Relacja z jednej z pierwszych naszych wędrówek, kiedy wszystko było dla nas jeszcze nowością. Luty 2015
Poprzedni wyjazd zrobił na mnie gigantyczne wrażenie i już z niecierpliwością planowałem kolejną wycieczkę. Ciągle jeszcze żyły we mnie obrazy z ostatniego spotkania z górami. Kolega zaproponował Beskid Sądecki, ale ja nie byłem raczej do tego pomysłu przekonany. Ta część Beskidów kojarzyła mi się wyłącznie z górami porośniętymi gęstym lasem, w których w zasadzie nie ma co oglądać. Ciągle pamiętałem o rozczarowującym wyjściu na Małą Rawkę… Jednak zacząłem zagłębiać się w temat, a kolega był nieustępliwy.
Postanowiłem zaryzykować i w sobotę wybraliśmy się z zamiarem wejścia na najwyższy szczyt tego pasma – Radziejową. Na miejscu byliśmy dopiero koło 11. Pogoda była wymarzona chociaż ostatnie obfite opady śniegu nieco studziły nasz zapał. Okazało się na szczęście, że szlak jest nawet zimą chętnie odwiedzany przez turystów i wydeptana ścieżka prowadziła nas niemal na samą górę.
Wybraliśmy wejście czerwonym szlakiem z Piwnicznej Zdroju, następnie niebieskim przez Wielki Rogacz i z powrotem czerwonym aż na szczyt Radziejowej. Początkowy fragment szlaku to w zasadzie szeroka ścieżka i głębokie zaspy po bokach.
Już po chwili dochodziliśmy do Przełęczy Gromadzkiej. Dzień był bezchmurny, więc moją uwagę zwróciły chmury przebijające się zza lasu. Wystarczyło się jednak przypatrzeć dokładniej, żeby zrozumieć swoją pomyłkę – przecież to Tatry! Wiedziałem, że z tej trasy da się je dostrzec, ale że będą się wydawać tak bliskie? Już na samym początku miło się zaskoczyłem.
Powoli stawialiśmy kolejne kroki ciągle kierując nasze głowy w lewą stronę, gdzie górowały te szczyty. Śnieg był zmrożony i mocno zbity więc zdobywanie wysokości przychodziło nam bezproblemowo. Z czasem ścieżka już na dobre weszła do lasu ale nie mogę stwierdzić, że było monotonnie. Drzewa pokryte grubą warstwą śniegu wyglądały wręcz malowniczo. Raz oberwałem nawet po głowie puchem, który osunął się z wierzchołka.
Szło się naprawdę przyjemnie, a jedyne kłopoty pojawiały się w momencie nieznacznego nawet zejścia ze ścieżki. Nie przesadzę jeśli powiem, że raz nawet zapadłem się w śniegu po uda. Piękna, prawdziwa zima jakiej już dawno nie miałem okazji oglądać. Na szczyt Radziejowej zmierzaliśmy z nastawieniem, aby po raz kolejny obejrzeć zachód Słońca, więc nie spieszyliśmy się za bardzo. Zakładaliśmy, że na dół praktycznie zbiegniemy i nie powinniśmy mieć kłopotów z dotarciem przed zmrokiem do łatwiejszej części szlaku. Na wszelki wypadek zabraliśmy ze sobą latarki.
Nawet nie zauważamy kiedy mijamy Wielki Rogacz – niewybitny szczyt po drodze do naszego głównego celu. Robimy sobie krótką przerwę, przegryzamy coś i wreszcie mogę sięgnąć do termosu, by napić się pysznej, ciepłej i pachnącej kawy, której jestem oddanym fanem. Pełni sił postanawiamy iść dalej. W miejscach gdzie powalone wiatrem drzewa odsłaniają horyzont, da się zauważyć poza oczywiście Tatrami pasmo Pienin, a nawet Babią Górę która z oddali wyglądała jak wygasły dawno wulkan.
Ostatnie podejście przed szczytem Radziejowej jest strome i trochę się zmęczyliśmy w walce z luźnym śniegiem na szlaku. Gdy teren stał się płaski, szliśmy wyszukując głównej atrakcji dzisiejszego dnia – wieży widokowej, o której tyle czytaliśmy. W końcu jest. Drewniana konstrukcja wydaje się solidna, ale ja wciąż nie wiem czy mój lęk wysokości z młodych lat już minął czy nie… Przekonajmy się.
Przerwa, łyk kawy i można zabierać się za wieżę. I tutaj zaczynają się schody. Nie te dosłowne, drewniane które prowadzą na górę, bo to akurat jasne. Po prostu stopnie i barierki pokryte są grubą warstwą śniegu i lodu. Pełni obaw ruszamy jednak na górę. Jest naprawdę ślisko, a przy wejściu na jedno z pięter muszę niemal wsunąć się na nie używając rąk i kolana. Nie czuję się zbyt pewnie, ale ostatecznie stajemy na szczycie. Mocny wiatr i oblodzona podłoga skutecznie rozszerzają mi źrenice. Wyciągam aparat, szybko robimy sobie zdjęcia, a następnie staramy się zapamiętać jak najwięcej z panoramy, którą mamy okazję podziwiać.
Chwilę później postanawiamy schodzić. Ciągle jest jeszcze wcześnie, więc w drogę powrotną tym samym szlakiem ruszamy iście spacerowym tempem. To mój pierwszy szczyt należący do Korony Gór Polskich. W tym momencie też zaczyna mi kiełkować w głowie pomysł, że może kiedyś uda się skompletować całość? Ehh, długa to droga. Znowu uparliśmy się na oglądanie zachodu Słońca, więc spokojnie zdążamy na polanę która umożliwiłaby nam taki widok. Ciągle jeszcze jest wcześnie więc przysiadamy na chwilę i czekamy.
Robi się coraz chłodniej więc nerwowo przebieram nogami zwłaszcza, że do butów nasypało mi się w ciągu dnia pełno śniegu i moje stopy solidnie przemokły… Błąd „zielonego” turysty. Trzeba było zakupić choćby najtańsze stuptuty. Kolega był nieco bardziej zapobiegliwy… Trudno, trzeba się ruszać i czekać dalej. Na szczęście już wkrótce możemy się cieszyć widokiem Tatr w blasku zachodzącego Słońca. To jest widok!
Po raz kolejny potwierdza się, że znacznie łatwiej zrobić ładne zdjęcie, gdy mamy ciekawy obiekt i odpowiednie światło. A to wszystko uwiecznione zwykłym kompaktem. Robimy sobie kilka zdjęć do albumu i po chwili ruszamy w drogę powrotną. Pora na dobre pożegnać się z Radziejową. Stopy w ruchu trochę się rozgrzewają dlatego utrzymujemy szybkie tempo. Tak szybkie, że po chwili gubimy szlak. Czuliśmy się chyba zbyt pewni i nie zauważyliśmy jak ścieżki rozchodzą się w różnych kierunkach. No i pojawia się kłopot. W lesie już dosyć ciemno, wydeptane ścieżki prowadzą w różne strony, a na drzewach nie ma żadnych oznaczeń szlaku. Postanawiamy, że nie będziemy brnąć przed siebie na ślepo i wracamy kilkaset metrów do góry. Udaje się przypomnieć charakterystyczne fragmenty szlaku,a po chwili odnajdujemy oznaczenia. Schodzimy już właściwą trasą na dół, gdzie szlak łączy się z drogą. Włączamy latarki i po chwili kończymy podróż po Beskidzie Sądeckim. Po chwili okazuje się, że popełniłem kolejny błąd „zielonego” turysty. Nie zabrałem ze sobą skarpet na zmianę…Cóż robić. Podróż powrotna nie należy do przyjemnych ale mija zaskakująco szybko.
Wbrew moim obawom szlak na Radziejową, zwłaszcza w zimie, naprawdę ma wiele do zaoferowania. Mój lęk przed nudnym marszem przez las okazał się bezpodstawny. Warto się tam udać choćby dla samego widoku Tatr, który wywarł na nas niesamowite wrażenie. Świetna trasa na krótki, sobotni wypad w Beskidy. Polecam krótki filmik z naszej wizyty na Radziejowej zimą.
Znajdźcie nas na Facebooku. Pozdrawiamy!
Komentarze