Tatrzańskie prognozy wskazywały, że temperatura w nocy ma spaść do -30 stopni Celsjusza. Natomiast temperatura odczuwalna ma sięgać nawet -40 stopni. Nie ma chyba lepszych warunków fotograficznych niżeli siarczysty mróz. Niestety nie mogę poprzeć tego żadnymi naukowymi danymi natomiast przez lata zaobserwowałem, że im niższa temperatura tym lepsza przejrzystość powietrza w górach. Oczywiście zwiększone zapotrzebowanie na ciepło ujawnia się unoszącym się wszędzie smogiem natomiast ma on tendencje do niskich lotów. W przypadku pogodnych prognoz, ponad smogiem rozpościera się wielokilometrowy, przejrzysty widok. Pierwsze plany zwróciły się w kierunku Kasprowego Wierchu gdzie w porywach wiatru temperatura odczuwalna miała sięgać okolic -40 stopni. Niestety lawinowa trójka oraz brak partnera ostudziła mój zapał. Nie chciałem jednak rezygnować z widoku z Tatrami w roli głównej, dlatego za cel wyjazdu wybrałem Klimczok.
I tak oto już w okolicach 1 nocy z piątku na sobotę 7 stycznia byłem w trasie w kierunku miejscowości Bystra skąd biegnie czerwony szlak na Klimczok. Już wtedy zrozumiałem, co oznacza -25 stopni plus efekt chłodzący wiatru. Samochód kazał wybrać, albo nagrzewam kabinę, albo silnik. Z troski o moją Czarną Perłę (tak nazywa się mój samochód) wybrałem podróż w chłodzie. Nieco oziębły dotarłem na miejsce, oprzyrządziłem się w niezbędny sprzęt i ruszyłem przed siebie. Nim rozgrzałem organizm i ciepła krew dotarła w najbardziej wystające elementy ciała, czytaj palce u rąk i nóg, było mi przeraźliwie zimno. Drętwienie palców było tak szybkie, że rozważałem nawet przerwanie trasy, jednak powtarzałem sobie „zobaczę co będzie za 5 minut”. I tak po kilku razach, gdy minęło już tych minut ze czterdzieści, pompa i krwiobieg stanęły na wysokości zadania rozgrzewając wystarczająco moje ręce i stopy.
Pomimo mrozu, który w moich okolicach sięgał około -25 stopni, posuwałem się całkiem zgrabnie do przodu.
Szlak był częściowo przetarty, chodź niewielki świeży opad oraz silny wiatr miejscami skutecznie zakrywał wszelkie ślady. Najgorzej miało jednak być na Magurze. Idąc czerwonym szlakiem z Bystrej w kierunku Klimczoka mijamy Bystrą Krakowską, Lanckoronę i docieramy do Ruin schroniska nad Klimczokiem (1013m n.p.m.). Stąd szlak prowadzi już w stronę właściwego schroniska PTTK Klimczok. Przebiega on jednak przez grzbiet Magury, która oferuje z jednej strony widok na Bielsko Białą a z drugiej na Szczyrk i panoramę Tatr w oddali. Jednocześnie jest to odcinek relatywnie bezdrzewny, więc brak tutaj jakiejkolwiek ochrony przed przetaczającymi się podmuchami wiatru. To właśnie w tym miejscu przebieg szlaku był niemal niewidoczny, a temperatura odczuwalna spadła bardzo wyraźnie. Pomimo wielu warstw ciepłej odzieży, dobrych butów, świetnych rękawiczek zrobiło się naprawdę zimno. Co sił w nogach torowałem drogę w nawianym śniegu by jak najszybciej dotrzeć do linii drzew, które powinny przynieść schronienie. Normalnie ten odcinek pokonuje się około 30 minut, jednak niekorzystne warunki spowolniły mój marsz. To jedno z tych przeżyć, w których zdajesz sobie sprawę, że niebezpieczeństwo jest bliżej niż myślisz.
Szczęśliwie docieram do linii drzew, a tuż potem w okolice schroniska. Nie zaglądam jednak do środka gdyż jest zbyt wcześnie by niepokoić załogę. Dlatego udaję się czarnym szlakiem w rejon szczytowy gdzie stoi niewielka budka z pamiątkami pozostawionymi przez turystów oraz księgą wpisów.
Osłonięty od wiatru, otoczony górskimi widokówkami przesiąkniętymi klimatem popijam gorącą herbatę z termosu wczytując się w wierszyki i opowiadania.
I chodź chwila wytchnienia bardzo przyjemna to jednak z radością witam nadchodzący wschód słońca gdyż, pomimo gorącej herbaty, bezruch skutecznie ochłodził moje ciało. Ruszam zatem z kopyta ponieważ wschód będzie tylko jeden a to właśnie dla tego widoku tutaj przyszedłem. Oczom ukazuje się cudowny spektakl! Zgodnie z moimi przewidywaniami przejrzystość powietrza jest powalająca. Jest tak czysto, że mam wrażenie iż mogę dotknąć Tatr. Prognozy również się sprawdziły, dlatego mogę podziwiać bezchmurne niebo oraz kłębiące się w dolinach niskie chmury. Szukam więc odpowiedniego miejsca by skomponować kadr. Przygotowuję sprzęt, poziomuję statyw w razie gdybym w trakcie wschodu wpadł na pomysł panoramowania, ustawiam parametry i czyszczę obiektyw. Ponownie wystawiony na przejmujący mróz czekam na ten jeden moment, gdy słońce wzejdzie parę stopni nad Tatrami i rozświetli wszystkie chmury przetaczające się przez dolinę przypieczętowując w ten sposób nadejścia nowego dnia. Podskakuję, macham rękami, biegam w kółko, robię wszystko by wytworzyć chodź odrobinę ciepła w oczekiwaniu na tę jedną chwilę. I w końcu nadchodzi ten moment.
Ciepłe światło rozświetla szczyt Klimczoka i powoli przesuwa się w dół aż napotyka na morze chmur pod Tatrami. To jest właśnie ten moment. Dla takich widoków warto zaczynać dzień o 1 w nocy.
Po zakończonym spektaklu głównym, po których wciąż rozgrywane są piękne zimowe sceny udaję się do schroniska. Nie to, żeby mi się nie podobało. Po prostu wychłodzenie organizmu tkwiącego niemal w bezruchu, czekającego na pierwsze chwile słońca okazało się silniejsze niżeli wrażenia estetyczne. Melduję się w okolicach godziny 8 i zamawiam przepyszną jajecznicę na boczku plus ogromny kubek gorącej herbaty z cytryną. Z ciekawości spoglądam na termometr zewnętrzny, który wskazuje teraz -27 stopni. Było naprawdę zimno ale jednocześnie naprawdę pięknie.
Komentarze