Mam plan na wakacje - pojechać z córką (9 lat) w góry, ale pojechać tak by te góry jej pokazać, pokazać to, co w nich jest najpiękniejszego. A jak to zrobić? Jak pokazać prawdziwe piękno gór? Na pewno nie chodzi to by wjechać na szczyt kolejką i tam zrobić spacer, ale o byciu w tych górach tak naprawdę z plecakiem, w schroniskach: „poczuć” góry – tego właśnie chciałem dokonać.
Znam życie i wiem, że największym problemem nie jest zmęczenie, ale nuda, więc trzeba to zaplanować tak, by nudy było jak najmniej. Kiedy dzieci nudzą się mniej? Jak mają się z kim bawić. Wiec trzeba kogoś ze sobą zabrać (ja lubię chodzić po górach sam i pewnie byłbym szczęśliwy gdybym był w tych górach jedynie z moją córką - szczególnie, że to mega trudny okres mojego życia, a dla mojej córki - pewnie jeszcze trudniejszy, ale zabrać kogoś będzie rozsądniej). Propozycja dla ojca kuzynki, przyjęta z entuzjazmem - hurra, pierwszy etap załatwiony.
Teraz trasa, bo wybór gór dla mnie był oczywisty – Karkonosze. Powodów dla wybrania Karkonoszy jest mnóstwo, po pierwsze uwielbiam te góry, po drugie są piękne a nie zbyt trudne i chyba coś bardzo ważnego jest tam bardzo dużo schronisk więc można dobrze rozplanować trasę.
Wiem, że chcę tam spędzić 7 dni, pierwsze przymiarki dają za dużo kilometrów, nie da się tak, jak ja bym chciał - to ma być dla dzieci do zrobienia, po kolejnych poprawkach jest już sensowny plan, teraz trzeba dzwonić po schroniskach – wyprzedzenie 1,5 miesiąca pozwala na zarezerwowanie prawie wszystkiego tak jak bym chciał – jest super, kolejny etap zrealizowany. No to jedziemy :).
Dzień 1.
Startujemy ze Świeradowa i idziemy na gondole, aby odpuścić sobie nudne i mozolne podejście, wiec nasza trasa zaczyna się na Stogu Izerskim, zaczynamy od pieczątek w schronisku i w drogę, pogoda rewelacja, sporo chmurek, trochę słońca- ciepło ale nie gorąco.
W takich pięknych okolicznościach przyrody wybór szlaku zmieniony po moich sugestiach dziewczyny wybrały dłuższy, ale ciekawszy – wiec idziemy borowinowym. Pierwsze kłopoty i drobne marudzenie pojawiły się szybko, mój maluch jakoś nie może się rozkręcić, ale batonik GoOn robi cuda i Hanul rozkręca się wspaniale, co z tego jak marudzenie włącza się drugiej ;). I tak na zmianę będzie już do końca.
Moja córka koncertowo maszeruje i aż jestem w szoku, niestety druga do samego końca w kiepskiej formie. Docieramy do Chatki i wystarczy pół godziny, aby dzieciaki biegały po łące i szalały na huśtawkach – regeneracja expres. Obowiązkowe naleśniki z jagodami.
Pierwszy wieczór w górach – jest pięknie, choć obawy jak to będzie dalej po dość ciężkim pierwszym dniu są… Zachód słońca, może nie zachwyca, ale niebo zapala się się na krótką chwile w niesamowitym kolorze – ja nie przeżyłbym gdybym nie uwiecznił tego na fotografii.
Niebo zakrywają chmury wiec nici z tego co liczyłem na tym miejscu – fotografii Drogi Mlecznej. Ale, ale pobudka na siku i co to – niebo już czyste, córka do łóżka a jak zasnęła ja szybciutko na Halę Izerską i pomimo chłodu spędziłem tam 2 h fotografując niesamowite niebo. Siedząc tak w trawie nie mogłem aż uwierzyć jak tam bywa magiczne - niebo, dzięki gitary w tle i niesamowity zapach – zapach łąki ale tak intensywny, że aż w głowie się kręci. Efekt tej nocy to przepiękna tęcza gwiazd – panorama całej widocznej części Drogi Mlecznej – to o czym marzyłem – udało się.
Podsumowanie: 9,8 km
Dzień 2.
Śniadanko i pakowanie się dalszą w drogę, pogoda świetna ciepło ale nie gorąco. Podobnie jak poprzednio rozruch niezbyt idzie, dość szybko włącza się tryb marudzenia, postój nad strumieniem znacznie pomaga.
Trasa do Orle zajmuje sporo czasu. Przerwa na obiadek i drobne rozczarowanie pomimo niezbyt dużego ruchu na jedzenie czekamy jakiś kosmiczny czas. Idziemy do Jakuszyc szlakiem czerwonym ile ja się nagrałem w pomidora i inne fajne gry. W Jakuszycach zostaje jeszcze ponad kilometr do Leśniczówki gdzie mamy nocleg. Chwila odpoczynku i zaplanowana nagroda idziemy do hotelu na basen. Basem całkiem przyjemny (może nie do pływania), jesteśmy sami – cały basen i jacuzzi tylko dla nas – dzieciaki wymoczone i szczęśliwe.
Podsumowanie dnia: 9,9 km
Dzień 3.
Ten dzień to planowy odpoczynek, jedziemy pociągiem do Szklarskiej dalej idziemy do wyciągu i wjeżdżamy na Szrenicę – trzeba odpocząć zamiast pokonywać nudną trasę na Szrenicę na nogach. Niestety pogoda przestała rozpieszczać, siąpi deszcz, po przyjeździe do Szklarskiej nieśmiało wychodzi słoneczko, idziemy obok „atrakcji” no i trzeba ulec – przyjemności też się należą, pojeździliśmy sobie „szklarskim rolercosterem”, pizza i marsz na wyciąg, zrobiło się ciepło.
Wsiadamy na wyciąg i nadchodzą chmury, niestety nie udało się dojechać lunęło tak że całkiem nas przemoczyło, przesiadka czekamy aż przestanie, szybkie uzupełnienie garderoby (ciężko włożyć dziecku spodnie przeciwdeszczowe na wyciągu).
Szrenica - miejsce które darzę dużym sentymentem – po prostu lubię tam być. Przychodzi burza, wiec biegnę łapać pioruny, spokojnie nie jestem w centrum burzy i wiem co robię, a gromy są niestety na tyle słabe i nieregularne że nie udaje mi się nic nie złapać za to porządnie przemoknąć ;).
Jak to po burzy wychodzi słońce, pogoda całkiem fotogeniczna, więc biegam z aparatem. Na zachód słońca choć zrobiło się zimno idę z córką, która jest niezwykle chętną i zaangażowana, biega i robi swoje zdjęcia telefonem. Zachód jest bardzo przyjemny, warto ustawić statyw, watro również przytulic córkę patrząc w zachodzące słońce…
Podsumowanie dnia: w sumie wyszło ok 4 km.
Dzień 4.
Wstajemy rano, za oknem nic nie widać – nie wygląda to dobrze. Na dworze chmury i silny wiatr, jest zimno, naprawdę nieprzyjemnie. Zanim się zebraliśmy chmury trochę się przetoczyły, ale nadal jest bardzo wietrznie i zachmurzenie – idziemy nie ma wyjścia. Dzieci zaczynają marznąć zanim się rozruszamy, gonią nas czarne chmury, na szczęście silny wiatr szybko je rozgania- przychodzą następne.
Szybka decyzja na pierwszą zmianę planu, skracamy trasę nie idziemy na Śnieżne Kotły skręcamy na Czechy i przez źródła Łaby idziemy do schroniska na odpoczynek i jedzonko, po drodze pada i wieje, ale tak jakby chciało nawet pojawić się słoneczko. Kiedy ekipa siedzi w schronisku ja biegnę do wodospadu Łabskiego porobić zdjęcia, zbieramy się wszyscy i idziemy ale wszyscy chcą tez zobaczyć wodospad (nic szczególnego, bo nie ma go jak obejrzeć w pełnej krasie) wiec idę raz jeszcze.
Dalsza droga robi się coraz przyjemniejsza, poprawia się pogoda, odpoczynek na mchu i docieramy w końcu na planowe miejsce czyli schroniska Bradlerovy. Tu niemiła niespodzianka nie mamy koron a zaproponowany kurs jest nazwijmy go „niekorzystny” dla nas, bardzo niekorzystny... Na miejscu jest trampolina wiec dziewczyny musza się wyskakać, a moja walnąć kilka salt i popisać się przed francuskimi dziećmi. Ja biegam za młodym koziołkiem, który dał się podejść całkiem blisko, potem jakiś timelaps i zdjęcia pasących się owiec, które przypłaciłem porażeniem elektrycznego ogrodzenia. Hanula jednak przegięła z tą trampoliną, bo ze zmęczenia nie może zasnąć.
Podsumowanie dnia: 7,9 km
Dzień 5.
Śniadanko (wykupione w schronisku niestety nie zachwyca) i w drogę. Pogoda lepsza wiec i nastroje lepsze, zaplanowana trasa na dziś też wyjątkowo krótka idziemy tylko do schroniska Odrodzenie (5 km). Po drodze długi postój w punkcie widokowym i bez problemowo docieramy do Odrodzenia.
Obiadek, piłkarzyki, ping pong i plac zabaw przy czeskim hotelu, atrakcji nie brakuje. Ja oczywiście kilka zdjęć (tak ze 200) przy ładnym zachodzie słońca.
Noc zapowiada się całkiem niezła, wiec jak już wszyscy dobrze zasnęli ja biegam na polowanie na gwiazdy. Pierwsze rozczarowanie- jak tu jasno schronisko bardzo oświetlone od frontu, szukam innych kadrów, walczę w chaszczach a w światłach czołówki niesamowite ilości oczu zwierzaków (chyba zdziwione, co on tu robi). Niezbyt usatysfakcjonowany wracam do łóżka- nikt nie zauważył ;), trochę trzeba się przespać.
Podsumowanie dnia: 5,2 km
Dzień 6.
Na dziś trasa nieco dłuższa i początek dość wymagający dla takiej ekipy jak nasza, trzeba trochę pod górkę, wiec moja Hanula jak zwykle ciężko „startuje”. Po dojściu do Wielkiego Stawu Polskiego jest już całkiem dobrze, postój na chwile relaksu, zdjęcia itd.
Dalsza droga z pięknymi widokami na Mały Staw i schroniska Strzech Akademicka i Samotnia, idzie się całkiem nieźle. Pogoda przyjemna, czasem słoneczko się pojawia (nie doceniłem jego mocy i kark nieźle przypieczony).
Ostatni kawałek drogi to już poważny kryzys Weroniki, Robert ma trudne zadanie aby ją zmotywować, ale w końcu docieramy do Domu Śląskiego. Tu niestety wygląda jakbyśmy dotarli do centrum Karpacza, ludzi zatrzęsienie, tłok, hałas i chaos. Jakoś dobijamy się do okienka zamawiamy obiad i bierzemy klucze do pokoju. Kolejne zdziwienie (nie byłem tu jeszcze w szczycie sezonu) toaleta płatna a my musimy przybić sobie pieczątki na ręce oby móc z niej korzystać. Godzina 17 wszystko zmienia, „turyści” uciekli na wyciąg, Dom Śląski już jest spokojnym schroniskiem. Pogoda niestety zaczyna się gwałtownie zmieniać i przyszły burzowe chmury i silny wiatr, kilka zdjęć zanim lunęło i pomysł wejścia jeszcze dziś na Śnieżkę, odpuszczamy.
Podsumowanie dnia: 8,1 km
Dzień 7.
Poranek przywitał nas niestety pogodą kiepską, bardzo silny wiatr dużo chmur. Pomimo tego postanawiamy zmierzyć się ze szczytem Karkonoszy, próbujemy wejść szlakiem czerwonym, dzieci narzekają na wiatr i zimno.
W 1/3 podejścia na eksponowanych miejscach wiatr jest tak silny, że dzieci z trudem utrzymują równowagę, narzekają że nie są w stanie oddychać. Podejmuję decyzję o odwrocie, nie ma się co wygłupiać bezpieczeństwo ważniejsze. Biorę dzieci i schodzimy z powrotem do schroniska, Robert pędzi na szczyt w tempie ekspresowym, bo nigdy na nim nie był.
Zbieramy się do odwrotu i zaczynamy schodzić szlakiem czerwonym doliną Łomniczki (początkowo planowałem zejście ze Śnieżki przez Jelenkę do Karpacza), szlak w początkowej części jest dość stromy, wiec trzeba uważać na dzieci, na szczęście jest sucho, choć nadal wieje. Moje kolana dają o sobie znać, strome zejście i ciężki plecak sprawiają, że miło nie jest, a tempo mam raczej emeryckie.
Po zejściu niżej, wiatr ucicha, robi się cieplej i pojawia się słońce (ach te góry). Krótkie postoje przy wodospadzie Łomiczki, schronisku Nad Łomniczką, Stacji Ekologicznej i mamy koniec naszej wyprawy – jesteśmy w Karpaczu. Czy koniec? jeszcze trzeba dostać się do Świeradowa komunikacją miejską, co okazuje się trudne, bo od pewnej godziny niewiele jeździ… kombinując docieramy do Szklarskiej a tam pomoc znajomych i jesteśmy na miejscu, już tylko rozbić namiot i zjeść coś z grilla.
Podsumowanie: 7,5 km
A jutro się spakować i jechać na zasłużoną dla dzieciaków nagrodę – Energylandia :).
Podsumowanie wyjazdu:
Przeszliśmy łącznie około 50 km, łącznie w górę ok. 1100m, łącznie w dół ok. 2000m. To niedużo, ale dla nas to było jakieś wyzwanie i spora satysfakcja, że daliśmy radę.
No to nasze wyzwanie dokonane, jestem ze wszystkich niezwykle dumny, może nie udało się go wykonać w 100% zgodnie z założeniami, ale i tak mogę powiedzieć że poszło super, a kłopotów było całkiem niewiele.
Kiedy usłyszałem od córki: „Tato, chciałabym jeszcze kiedyś pójść z Tobą w góry…”, ciężko mi było utrzymać łzy w oczach i niech to zdanie będzie najlepszym podsumowaniem naszego wyjazdu.
Zapraszam do polubienia, udostepniania i oglądania więcej zdjęć z tego wyjazdu i nie tylko na moim funpage: MH Photo - Mariusz Hajdarowicz
Komentarze