Jutro ruszamy na nasz pierwszy szczyt, Biskupią Kopę – oznajmiłem z uśmiechem na twarzy wszystkim członkom rodziny. Czekałem na ich reakcję. Choć zdawałem sobie sprawę z tego, iż nie wszyscy zrozumieją powagę sytuacji. W wieku 32 lat zdecydowałem się w końcu na podjęcie takowej decyzji, by spróbować swych sił w turystyce górskiej.
Nigdy nie jest za późno – pomyślałem w duchu. Justyna zareagowała z entuzjazmem – moja 31-letnia partnerka życiowa. Starsza z córek – 7-letnia Lena - była bardzo ciekawa ów wycieczki jak tylko usłyszała słowa „o zdobywaniu szczytów górskich i pokonywaniu szlaków”. Choć zapewne nie zdawała sobie żadnej z tego sprawy jak to tak naprawdę wygląda? Żadne z nas nie miało doświadczenia w takich wędrówkach. Młodsza z córek – 4-letnia Julia – przyjęła to neutralnie. Dla niej największe znaczenie miało to, iż czeka ją piesza przygoda. Tak samo jak dla 29-letniej siostry Żanety. Niepełnosprawna umysłowo osoba, choć całkowicie fizycznie sprawna, miała największe szanse na wytrwałość podczas pieszej wędrówki na szlaku. Znałem ją od urodzenia i wiem, na co ją stać? Jest osobą bardzo zahartowaną pod kątem wysiłku fizycznego. Choć liczyłem się z tym, iż nawet w połowie drogi będziemy musieli zawrócić, bo któreś z dzieci nie wytrzyma.
Biskupia Kopa (890 m. n.p.m.) to najwyższy szczyt w polskiej części Gór Opawskich, w Sudetach Wschodnich. Korona tego pasma leży w Czechach - Příčný vrch – o wysokości 975 m. n.p.m.
Ranek... 30 lipca 2017 roku. Pobudka! Ruszamy! Kanapki na drogę, picie, plecaki. Nawet dzieci zaopatrzyły się w malutkie plecaczki a w nich kilka kanapek i woda. Żaneta również wzięła na siebie trochę wagi. Ja i Justyna wzięliśmy najcięższe i poważniejsze rzeczy, jak duże butelki wody, kurtki przeciwdeszczowe czy chociażby kilka rzeczy pierwszej pomocy gdyby zdarzył się nieprzewidywalny wypadek na szlaku.
Zaparkowaliśmy samochód w Jarnołtówku. Zarzuciliśmy plecaki i ruszyliśmy. Początek był bardzo entuzjastyczny. Od samego początku wierzyłem w rodzinę. Dwójka dzieci i osoba niepełnosprawna. Justyna bardzo mnie wspierała na szlaku by podtrzymać morale. Julię często nosiliśmy na rękach. Zaś Lena nie dawała za wygraną. Szła sama do góry, pomimo bolących już nóg. Nigdy nie poddawaliśmy swych nóg takiemu wysiłkowi. Końcówka szlaku była najcięższa, zwłaszcza przed samym schroniskiem Domu Turysty pod Biskupią Kopą oraz ostatni odcinek za domem turysty. Zmęczenie dawało się we znaki. Noszenie częste młodszej córki na rękach oraz plecaki wypchane. Ostatnie metry... - patrzcie! - krzyknąłem – widać białą wieżę! - Lenka i Julia rzuciły się do biegu, jakby niewiadomo skąd znalazły w sobie siłę. Satysfakcja była niesamowita! Gratulowaliśmy sobie wzajemnie. Nasz pierwszy rodzinny szczyt. Wszyscy dali radę i wykazali się wytrwałością, którą nigdy nie doświadczyliśmy. Podtrzymanie wysokiego morale podczas wycieczki było najważniejszym zadaniem. Aby dzieci nie załamały się i nie zechciały zawrócić. Choć i taką opcję braliśmy pod uwagę. Chcieliśmy, by jak najwięcej pokonały szlak na własnych nogach. Nie sztuką jest wynieść dziecko na sam szczyt. Sztuką jest zachęcenie ich pokonywaniem kolejnych metrów o własnych siłach. Nawet kosztem długiego czasu wejścia i zejścia. Zejście z 890 metrów było również ciężkie. Ponowne noszenie Julii, zmęczenie Leny oraz Żanety. Nogi jak z waty.
Czy szczyt 890 metrów był zbyt wygórowany? Czy może rodzaj szlaku był zbyt trudny? Ten pierwszy raz chcieliśmy doświadczyć. Czy zdecydujemy się na kolejne szczyty? Wyższe? A może niższe? Czy nie warto podnosić poprzeczkę dla nas samych i dla dzieci? Czy nie warto mieć kolejne cele? Dlaczego akurat szczyty górskie? Sami nie wiemy tego. Coś w tym jest. Od zawsze chcieliśmy podróżować i uwielbiamy podróże. Lecz nie zawsze muszą zbiegać się z wielkimi nakładami finansowymi. Większą satysfakcję człowiek ma wtedy, kiedy coś przychodzi ciężej i na końcu zdobywa się ten szczyt. Pamiętajcie – na koniec powiedziałem – każdy dzień w naszym życiu jest jak szlak na szczyt. Nauka, edukacja dzieci, codzienne obowiązki nad nimi i nad domem, praca, rozwiązywanie mniejszych i większych problemów w życiu, podejmowanie odpowiednich decyzji. To jest jak szlak na górę, by móc w życiu coś osiągnąć i nauczyć się ciężkiej pracy, by doceniać to, co mamy i szanować innych ludzi. W życiu, jak na szlaku, są potrzebni bliscy, którzy nie tylko będą nas dopingować w trudnych chwilach, ale także będą nas wspierać, pomagać, rozumieć.
Nieraz trzeba pokazać wręcz, jak noszenie Julii na rękach, którędy prowadzi droga na sam szczyt w życiu. Nieraz wystarczy dać wskazówki, podpowiedzieć – jak chociażby Lenie, która o własnych siłach kroczy przed siebie w życiu. Jak i również trzeba nieraz z góry ocenić, na chłodno – jak Żanetę – choć jesteś niepełnosprawna, ale wierzymy w Ciebie i wiemy, że uda Ci się wyjść na sam szczyt swoich możliwości. Każda z tych osób w rodzinie pokazała i odzwierciedliła w pełni porównanie wycieczki na szczyt, na szlaku w stosunku do realnego i codziennego życia. To uczy, wiele uczy. Lecz to nie mi należą się brawa ani wdzięczność – tylko Wam samym. Dziękuję moim Córkom, które pokazały, iż „mały może dużo”. Mojej kochanej partnerce za wsparcie w stosunku do dzieci i siostry. Również podziękowania dla samej Żanety, która pokazała, iż nawet takie osoby jak ona, mogą zdobywać „szczyty”. Podziękowania tylko i wyłącznie należą się Wam, moje kochane dziewczyny, bo tylko dzięki Wam znalazłem się tam, gdzie byłem – na szczycie! Bo gdyby nie Wy to i mnie tam nie byłoby. A możliwe, iż nigdy nie zdecydowałbym się na taki krok w życiu. Pójść w góry na sam szczyt! I teraz wiem, że chodzić będę z Wami. Chciałbym bardzo z Wami zdobywać szczyty kolejne. Dla mnie najważniejszym szczytem jest Wasz uśmiech na samej górze i satysfakcja z Waszej włożonej pracy. Moim szczytem za każdym razem jest duma moja z Was wszystkich. Dziękuję! Jestem z Was dumny!
Gratulacje dla Justyny, Leny, Julii i Żanety!
Komentarze