarze