O miłym spotkaniu, na pianinie graniu, oszukanych stopach, skróconych galotach, o plaży w górach i innych bzdurach.
Tatrzańska Polanka (990 m) - Dom Śląski (1665 m) - Polski Grzebień (2200 m) - Mała Wysoka (2429 m) - Rohatka (2290 m) - Zbójnicka Chata (1960 m) - Hrebienok (1285 m) - Stary Smokowiec (1023 m)
Słowackie Podspady. Na ciemnym niebie błyszczą liczne gwiazdy. Po prawej stronie jezdni majaczą szare zarysy Tatr. Góry jeszcze śpią, śpią też ludzie - jedni w tych górach, inni w dolinach. M. już czuwa. Klepie się po policzkach i śpiewa, by nie zasnąć za kierownicą. Za oknami płyną wiejskie domki, potraviny (sklepy spożywcze), drogowskazy. Za wsią lasek, a przy nim dwie dorodne łanie - skubią trawę i przypatrują się pojazdowi, który sunie drogą w kierunku Tatrzańskiej Polanki.
Na mijanych parkingach przy początkach tatrzańskich szlaków stoją już pierwsze albo jeszcze ostatnie samochody. Prognozy zapowiadają piękny dzień, na dodatek jest ostatni weekend wakacji, z czego na pewno będzie chciało skorzystać wielu amatorów górskich wędrówek.
Jeszcze kilkadziesiąt minut do wschodu słońca. W Tatrzańskiej Polance szaro, gdzieś dalej - na horyzoncie - różowieje niebo. Szlak żyje. Jedni już idą, inni przysiadają przy drewnianych stołach, żeby zjeść śniadanie, uporządkować rzeczy w plecaku, wyregulować kije, zasznurować górskie buty. M. zjadła śniadanie w samochodzie, więc bez zwłoki rusza zielonym szlakiem w kierunku Domu Śląskiego. Kamienista ścieżka kilka razy przecina się z asfaltową drogą, po której co jakiś czas przejeżdża samochód, wiezie gości Domu Śląskiego albo klientów umówionych z przewodnikami na wejście na najwyższy tatrzański szczyt - Gerlach (2654 m). M. do hotelu dociera na własnych nogach. Długo tu nie bawi, bo bufet dla turystów w remoncie, a do wygodnych krzeseł, pokrytych sztucznymi futrami, w części luksusowej jakoś jej zwykły górski strój nie pasuje - czułaby się nieswojo odpoczywając tutaj.
Wielicki Staw po części tonie jeszcze w cieniu. W niezmąconej tafli wody odbijają się trawy, góry, hotel. Na szlaku coraz więcej turystów - do tych, którzy idą z dołu, dołączają osoby, które nocowały w Domu Śląskim. M. to wyprzedza, to przepuszcza słowacką dwójkę - matkę i syna. Przy kolejnej już mijance pani kieruje do M. potok słów w swym ojczystym języku. M. rozumie tylko pojedyncze wyrazy, a wśród nich "vreckový nôž" i "nožničky". Po pomocniczej wymianie kolejnych zdań i gestów M. wyjmuje z plecaka mały składany nóż i podaje kobiecie, która kieruje ostrze w stronę ud dziecka... i kilkoma sprawnymi ruchami skraca długie spodnie, które chłopczyk ma na sobie, usprawiedliwiając się jeszcze, że były stare. Faktycznie upał daje się już we znaki. M. korzysta z nieplanowanego przystanku - pije wodę i nakłada warstwę kremu z filtrem (przede wszystkim na nos). Chwilę zastanawia się czy nie przyjemniej byłoby iść w krótkich spodenkach (skoro już ten nóż pod ręką i świetnie się sprawdził), ale ostatecznie narzędzie trafia do tylnej kieszonki plecaka, a nogawki spodni M. pozostają nienaruszone.
Tymczasem kamienista ścieżka zamienia się na bardziej wymagające podejście. Miejscami trzeba użyć rąk, by się przytrzymać lub podciągnąć. Na ostatnich metrach przed samym Polskim Grzebieniem można wspomóc się łańcuchami. Zza sporych głazów wyłania się charakterystyczny szlakowskaz na przełęczy, co ostatecznie upewnia M. że na pewno "już tu". W zeszłym roku podejście na Polski Grzebień od Łysej Polany strasznie jej się dłużyło - na tyle, że zrezygnowała wtedy z ataku na Małą Wysoką, a teraz - przy wejściu od Tatrzańskiej Polanki - ma jeszcze mnóstwo czasu i może warto pomyśleć o zejściu inną drogą. Kusi zejście przez Rohatkę i Dolinę Staroleśną do Starego Smokowca, przy czym M. nie ma pewności co do kursów autobusów czy elektryczki - nie przygotowała się wcześniej na taki wariant.
Na przełęczy sporo turystów - jedni dotarli tu, tak jak M., od Śląskiego Domu, inni ze Zbójnickiej Chaty przez Rohatkę, a jeszcze inni pięknym, aczkolwiek długim szlakiem z Łysej Polany. M. zajmuje wolny kamień, wyjmuje kanapki. Siada przodem do Zmarzłego Stawu, w oddali majaczy Ciężki Staw w Dolinie Ciężkiej, a jeszcze dalej na horyzoncie rysuje się rozlana piramida Babiej Góry (1725 m). Ale najbardziej przyciągają wzrok tatrzańskie kolosy - Wysoka (2547 m) i Rysy (2503 m). M. chwilę gapi się na te obrazki, potem gapi się w internet (jest zasięg) szukając jakiegoś rozkładu jazdy autobusów i elektryczki. Pierwsze znaleziska zdają się potwierdzać, że można spokojnie ruszać do Smokowca, coś powinno jechać w kierunku Tatrzańskiej Polanki nawet o 22-giej. M. waha się jeszcze nie mając pewności, czy rozkłady jazdy, które wyszukała są aktualne. Odracza decyzję o wyborze drogi powrotnej na moment, kiedy będzie na Polskim Grzebieniu ponownie - po wejściu i zejściu z Małej Wysokiej. Odkłada telefon, mapę i jeszcze chwilę siedzi w bezruchu napawając się harmonią krajobrazu. Pomimo wielu osób odpoczywających w tym samym czasie na przełęczy, dla M. jest tu cicho jak makiem zasiał. M. potrafi sobie odsiać dźwięki i obrazy, które w danej chwili jej nie interesują i tak po odfiltrowaniu zostaje sama w towarzystwie gór, stawów, płochacza halnego i ciszy, łagodnie przełamywanej rzadkimi powiewami wiatru... Wtem przez tę ciszę zaczyna przebijać się coś jeszcze: "M.? M.!". To O., jej Tata, Mama i Ciocia! Jakie miłe spotkanie w górach. Krótka pogawędka i pamiątkowe zdjęcie. Na koniec M. zagaduje jeszcze o rozkład jazdy autobusów i elektryczki - okazuje się, że Mama O. ma ze sobą wszelkie możliwe rozkłady. Potwierdza, że spokojnie można ze Smokowca dojechać do Tatrzańskiej Polanki jeszcze późnym wieczorem, zostawia M. odpowiednią rozpiskę na pamiątkę. No to postanowione - nie będzie trzeba wracać tą samą trasą.
Rodzina O. od razu udaje się na Rohatkę - przełęcz między Małą Wysoką a Dziką Turnią. M. najpierw wspina się na Małą Wysoką - z żółtego szlaku świetnie widać niemal równoległy niebieski na Prielom (Rohatka), więc M. co jakiś czas rzuca okiem na sympatyczną czwórkę turystów, z którymi chwilę temu rozmawiała. Żółty szlak nie jest trudny, ale kruchy - trzeba uważnie stawiać stopy. Po godzinie takiego uważnego stąpania M. jest na szczycie. Chwilę szuka dla siebie miejsca, bo go tu niewiele, a chętnych sporo. W końcu znajduje w miarę wygodne siedzisko z widokiem na Dolinę Staroleśną, Zbójnickie Schronisko i Zbójnickie Stawy. Pięknie się też stąd prezentują Tatry Bielskie. Dwa lata temu siedziała "nieopodal" na Sławkowskim Szczycie, patrzyła na Zbójnicką Chatę i planowała odwiedziny w niej. Dzisiaj, jeśli wszystko dobrze pójdzie, zawita tam po raz drugi. No, ale, żeby wszystko dobrze poszło trzeba się zbierać, bo co prawda najwyższy szczyt tej wycieczki już zaliczony, ale droga jeszcze długa.
Zejście na Polski Grzebień, końcówka zielonego szlaku do Rozdroża pod Polskim Grzebieniem, którą M. wędrowała już rok temu i dalej w prawo na niebieski szlak do Rohatki i dalej - Doliny Staroleśnej. Rohatka z daleka trochę odstrasza, ale bliższe poznanie błyskawicznie tę niechęć niweluje. Łańcuchy szybko wyciągają w górę i M. ani się obejrzy, a już stoi na drugiej już tego dnia przełęczy. Miejsca tu mało, więc bez zwłoki rusza dalej. Zejście chyba jeszcze mniej wygodne niż to z Małej Wysokiej. Kamienie usuwają się spod nóg. M. wyprzedza chłopaka w pomarańczowej koszulce - miną się jeszcze tego dnia kilka razy, bo po równym pomarańczowy ma lepsze tempo, ale tutaj w niepewnym terenie M. jakoś łatwiej przychodzi wynajdywanie głazów po których trzeba stąpać.
Stopy bolą i żołądek się upomina o posiłek, ale ich właścicielka nie chce się rozsiadać przy szlaku skoro w zasięgu wzroku jest schronisko. Obiecuje ciału odpoczynek i ciepłą strawę jak tylko tam dotrą - ciało niechętnie godzi się, odgrażając się jeszcze, że jeśli to nie będzie wyjątkowo dobra strawa, to M. pożałuje.
Po półtorej godziny schodzenia z Rohatki w końcu Zbójnicka Chata. Sporo turystów kręci się w pobliżu. Na zewnątrz wystawiono niebieskie leżaki oferujące łazikom odrobinę luksusu w sercu gór. W środku gorąco - mimo to M. zostaje tutaj, bo przecież obiecała, że będzie ciepła strawa. Zamawia buchty na parze i kofolę, dosiada się do stołu zajmowanego przez dwóch Słowaków i lustruje wnętrze schroniska. Na ścianie nad pianinem wiszą dwie gitary, gotowe na wieczorne granie. A do pianina podchodzi młody chłopak, siada na stołku i zaczyna grać. Najpierw skoczne melodie, do których zaczynają się bujać i turyści i sympatyczna obsługa bufetu. Potem coś wolniejszego, nostalgicznego - w sam raz na pożegnanie lata. Za oknem góry, cudowna muzyka i jeszcze porcja słodkich pampuchów - ktoś potrzebuje do szczęścia czegoś jeszcze?
Szybko okazało się, że M. do szczęścia potrzebuje jeszcze parzonej kawy, bo ciało tak się po tym pysznym jedzeniu rozleniwiło, że najchętniej zostałoby tu na dłużej, a przecież trzeba schodzić - jeśli brać pod uwagę dystans to zostaje drugie tyle do przejścia, a potem jeszcze poszukiwanie transportu do Tatrzańskiej Polanki.
Zejście znanym już niebieskim szlakiem w kierunku Siodełka (Hrebienok). Większość turystów spotkanych na szlaku idzie w tym samym kierunku co M., w górę podąża tylko obładowany nosicz i kilkoro anglojęzycznych wędrowców planujących nocleg w Zbójnickim Schronisku (upewniają się czy dobrze idą). Zejście wzdłuż Staroleśnego Potoku na koniec wycieczki działa jak stopniowe wyciszenie po ferii górskich krajobrazów, które dane było M. oglądać z Małej Wysokiej, Polskiego Grzebienia, Rohatki czy z okolic Zbójnickiej Chaty. Przy potoku rośnie jarzębina, drzewo "ftórego sie diaski pierońskie nie cepiajom", kwitnie goryczka.
Ledwo umysł się wyciszył, rozwrzeszczały się stopy - odpoczywać, odpoczywać! M. nie zatrzymuje się, chce jak najszybciej dojść do Hrebienoka. Mami stopy obietnicą zjazdu kolejką. Już blisko. Na Siodełku okazuje się, że z przyczyn technicznych kolejka nie kursuje. No nic, trzeba zejść na piechotę zielonym szlakiem. M. wyjmuje kanapkę do zjedzenia po drodze, w marszu - nie chce się zatrzymywać, bo ciężko będzie ruszyć znowu. Liczy na to, że stopy, odcięte chwilowo od komunikacji z wyciszonym umysłem, nie zorientują się od razu, że minęli kolejkę i idą do Smokowca.
Kiedy M. siada w końcu na ławce na dworcu elektryczki w Smokowcu licznik Endomondo wskazuje 31,18 km. Do odjazdu jakieś 45 min. M. robi się zimno. Nakłada bluzę i ciepłą kurtkę, na głowę naciąga kaptur. Martwi się, czy się nie rozchorowała - jeszcze chwilę temu zeszła z gór w podkoszulku z krótkim rękawem. Trochę uspokaja ją fakt, że pozostałe osoby na dworcu także sięgają po wierzchnie okrycia.
Podczas jazdy elektryczką M. przypomina sobie swój pierwszy pobyt na Słowacji. Był to zarazem pierwszy pobyt w Tatrach, a drugi w górach w ogóle. Wiele się od tego czasu zmieniło. Przystanek Tatrzańska Polanka. Teraz ostatni etap wycieczki - powrót samochodem do Krakowa. W samochodzie już jest ciepło. Stopy powoli dochodzą do siebie, żołądek dostaje batona na osłodę, jeszcze tylko trzeba jakoś zająć wyciszony umysł, żeby nie zasnął po drodze. O, korek na Zakopiance! Do zajęcia umysłu nadaje się świetnie!
Więcej o górskich (i nie tylko) wycieczkach M. na blogu i fan page.
Komentarze