W Dolomity jedzie się z pewną pulą oczekiwań i wyobrażeń: wysokogórskie widoki, strome zbocza, piękne polany, lasy, jeziora i oczywiście świstaki. Ma być wysoko, ciekawie i malowniczo, w końcu to najładniejsze góry Europy! I tak rzeczywiście jest, tylko znalezienie tego jedynego miejsca spełniającego powyższe wytyczne nie jest łatwe. Na szczęście nie musicie dalej szukać, bo mamy dla Was odpowiedź kryjącą się za liczbą 436.
Passo Giau na start
W dzieciństwie na pewno byliście kilka razy na targu. Zgiełk, tłum ludzi, zamieszanie. Nie wiadomo, kto, po co i w jakim kierunku idzie. Tak właśnie wygląda parking na Passo Giau od samego rana. Motocykliści, turyści, kampery, rodziny z dziećmi, wycieczka Japończyków uzbrojonych po zęby w obiektywy, statywy i eskadrę dronów. I na dokładkę oczywiście my. Spokój w górach? Taaa, jasne!
Psst…
Passo Giau jest genialnym miejscem na wschód słońca. I o poranku (tak mniej więcej 5:30) jest tu naprawdę cicho! Więcej tutaj.
Właśnie w tym ulu zaczyna się szlak numer 436. Numer przewodni naszej wycieczki. Cały ten wspomniany, parkingowy i jarmarczny harmider szybko zostaje za nami. Turyści jakby nie zauważali tego, że z parkingu można pójść gdzieś dalej. Na szczęście. Już po zaledwie 10 minutach marszu zostajemy sami, otoczeni górami. A przez resztę dnia na trasie spotkamy może z 10 osób, co jest niewątpliwie ogromnym atutem tej trasy.
Jednak nie cisza i spokój wprawią Was w zachwyt. Pierwsze kroki, które prowadzą poza Passo Giau odsłaniają wspaniałe widoki na szczyty i masywy otaczające Cortinę d’Ampezz. Samo Passo Giau ze sterczącą kolumną Ra Gusella to zaledwie przedsmak tego, co zaraz zobaczycie.
Zatem ruszamy: pierwszy odcinek przecinający strome, ukwiecone zbocze otwiera widok na Marmoladę i Piz Boe. A zaraz dalej, gdy na rozwidleniu skręcamy w lewo, towarzyszyć nam będzie południowa ściana Tofany di Rozes. Wytężając wzrok można dostrzec wijącą się zygzakami ścieżkę numer 403 do ukrytego teraz za skałami schroniska Rifugio Giussani – tę trasę przeszliśmy rok temu.
Z cienia Col Piombin wychodzimy na stromo opadającą w dół, skąpaną w słońcu dolinę Val Cepnera. Ach… Lato! I nie tylko my tu cieszymy się z pięknej pogody. Świstaki ewidentnie też poczuły lato i okazję do baraszkowania. Jeden, dwa… pięć, osiem? Cała rodzinka lub kolonia biega po polanie, od kamienia do norki, od norki do kamienia. Przy jednej z dziur stawiamy aparat i zdalnym wyzwalaczem pstrykamy zdjęcia – oko w oko ze świstakiem!
Forcella Giau i płaskowyż Mondeval
Teraz zabawa się kończy – do Forcelli Giau czeka nas strome i nudne podejście. Krople potu na czole i ciężki oddech to wygórowana cena, jaką płacimy za widoki czekające na szczycie. Za przełęczą czeka na nas rozległy, zielony i lekko pofałdowany płaskowyż. Z jednej strony zamyka go pionowy mur z rumowiskiem skał (dwa szczyty tworzą jego wieże: Ponta Lastoi de Formin nad Forcellą Giau i Spiz de Modeval na wchodzie). Drugą stronę hali kończy zielone wzniesienie Monte Mondeval, która ucięte niczym nożem opada w kierunku miasteczka Selva. Środek zajmuje natomiast sporej wielkości kałuża (bo na jezioro to jeszcze za małe jest). Najbardziej uwagę jednak przykuwa majaczący nad tym morzem trawy czarny blok masywu Monte Pelmo pięknie odbija się w tafli wody.
Trochę ze szlaku jednak zeszliśmy, więc trzeba wrócić na właściwy trakt, który teraz wije się między kamieniami, skałami i potężnymi głazami. Jeszcze tylko skok nad cichym strumyczkiem i zaczynamy podejście do Forcelli Ambrizola, od której do Lago di Federa już blisko! Ten odcinek to prosta droga w dół. A wraz z przekroczeniem przełęczy krajobraz znów się zmienia.
W kierunku Lago di Federa
Teraz idziemy w kierunku północnym i przed sobą mamy Cortinę d’Ampezzo leżącą w dolinie między Tofaną (po lewej), Sorapis (po prawej) i Monte Cristallo (wznoszący się zaraz za miastem). Szczyt, który został za naszymi plecami, sterczący niczym palec to Beco di Mezodi. Teraz nie prezentuje się jakoś specjalnie malowniczo, ale gdy dotrzemy do jeziora, stanie się głównym motywem zdjęć!
Droga w dół mija nam szybko, a nagroda w postaci zimnego piwka i czegoś smacznego jest bardziej niż mile widziana. Mimo, iż schronisko Palmieri dziś świeci pustkami, to kuchnia wydaje proste, ciepłe i nawet smaczne posiłki (mamy szczęście, bo przyszliśmy przed 15:00, czyli godziną zamknięcia kuchni). Posileni i napojeni jesteśmy gotowi, by zrobić pętle dookoła stawu!
Lago di Federa to nieduże i płytkie jezioro. Otoczone lasem i górami jest o tej porze roku kwintesencją spokoju, gdzie w niezmąconej tafli odbijają się ciemne ściany Masywu Croda da Lago i wspomniany Beco. Jak na połowę upalnego czerwca zalega tu ciągle sporo śniegu. Pętelka wokół stawu zrobiona. Możemy wracać!
Po drodze jeszcze tylko moczenie nóg w strumyczku i meldujemy się w Hotelu Passo Giau na pysznej kolacji i zachodzie słońca!
PS. Jeśli możecie pozwolić sobie na dłuższą wędrówkę, całą trasę polecamy zacząć od schroniska Scioatolli, przy Cinque Torri.
My rozbić to musieliśmy na dwie wycieczki, ale można przejść całość w ramach jednego wypadu.
Relacja w orginale opublikowana pod tym samym tytułem na blogu OneDayStop.com, gdzie zapraszamy po więcej zdjęć i relacji z Dolomitów i Alp.
Do zobaczenia w górach!
Komentarze