Monte Piana to wielki, rzucający się w oczy płaski placek. Choć góruje nad campingiem Alla Baita, to przy imponujących sąsiadach - Tre Cime czy Cadini di Misurina - wydaje się mało ciekawy. Nic bardziej mylnego, w kilku kwestiach szczyt ma do zaoferowania więcej niż okoliczni celebryci.
15 lipca 2016 roku odkryłem co naprawdę znaczy nocować w górach. Wybierając się w Dolomity spodziewałem się niższych temperatur, w końcu spanie na 1756 m.n.p.m. to nie byle co. Jednak to co miałem okazję przeżyć szczerze mnie zaskoczyło. Już sam zachód słońca zwiastował niezły zjazd temperatur, no ale, że w ruch pójdzie folia termoizolacyjna? -10 stopni w najgorszym momencie to było zdecydowanie za dużo jak na moje przygotowania. Każda minuta ciągnęła się w nieskończoność i nawet ubranie się na cebulę nie ratowało - moje obliczenia na temperatury w okolicach zera mocno rozminęły się z rzeczywistością. Dlatego pierwsze promienie słońca, które rankiem padły na namiot przywitałem błogim uśmiechem :) I jakkolwiek ową noc zapamiętam na długo, tak nadchodzący dzień zapamiętam jeszcze mocniej, wszak był to najlepszy czas całego wyjazdu :)
Cel dnia - Monte Piana to wielki, rzucający się w oczy płaski placek. Choć góruje nad campingiem, to przy imponujących sąsiadach - Tre Cime czy Cadini di Misurina - wydaje się mało ciekawa. Nic bardziej mylnego, w kilku kwestiach szczyt ma do zaoferowania więcej niż okoliczni celebryci.
Wejście nie powinno przysporzyć problemu osobom nawet ze słabszą kondycją. Serpentynowe 7 kilometrowe podejście (przy przeszło 500 metrach wzniesień) wynosi nas na poziom niemalże Rysów. Droga na szczyt zaczyna się tuż przy drodze do Rifugio Auronzo pod Tre Cime - miast jednak wybrać asfalt kierujemy się szutrową ścieżką w las. Z początku ostro by po chwili złagodnieć.
Dość szybko na horyzoncie pojawia się stary znajomy Croda Rossa. Leśna ścieżka powoli przekształca się w utwardzoną drogę - pierwszy ślad ingerencji człowieka, to tędy w czasie Wielkiej Wojny wojska tak włoskie jak i austriackie transportowały broń i zapasy.
O tym jak mocno eksploatowano tutejsze trakty można przekonać się przy rozpoczęciu faktycznego i długiego podejścia na szczyt, wijącego się wśród różnego rodzaju mostków i tuneli.
Powolną "wspinaczkę" tradycyjną drogą można w kilku miejscach urozmaicić skrótami po skałkach, niezwykle ostrymi podejściami, które jednak pozwalają zaoszczędzić nieco czasu. Za plecami, na horyzoncie maleje Lago di Misurina oraz Sorapis podczas gdy Cadini di Misurina staje się główną atrakcją krajobrazu.
W pewnym momencie, za kolejnym już zakrętem trafiamy na asfalt - na szczyt można wjechać specjalnym jeepem i ostatnie metry podjazdu są do tego dobrze przygotowane, tę opcję polecałbym jednak tylko osobom z solidnymi problemami zdrowotnymi.
Po minięciu rozejścia szlaków - dodatkowy skręt do Tre Cime - rozpoczyna się ostateczny fragment podejścia, w pełni już asfaltowy. Szczyt osiąga się po raptem 90 minutach z postojami na zdjęcia. Wita mnie zamknięte jeszcze schronisko, wszak wiele wysokogórskich przybytków we Włoszech rozpoczyna działalność dopiero w sezonie, czyli od drugiej połowy lipca. Mój cel wizyty był jednak zgoła inny.
Góra naznaczona wojną
Monte Piana to jedno z tych miejsc, o które w czasie I wojny światowej toczono największe boje - oczywiście, jeśli spojrzymy na sprawę z perspektywy walk włosko-austriackich w Alpach w latach 1915-1917.
W przeciągu tego czasu w starciach o kontrolę na wzgórzem oraz doliną poniżej, zginęło ponad 18000 żołnierzy obu stron.
Ślady i pozostałości po walkach (m.in. okopy wydrążone w skałach, stanowiska ogniowe, masa drutów kolczastych i innych zasieków, baraki...) można dziś oglądać na terenie muzeum powstałego dzięki staraniom organizacji i osób prywatnych z obu krajów, które przez laty o wzgórze walczyły.
Front alpejski był specyficzny. Wojna na wysokościach powyżej 2000 metrów a w wielu przypadkach powyżej 3000 to było coś czego do tamtej chwili świat nie widział. Dość szybko jednak wojskowi oswoili nowe realia a linia frontu z dna na dzień faktycznie się podnosiła - w skrajności austriacy zainstalowali sześciotonowe działo na samym Ortler (3905 metrów)! Jak w wielu innych miejscach w Dolomitach konflikt po początkowej dość intensywnej fazie przeistoczył się w wyniszczające taktyczno-inżynieryjne szachy. Z jednej strony potrzeba było wybudować niezliczoną liczbę chociażby prowizorycznych baraków, szpitali czy składów broni dostosowanych do skrajnych wysokości. Z drugiej budowano ogromne sieci tuneli, sztolni, które później m.in. wysadzano w powietrze celem wywołania skalnych lawin. Jedną z takich sztolni, której ostatecznie nie udało się wysadzić, można dziś odwiedzać na samym szczycie. Olbrzymia jednak część walczących, w tym elitarnych austriackich Kaiserjager i włoskich Alpini, straciła życie nie z ręki z przeciwnika a w starciu z naturą. Niesprzyjające warunki i rzadko spotykana ‘arena’ walk zbierała duże żniwa: lawiny, wychłodzenie, upadki z dużych wysokości. Cofające się lodowce co jakiś czas odkrywają przed nami kolejne grobowce świadczące o wyjątkowości i niewdzięczności górskich walk...
Co ciekawe można pokusić się o stwierdzenie, że to właśnie walczący w Wielkiej Wojnie żołnierze są odpowiedzialni za stworzenie pierwszych via ferrat, dzięki którym mogli dostawać się w trudno dostępne miejsca, przygotowując przyczułki, zasadzki bądź też kładąc kable telefoniczne niezbędne sztabom do koordynowania działań na wysokościach jak i w dolinach.
W małej kapliczce przy wejściu do muzeum zebrano różne memorabilia upamiętniające losy tych, którzy stracili na górze życie.
Panorama deluxe 360 stopni i wielki spokój
Wyobrażam sobie jaką nienawiścią żołnierze musieli darzyć płaski szczyt z którego, roztacza się jeden z najpiękniejszych górskich widoków jakie dane mi było oglądać. To niezwykłe dość, płaskość Monte Piana pozwala na niemalże nieograniczony wgląd w otaczający krajobraz, gdzie się nie obejrzymy widokówkowe obrazy. 360 stopniowa platforma widokowa - nie jest to określenie na wyrost.
W bajecznym spektaklu światła i cienia okoliczne szczyty zyskują na majestacie. Zaprawdę, łagodny choć pokryty bliznami okopów płaskowyż zachęca do zatrzymania się i podziwiania natury... jednocześnie nie dając nam zapomnieć gdzie jesteśmy.
Tym co człowieka uderza - w połączeniu z widokami oraz bliskością tragicznej historii - jest niesamowity spokój jaki można tam znaleźć. Spokój, ciszę i wolność od tłumów, o których na sąsiednim kolosie można tylko pomarzyć. Całemu mojemu wejściu i zejściu na Monte Piana towarzyszyło tak z 10 osób, sami Czesi i Rosjanie, poza nimi nic, pustka. Tłoczniej robi się tam chyba tylko w czasie międzynarodowego festiwalu Highline’owego, zlocie freaków lubujących się w chodzeniu po linach ‘na dużych wysokościach’ czy biwakowaniu na hamakach na tychże linach :O Na żywo nie spotkałem żadnego z takich ‘wariatów’, ale już same filmy z youtube powodują, że ręce się pocą ;)
Mnogość widoków ze szczytu plus łatwość terenu długo nie pozwalają na powrót, przejście muzeum wzdłuż dydaktycznej ścieżki własnym tempem może zająć nawet kilka godzin, ale czy naprawdę będąc w takim miejscu ktoś by się śpieszył? :)
Po więcej historii z Włoch i nie tylko zapraszam na mojego bloga https://idealbonieide.wordpress.com/ oraz fanpaga na fejsie :-)
Komentarze