Okładka

Przełęcz Krzyżne uchodzi za niezwykle widokowe miejsce. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tego nie sprawdzili osobiście.

Legendy krążyły już o tym, co się wyprawia w wakacyjny dzień na drodze z Palenicy do Morskiego Oka. „E, pewnie przesadzają jak zwykle!” – myślałem sobie. No, a tak się składało, że postanowiliśmy tym razem wybrać się na Przełęcz Krzyżne, idąc początkowo Doliną Roztoki. Idealna okazja, by to wszystko zweryfikować i stać się naocznymi świadkami tych wydarzeń. Do parkingu ciągle pozostawało nam jakieś 3 km, kiedy na drodze dotarliśmy do zatoru. Mhm, a więc jednak – nie przesadzali. Stało się jasne, że rozpoczęła się właśnie walka z czasem. Kto zajmie ostatnie miejsca parkingowe? Czy takie jeszcze w ogóle są? Czy ładne oczy i wyraźna opalenizna wystarczą, by wybłagać choćby kawałek pobocza?

Ten cholerny parking psuł nam wszystko do tego stopnia, że w przeddzień wyjazdu postanowiliśmy wymyślić awaryjny plan „B”. Myśleliśmy intensywnie jak nigdy, aż dotarliśmy do literki „E” – tyle mieliśmy zapasowych pomysłów. Uspokojeni zbliżaliśmy się do celu, gdzie bohaterskim manewrem zjechaliśmy na parking w Łysej Polanie – w Palenicy już dawno nie było miejsc. Ten zapełnił się już też niemal w całości, ale nie miało to znaczenia. Odetchnęliśmy z ulgą. Co prawda wycieczka przedłużała nam się łącznie o kilka kilometrów, ale na całe szczęście mogliśmy realizować nasz podstawowy pomysł. Zarzuciliśmy plecaki i wtopiliśmy się w tłum turystów, ruszając w poszukiwaniu widoków. Było lekko po ósmej.

Dołączamy do reszty i ruszamy przed siebie

Liczyłem, że kiedy skręcimy już na szlak zielony, prowadzący przez Dolinę Roztoki, zrobi się chociaż odrobinę luźniej. Zdjęć zrobiłem kilka, żebyście mieli pogląd jak wyglądają wakacje na tym popularnym szlaku. To też było ciekawe uczucie, bo kiedy tylko zatrzymywałem się żeby pstryknąć fotkę, czułem jak pochłania mnie ta ludzka lawina, a ludzie omijają mnie z każdej strony. I tak minął nam etap pierwszy – nudny i nielubiany przeze mnie asfaltowy odcinek do Wodogrzmotów Mickiewicza.

Wodogrzmoty Mickiewicza

Lubię za to Dolinę Roztoki i ucieszył mnie fakt, że wreszcie skręciliśmy w jej kierunku. Do Roztoki mam jakiś dziwny, niewytłumaczalny sentyment. Kojarzy mi się z zielenią, szumiącym potokiem i ciszą, mimo że bywa tam tłoczno. W dodatku stosunkowo szybko pomiędzy drzewami pojawiają się widoki. Najpierw na wyrastający po prawej masyw Wołoszyna, a potem na próg ściany stawiarskiej i otoczenie Buczynowej Dolinki.

Przez Dolinę Roztoki

Po początkowym, lekkim podejściu, szlak się wypłaszcza, więc maszeruje się wyjątkowo miło. Ot, taki zwyczajny spacer po ścieżce, za to w przyjemnym, górskim otoczeniu. Największą przeszkodą w drodze do Doliny Pięciu Stawów Polskich, jest samo podejście na próg doliny. Tam trzeba wykrzesać z siebie już trochę energii, ale nie jest to nic, z czym nie można by sobie poradzić. Znów przypomnę, że istnieją dwa warianty trasy: szlak czarny prowadzący wprost pod schronisko i zielony, biegnący tuż obok Siklawy. No i za każdym razem wybieramy ten drugi, bo otoczenie wodospadu warto po prostu zobaczyć, a w dodatku to krótsza opcja, jeżeli planujecie szturmować jakieś wysokie cele. Nie rozwodząc się już dłużej przypomnę jeszcze, że więcej szczegółów z wycieczek przez Dolinę Roztoki znajdziecie choćby we wpisie z wędrówki na Kozi Wierch.

Siklawa

Dochodząc do tego miejsca, rzuciliśmy jeszcze okiem w prawo, w stronę Buczynowej Dolinki, gdzie miał prowadzić szlak na Krzyżne, po czym dosłownie na kilka minut zatrzymaliśmy się przy wodospadzie. No i to jest ten etap, w którym zdrowe płuca i nogi się przydają. Tego podejścia nie jest dużo, ale różnie to z ludzką kondycją bywa. Sam marsz można zresztą rozłożyć na raty. Ostrzegam za to przed ostatnim fragmentem, w miejscu w którym teren robi się już praktycznie płaski. Jest tam taka duża, raczej gładka i nachylona płyta, która niemal zawsze jest wilgotna. O ile podchodząc można jeszcze złapać trochę przyczepności, szukając zagłębień i suchych miejsc, tak schodząc można mieć przyspieszony kurs zjazdu na plecach. Dosyć bolesny i potencjalnie groźny. Jeżeli ta wizja was przerazi, pamiętajcie o możliwości zejścia czarnym szlakiem. Wreszcie dotarliśmy do Doliny Pięciu Stawów, skąd ostatecznie mieliśmy wchodzić na Krzyżne. W dolinie standardowo pięknie, ale dosyć tłoczno. Podejrzewaliśmy, że spora część osób tutaj kończy swoją wycieczkę, zahaczając jeszcze o schronisko, więc bez zatrzymywania się udaliśmy się niebieskim szlakiem wzdłuż stawu, by następnie odbić w stronę żółtych oznaczeń. To ta ścieżka miała nas doprowadzić na przełęcz. No i stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Zrobiło się autentycznie pusto i cicho.

Wpatrzony w Krzyżne

Szlak prowadził początkowo praktycznie równym terenem, czasami tylko zmuszając nas do niewielkiego wysiłku. Z każdym kolejnym krokiem otwierały się coraz lepsze widoki na Tatry Bielskie i to, co zostawialiśmy za sobą. Otoczenie naprawdę wprawiało nas w świetne humory, a fakt że szliśmy kompletnie sami sprawiał, że tempo mieliśmy niezwykle spacerowe. Już sam widok na ścieżkę biegnącą dnem Doliny Roztoki przyprawiał nas o uśmiechy na twarzach – przecież dosłownie przed chwilą tam byliśmy!

Ruszamy na Krzyżne, na razie przyjemnym trawersem

Początkowy etap podejścia na Krzyżne to nic trudnego, a niektórzy nawet określiliby go mianem banalnego. Absolutnie jednak nie oznacza to, że jest nudno. Po chwili zrobiło się jeszcze ciekawiej, a naszą kondycję czekał kolejny, niemały test. Zdradzę wam ciekawostkę: w ostatnim fragmencie trasy trzeba pokonać jakieś 400 metrów przewyższeń na dystansie zaledwie kilometra. Kiedy więc przetrawersowaliśmy już co trzeba i szlak lekko zakręcił w lewo, naszym oczom ukazało się wreszcie właściwe podejście. Spodziewałem się zwykłego dreptania zakosami do góry i tak właśnie początkowo było. W międzyczasie zaczęliśmy doganiać inne osoby, co oznaczało tyle tylko, że droga pod górę to jednak żadne tam „hop siup”. Powoli, ale uparcie stawialiśmy kolejne kroki, podążając po dosyć wygodnych kamieniach.

Piątka już daleko za nami

W końcu dotarliśmy do miejsca z takim małym, skalnym żebrem, co w zasadzie tylko nas ucieszyło. Jak widzicie na zdjęciu, nie jest to specjalnie trudne miejsce, ale kiedy się odwrócicie, to przestrzeń może robić wrażenie. W zależności od waszych predyspozycji pojawi się „wow” albo inne mocne słowo, nacechowane jednak trochę negatywniej. Nie powinniście mieć jednak problemów. Skała jest świetnie urzeźbiona, sporo tam miejsca, a cała ta formacja nie jest jakoś specjalnie mocno pochylona. Zdjęcie może dodawać dramaturgii, co jednak nie zmienia faktu, że trzeba tam uważać. Niektórzy mocno tam zwalniali, tworzył się mały zator, ale przecież to rozsądne zachowanie. Bezpieczeństwo przede wszystkim.

Ten odcinek jest ciekawy i przy dobrej pogodzie bezproblemowy

Po uporaniu się z tym całkiem fajnym odcinkiem, ruszyliśmy wyżej, gdzie po chwili czekał nas niewielki trawers. Dalej znów przydały się ręce, do pokonania małej skalnej przeszkody, no a potem ukazała się nam już przełęcz. Rzuciłem wzrokiem do tyłu, upewniłem się, że Darek niczym oaza spokoju zmierza za nami i też pognałem na Krzyżne. Wkrótce już całą trójką mogliśmy zachwycić się tym, co zastaliśmy na miejscu. Przede wszystkim ciekawiło nas, jak wygląda zejście do Doliny Pańszczycy. Zacznijmy jednak od tego, że tak, jak Słowacki wielkim poetą był, tak panorama z przełęczy Krzyżne (2112 m n.p.m.) genialna jest! Niektórzy znają pewnie moją opinię na temat kończenia wycieczki na przełęczy, zamiast na szczycie, no ale w tym wypadku można pewnie przymknąć na tę niedogodność oko. Chwilę zajęło mi rozpoznanie sylwetki Gerlacha, bo od tej strony jeszcze go chyba nie widziałem. Tuż obok znajduje się Mała Wysoka, z którą mamy świetne wspomnienia. Wrażenie robi też Ganek, Rysy i Mięguszowieckie Szczyty. Gdzieś tam za nimi wypatrzyłem też Koprowy Wierch, gdzie też już byliśmy, a na pierwszym planie Szpiglasowy Wierch, gdzie uwaga, też postawiliśmy stopy! To naprawdę miłe uczucie, kiedy oglądana panorama nie jest już tylko pięknym, ale jednak zlepkiem nieznanych szczytów, a niesie ze sobą coś więcej. Zawsze kiedy rozmawiamy o tym z Darkiem, robi się nam trochę milej na duszy. W dole za to zauważyć można Dolinę Pięciu Stawów, a jeśli ktoś ma dobry wzrok, to i schronisko, i Siklawę, i nawet ścieżkę na próg doliny zobaczy. Nie będę kłamał, trochę musiałem mrużyć oczy i dorysowywać elementy wyobraźnią. Ten górujący i zamykający horyzont skalny mur, to Grań Hrubego. Nad nim wychyla się jeszcze Krywań.

Rzut oka w kierunku Doliny Pięciu Stawów

Krzyżne to bardzo ciekawe miejsce nie tylko ze względu na świetną panoramę, ale też z powodów czysto topograficznych. W okolicy odchodzi bowiem stąd grań Koszystej (z Waksmundzkim Wierchem po drodze), ale przede wszystkim grań Wołoszyna, która tak wyniośle wznosi się nad Doliną Roztoki. Pewnie już tylko najstarsi górale pamiętają, że dawniej Orla Perć biegła też i przez ten masyw, jednak stosunkowo szybko skasowano wspomniany odcinek, ze względu na ochronę przyrody. Nadchodziła pora zejścia, czego trochę się obawialiśmy. Raz, że tego nie lubię i mnie to stresuje, a dwa że początkowy fragment zejścia z Krzyżnego w stronę Doliny Pańszczycy wyglądał naprawdę stromo. Schodzi się teoretycznie po dosyć stabilnej ścieżce, ale(bardzo duże ale), kamienie wyjątkowo często pokrywa pył, na którym nietrudno podjechać. Sami byliśmy świadkami dwóch, na szczęście niegroźnych wywrotek. Uprzedzam pytania – nie z moim udziałem.

Obieramy kierunek w stronę Doliny Pańszczycy

Później jest już łatwiej, chociaż w jednym fragmencie trzeba pokonać niewielką formację skalną. Uwaga wskazana, bo potem teren delikatnie się wypłaszcza i idzie się już spokojnie. Odwracając się za siebie, szlak na Krzyżne potrafi zrobić wrażenie. Idąc od Piątki, trochę się ukrywa w oddali, a początkowy trawers kojarzy się raczej z miłym spacerem. Teraz droga na przełęcz widoczna była w całości, a w otoczeniu tych naprawdę sporych ścian, uznaliśmy zgodnie, że trochę pewnie by nas to zahamowało, gdybyśmy rozpoczynali z tej strony. Fakt jest taki, że rąk czasami wypada użyć, ale z bliska nie wygląda to już tak strasznie. Warto zwracać też uwagę na te luźne i drobne kamyczki.

Księżyc nad przełęczą (wcięcie po lewej)

Trochę odetchnęliśmy, kiedy znaleźliśmy się na dnie doliny, więc korzystając z wygodnej ścieżki, przyspieszyliśmy. Tak się nam przynajmniej wydawało, bo w rzeczywistości coraz mocniej zaczynaliśmy odczuwać trudy wycieczki. Na całe szczęście, udało nam się już rozprawić z praktycznie większością przewyższeń. Głupio, zupełnie nie wiem dlaczego to zrobiłem, ale oznajmiłem reszcie, że teraz będzie już lekko i że w ogóle luz, palmy i wakacje na plaży. Życie chyba tylko czeka na takie deklaracje, żeby je zweryfikować po swojemu. Najpierw znikąd wyrosło delikatne podejście, a potem naszym oczom ukazał się Czerwony Staw Pańszczycki. Bardzo, bardzo odległy.

Czerwony Staw Pańszczycki

Rozpoczęliśmy zdecydowanie najgorszy, najnudniejszy i najbardziej upierdliwy fragment całej tej wędrówki. Było nam tam tak źle, że trzech, wydawałoby się dorosłych facetów, zaczęło wydawać z siebie dźwięki zbliżone raczej do tego, co można usłyszeć na placu zabaw, kiedy mama nakaże koniec zabawy, albo trzylatkowi wypadnie lizak z ręki. Pal licho ten czarny, łącznikowy odcinek. Okey, nic tam się nie działo, wiało nudą, a ścieżka kluczyła wśród kosodrzewiny.

Zielony szlak na Rówień Waksmundzką

Kiedy jednak dotarliśmy do zielonego szlaku, prowadzącego już na Rówień Waksmundzką, rozpoczęła się niema walka o zachowanie resztek godności. Dobra, ponarzekałem w dobrej wierze, żebyście byli przygotowani, ale po jakiejś godzinie (przecież to tyle, co nic!) zrobiło się na nowo atrakcyjnie. Dotarliśmy wreszcie na Rówień Waksmundzką, gdzie staraliśmy się przegrupować i zarazić ponownie entuzjazmem. Znów pokazały się widoki, humory się poprawiły i mimo zmęczenia ruszyliśmy w stronę Gęsiej Szyi. Mapy wskazywały, że będziemy potrzebować jakichś 25 minut, żeby dotrzeć na ten punkt widokowy. Kawałek po drewnianej kładce, potem trochę pod górkę i zleciało nam tak szybko, że wkrótce znaleźliśmy się pod charakterystycznymi skałami.

Rówień Waksmundzka

Wystarczyło podjąć ostatni wysiłek, obejść tę formację trochę od boku i oto dotarliśmy na miejsce. Mówiąc krótko – panorama z Gęsiej Szyi powoduje opad szczęki. Nigdy bym nie pomyślał, że z takiej jakby nie patrzeć niepozornej górki, jest taki widok. Uwagę znów przykuwał Gerlach, ale teraz świetnie było widać całą Dolinę Białej Wody, którą mieliśmy przyjemność kiedyś wędrować. Trochę po lewej dumnie wznosi się Lodowy Szczyt. Doskonale widać Ganek i jego słynną galerię. No i żeby być uczciwym, to widać też coś w stronę Podhala, ale kogo to obchodzi, mając przed oczami to:

Panorama z Gęsiej Szyi

Zrobiłem kilka ostatnich zdjęć, przysiadając na kamieniu i opierając łokcie o kolana. Nogi powoli zaczynały mi już drżeć. Chociaż zdarzało nam się robić dłuższe wycieczki i takie z większą liczbą przewyższeń, to chyba to podejście na Krzyżne dało mi w kość. Zostało już jednak tak niewiele, że z ciężkim „o matko!” zerwaliśmy się na nogi i ruszyliśmy dalej. Przed naszymi oczami wyrosły niekończące się nigdy schody, które sprowadzić nas miały na Rusinową Polanę. Ona też uchodzi za dobry punkt widokowy, a w dodatku łatwo się na nią dostać. Mimo jednak najszczerszych chęci nie byliśmy w stanie przyspieszyć. Plusy były takie, że słońce powoli obniżało się za okoliczne wzniesienia, a wokół nas robiło się coraz piękniej.

Tempo mamy coraz gorsze, za to widoki coraz ładniejsze

Samych schodów jest pewnie z milion, ale bliskość polany działała kojąco. No i co mogę napisać – jeżeli nie czujecie się na siłach by walczyć ze szczytami, to na tę Rusinową zdecydowanie warto się wybrać. Widać naprawdę sporo, jak na tak niską wysokość, a całe to otoczenie robi pozytywne wrażenie. Zresztą to tylko kilkadziesiąt minut drogi z Palenicy. Matka natura chciała chyba na koniec wynagrodzić nasz trud i przypomnieć, jak pięknie tego dnia było. Schodziliśmy w ciszy, przy pięknym świetle, mając przed oczami majestatyczne, tatrzańskie wierzchołki.

Pora rozpocząć ostatnie zejście

Wycieczka na Krzyżne w tym naszym wariancie, to już naprawdę kawał wędrówki. Chociaż na mapie nie wygląda to tak źle, bo wychodzi tego 24 km i niecałe 1600 m przewyższeń, to przyznam, że dosyć mocno dostaliśmy od Tatr po tyłkach. Kto wie, może nawet mocniej niż kiedykolwiek. Szacowany czas samego marszu, to około 10 godzin, a nam zajęło to niemal 11, ale wliczając w to już przerwy. Jest to zdecydowanie trasa na długie, letnie dni. Na samą Przełęcz Krzyżne trzeba się wybrać, bo widok stamtąd jest naprawdę godny zachwalania. To też pewnie dobre miejsce, żeby zapoznać się z Tatrami Wysokimi i specyfiką szlaków w tej części pasma.

Jeżeli jednak kondycja ci na to nie pozwala, to śmiało ruszaj na Rusinową Polanę i Gęsią Szyję. Autentycznie byłem w szoku, jak dużo stamtąd widać. Ostatnia informacja praktyczna jest taka, że w wakacyjny dzień, trzeba być w Palenicy naprawdę bardzo wcześnie, chcąc liczyć na miejsce parkingowe. No, ewentualnie zawsze możecie skorzystać z kursujących tam busów.

https://zieloniwpodrozy.pl/przelecz-krzyzne-widokowe-eldorado/

Profil na Facebooku

Tagi: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...