Okładka

Słowem wstępu, muszę uprzedzić, że wszelkie podobieństwo do osób żyjących jest nieprzypadkowe i zamierzone. Z góry przepraszam. Z dołu z resztą też, ale powstrzymać się nie mogłem.

Wiecie jak to jest. Człowiek chłonie te góry podczas wędrowania, pożera widoki oczami, wraca z 528 ujęciami Szpiglasowej Przełęczy czy grani Krupówek i kiedyś zaczyna sobie wyobrażać, że może czas zrobić coś nowego, coś co jeszcze bardziej go zbliży do tych skał, granitów, wapieni i innych składowych o których i tak nie mam pojęcia. Wtedy zaczyna myśleć, neurony szleją, synapsy strzelają na około napięciem, głowa się gotuje od nadmiaru myśli i nagle jest ! Będę chodził po górach pionowo. I od razu na wysokim poziomie.

Wtedy pojawia się następna myśl - zabiorę się do tego profesjonalnie. Czyli na nasze: kupię najlepsze buty, szpej wspinaczkowy (widzicie - od początku już slang, jak to profesjonalnie brzmi) i dwa worki po 30 kg magnezji i to zdecydowanie otworzy mi drogę do pierwszej drogi na poziomie VI.4 (dla tych co nie wiedzą jaka to droga wspinaczkowa to podpowiem - wyobraźcie sobie że musicie się trzymać na pionowej ścianie papierka po czekoladzie równo przyklejonego do ściany a nogi stawiać na stopniach wielkości dziarskiej biedronki. Jednym palcem z każdej kończyny.). Gówno prawda kochani. Trzeba znaleźć kogoś - czytaj jakąś szkołę - która potwierdzi, bez zbędnych ceregieli, wasze i tak już mocno wybujałe ego. Oczywiście wiadomo, że cena czyni cuda i patrzycie najpierw czy wasz talent nie powinien objawić się sam, a następnie po zdaniu sobie sprawy, że jednak trzeba parę złotych wydać, wybieracie najtańsza opcję nie bacząc na oceny w necie.

I teraz was zaskoczę. Mój przypadek jak zwykle musi lekko odbiegać od rzeczywistości i wybrałem inaczej, ale o tym na koniec. Tak więc wracając do meritum - mamy szpej, mamy szkołę, mamy ubłagany urlop i spisany testament (twardziel nie twardziel, ale jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony), jedziemy na miejsce...

5:30 rano, Kobylany.

Pod spożywczym spory ruch. Zwłaszcza że to jedyny chyba spożywczy w okolicy. Co prawda nieczynny o tej godzinie ale dopić piwo trzeba już przed otwarciem, co oczywiście potwierdza, że trafiliście dobrze. Będzie czas i na piwo... No ale nie uprzedzajmy wydarzeń. Biały budynek, flaga szkoły i drzwi. Górne i dolne. Czas na pierwsze ważne decyzje. Górne? Nie, może dolne? Pukać? Dzwonić? Może jednak nie budzić o tej godzinie? Pisali, że będą czekać. Ale nie czekają. (Nie)zdecydowanym ruchem jednak pukasz i... nic. No prawie. Odezwał się kogut za płotem. Dobrze, że leżaki chociaż są. Mówię sobie - poczekaj, miałeś być na 9 więc na pewno zaraz się ktoś pojawi. Po jakiejś godzinie, zza okna dobiega szmer i ktoś wychodzi. Niestety nie podobny do nikogo ze zdjęć szkoły w internecie. Okazuje się, że to twój współlokator a późniejszy partner wspinaczkowy. Dobre i to. Pełen werwy pakujesz się do środka i po 20 minutach już w pełnym rynsztunku czekasz.

7:30 - czekasz dalej...

8:30 - czekasz ale to już tuż tuż...

9:10 - czekasz dalej...

I nagle materializuje się z 10 osób (Star Trek jakiś czy co...) i nie wiesz kiedy, a siedzisz już w skale i ktoś mówi Ci, idź do góry. Nie tak. Bliżej. Ręka wyżej. Tej nie puszczasz. Gówno Petzla z atestem. Mówiłem, że tej nie puszczasz. Co tam tak długo robisz. Odwiąż ósemkę (kur... na 30 metrach?). Zawiąż wędlinkę (że co?). Nie ma takiej komendy "Tomek, co tam?" itp... Szczerze? Może nie wygląda to dobrze. Raczej jak próba zamachu na twoje życie ale mimo wszystko kontrolowanego. Dlaczego? Bo dopiero później (gdzieś tak mniej więcej 3-4 dzień) okazuje się, że najszybciej uczysz się pływać na głębokiej wodzie. Szczęśliwie, po zakończeniu 1 dnia, wracając do bazy myślisz, że zaraz odpoczniesz. I tu, jak to mawiał klasyk, znowu jesteście w mylnym błędzie. Szybkie jedzenie i stodoła. Tak. Stodoła. Takie miejsce z krowami czy zbożem czy innym rolnikiem tylko puste i z hakami na ścianie. Miejsce, które stanie się waszym wypoczynkiem po każdych 8-9 godzinach codziennych zajęć. Miejsce gdzie dowiecie się, że wasz organizm jest w stanie ogarnąć jeszcze trochę wiedzy. Miejsce, które będzie się wam śniło po nocach, przerywając i tak już przerywany przez te pie...kne kukułki sen.

Już wtedy wiesz, że dobrze wybrałeś. Znalazłeś miejsce, gdzie ze zwykłych ludzi, chcących wspinać się dla przyjemności robią takich, co wiedzą, że długa droga przed nimi do tego, żeby w środku nocy, na komendę "mam auto" nie sprawdzać czy to kradną twoje spod domu, ale żeby z na wpół otwartymi oczami w ciągu 4 sekund, przeciągnąć 50 metrów liny, założyć pośrednie stanowisko, przejść ze wspinania do asekuracji, zjeść kanapkę i sprawdzić topo czy następna droga będzie jednak fajniejsza.

Pierwsze 3 dni upływają już wg. znanego ci schematu. 6:00 pobudka. 6:10 śniadanie + kawa + wiecie co. 7:00 wyjście. 7:30 skały. I to za twoje pieniądze. Na urlopie. A mogłeś wybrać all inclusive na tureckiej riwierze bo na Międzyzdroje to mało kogo stać. Przez pierwsze 3 dni, nawet jak kiedyś studiowałeś i wydawało Ci się, że musisz ogarnąć mnóstwo wiedzy, dostajesz taką ilość informacji do zapamiętania, że zapominasz o tym, że istnieje jakiś świat dookoła. Twoje życie składa się z uprzęży, liny, partnera, instruktora, skały, kupy żelastwa które przyczepione do twojego boku tylko czyha, żeby potwierdzić, że z grawitacją nie wygrasz oraz myśli o tym, że wracając do bazy może okaże się, że już ta pieprzona stodoła nie istnieje.

I nagle następuje dzień w który, jak w Harrym Potterze za sprawą jakiegoś Wingardium Leviosa, zaczyna lina układać się sama w ręce. Karabinki zaczynają same wpinać się w stanowiska jednocześnie (samemu !?!) dokręcając się. Zaczynasz rozumieć różnice pomiędzy wyblinką, wędlinką a Wetlinką. Żabi Koń przestaje dla Ciebie być tylko i wyłącznie nieudanym eksperymentem biologicznym a człowiek, który trzyma na dole drugi koniec twojej liny, staje się ci bardziej bliski niż 4 kuzyn stryjeczny od ciotki ze strony babci drugiego męża. Już wtedy wiesz dlaczego Twój instruktor (pozdrawiam Ciebie Szymonie) celnie i trafnie widział z pół kilometra twój błąd i wytykał go bez zbędnych ceregieli, mimo że wydawało Ci się, że jest całkowicie pochłonięty zupełnie czymś innym. Już wtedy wiesz, że wszystkie pozytywne oceny szkoły wspinaczkowej, jakie przeczytałeś w internecie są mocno zaniżone. Już wtedy wiesz, że mimo tego, że na 6 dzień czujesz się jak emeryt i zastanawiasz się czy rzeczywiście istnieje aż tyle mięśni, które mogą boleć na raz, to dobrze wybrałeś i po skończonym kursie, nie ważne z jakiego poziomu zaczynałeś - masz bardzo ale to bardzo solidną podstawę do tego żeby się wspinać w skałach.

Wtedy właśnie zaczynasz czerpać nieukrywaną radość ze wspinaczki. Na dodatek w postaci bonusa dostajesz w pakiecie ludzi z którymi miałeś przyjemność dzielić te 6 dni. I żeby nie było, że każdy dzień był przepełniony pracą. Restowaliśmy (znowu ten slang ale teraz już uzasadniony) tyle ile było trzeba i ile było można. Nawet pojawiło się jedno czy dwa piwa. Serio.

I tak naprawdę serio i poważnie rzecz ujmując. Nie jest to artykuł sponsorowany ale forma podziękowania i opisania tego co możecie przeżyć na własnej skórze, odpowiednio kierując swoją karierą wspinaczkową już od początku co wg. mojej bardzo subiektywnej oceny, ma pierwszorzędne znaczenie. Bo nic tak nie odbiera przyjemności ze wspinania jak złe początki i nawyki, które bardzo trudno wyplenić.

Tak więc, dziękuję Ci Waldku za wiedzę przekazaną, za uwagi i to że byłeś wobec nas szczery (czasami aż do bólu). Dziękuje Ci Szymonie za wieeeeeelki spokój, mnóstwo przekazanych informacji, za przypowieści, za tłumaczenie na czym polega wspinanie wielowyciągowe na tle pamiątkowej tabliczki o śmierci wspinacza (wiem że to przypadek ale chyba wyostrzył nasze zmysły), ciekawe historie, i za to, że widok człowieka z parasolem na pionowej ścianie już na pewno mnie nie zdziwi. Dziękuję całej załodze, chyba w imieniu wszystkich kursantów, że zrobiliście z nas wspinaczy.

PS. Pozdrawiam również współtowarzyszy: Krystiana - za to, że nie puścił mnie na dół, Kubę - za to, że rozpracował każdy węzeł do trzeciego pokolenia wstecz, Tomka - za stoicki spokój i współchrapanie w nocy, Magdę - za skuteczne podnoszenie nam ambicji, Mateusza - za to że nie pozwolił Magdzie jeszcze bardziej nas upokorzyć, chłopaków z Poznania - Dzikiego i Kacpra - za to że udowodnili że rozrzutność Poznaniaków jest tylko umowna i całą resztę, która brała udział w tym całym doświadczeniu.

PS. PS. A jak chcecie wiedzieć co to za szkoła to musicie połączyć tylko kilka faktów... Waldek i cała jego rodzina ma coś wspólnego z naszymi zachodnimi sąsiadami a nazwa szkoły nawiązuje do miejsca na czarnym lądzie, gdzie już wyżej wyjść się nie da.

A Wy, drodzy czytelnicy, pamiętajcie. Wybierzcie mądrze bez patrzenia na ceny. Może od tego czasami zależeć wasze życie.

Kategorie: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...