Jeden wniosek nasunął nam się od razu po powrocie z tej wycieczki – nie doceniliśmy Kirgiskich gór. Padało codziennie, o oznaczeniu szlaków nie było co marzyć. Padało tak intensywnie, że peleryna i buty nie wytrzymały 15 minut.
Wyprawę najlepiej podzielić jest na trzy dni. Szlak zaczyna się w miejscowości Ak Suu, jakieś 20 minut marszrutka od miasta Karakol. Wysiadamy na rozwidleniu pomiędzy Ak Suu kurort, a miejscowością. Pierwszy etap wędrówki obejmuje trasę od Ak Suu do Altyn Arashan i trwa około 4 godzin i wiedzie wzdłuż rzeki Arashan. Dochodzimy do doliny Altyn Arashan. W przewodniku Lonley Planet napisali, że są tam tylko dwie chaty. W rzeczywistości jest ich więcej, stoją nawet jurty.
W kilku domkach są gorące źródła z radioaktywna wodą. Można z nich skorzystać także na dziko. Z tego miejsca przy ładnej pogodzie widać lodowiec Pik Palatka 4260 m.n.p.m (palatka z rosyjskiego – namiot). Przewodnik błędnie przytaczał czas marszu do jeziora Ala Kol – 4 godziny. W rzeczywistości jest to dużo więcej. Decydujemy się na pierwszy z brzegu domek, przemoczeni i zmarznięci nie mamy ochoty nawet szukać kto ma taniej, zostajemy i już. Ważne, że nasze mokre ciuchy będą mogły wyschnąć na piecu.
Wieczorem cała chata czekała na powrót Słowaków. Okazało się, że wyszli rano i do wieczora nie wrócili. Okazało się, że trasa zajął im tam i z powrotem 14 godzin. Notabena byli cennym źródłem informacji. Nikt tak dobrze nie opowiada jak inni turyści, którzy już doświadczyli czegoś co chcesz doświadczyć ty. Miejscowi machali ręką i mówili dasz radę i tyle. Dla Słowaków było to nie lada wyzwanie.
Wstaliśmy bladym świtem i wyruszyliśmy o 6:40. Ponieważ szlaków w górach brak, za informację służyli nam miejscowi pasterze.
Nawet jak byli gdzieś na wysokości jak krzyknęło się słowo Ala Kol pokazywali rękami w która stronę należy iść. W trakcie trasy należy dwa razy przejść tą samą rwącą rzekę. Po deszczu jej poziom gwałtownie wzrasta i nieraz nie ma możliwości przekroczenia jej na sucho.
Po jakiś 5,5 godzinach myśleliśmy, że Ala Kul to jest to ….
Na szczęście przed wyjazdem pogooglałam sobie i musiałam poinformować męża, że niestety to jeszcze nie jest nasz cel. Drogę umilały mi nieznane kwiaty górskie, nisko krążące nad ofiara orliki czy tez orły (specjalista nie jestem) oraz liczne świstaki.
Po około 6,5 godzinach dociera się pod prawie pionowa górę. Oczom nie chce się wierzyć, że nasz cel jest po jej drugiej stronie. Wejście na szczyt zajmuje około godziny i jest bardzo ciężki bez specjalistycznego sprzętu. Sprawę utrudnia to czym ta góra jest pokryta. Miałki żwirek nietrzymający się kupy. Tak więc z każdym krokiem ślizgają się stopy, a ręce nie mają się o co zaczepić.
A na szczycie (3800 m.n.p.m) widok na jezioro Ala Kul (3532 m.n.p.m). Widok lazurowej tafli jeziora zrekompensował trudy wielogodzinnej wędrówki. Nie da się tam wobec czego ten widok – widok Ala-Kul zarezerwowany jest dla tych, którzy wejdą tam o własnych siłach.
Jezioro nie jest duże, ma 9.46 km2 (długość 2.3 km, szerokość: 0.7 km). Jezioro pierwszy raz zostało opisane w 1811 roku przez podróżnika Putimtsoffa.
W drodze powrotnej oczywiście nas zlało. Jakby w górach zegar wybijał 14:00 i wtedy właśnie zaczyna lać! Cała trasa zajęła nam 11 godzin. Może zajęła by nam więcej, ale gdy zaczęło padać i grzmieć porostu zaczęliśmy biec.
Komentarze