Tydzień ma się ku końcowi, więc w weekend przydałoby się uderzyć gdzieś w Tatry, żeby oderwać się od szarej codzienności. Prognozy optymalne, decydujemy się więc w sobotę 16. kwietnia 2016 roku uderzyć, zresztą nie bez powodu na grań Żłobistego Szczytu. Tym powodem jest przynależność naszej trasy do Głównej Grani Tatr Wysokich.
Wyjazd z Andrychowa o 2:00, żeby o 5:00 zameldować się na parkingu przy stacji elektriczki „Popradzkie Pleso”. Zakładamy zimowe buty, bo przecież wysoko w Tatrach jeszcze zima w pełni, i ruszamy w kierunku Popradzkiego Stawu. Asfalt kończy się niesamowicie szybko, dzięki dobremu humorowi i przyjemnym rozmowom o naszej, planowanej na ten rok, wyprawie w Kaukaz. Przy schronisku zjadamy, przygotowane dzień wcześniej w domach śniadanko, no i nie pozostaje nam nic jak iść w górę, w stronę Doliny Złomisk. Zauważamy też, że tafla na Popradzkim Stawie jest już na dobrej drodze do szybkiego zniknięcia :)
Wraz z wejściem na ścieżkę prowadzącą do Doliny Złomisk, pojawia się śnieg, który będzie nam towarzyszył już przez resztę dnia. Podczas wędrówki malowniczą doliną zauważamy, że praktycznie cały jest jakby przesiąknięty moczem. No bo cóż by innego, jak nie mocz? Hmmm… Oczywiście nie martwcie się, aż takiego zanieczyszczenia w Tatrach nie mamy, to tylko piasek znad Sahary, który przywędrował tutaj wraz wiatrem.
Przed nami zauważamy dwóch turystów, którzy idą w stronę Siarkańskiej Przełęczy, aby zaatakować Wysoką. Jak się później okazuje, zrobili nam zdjęcie i je udostępnili - bardzo dziękujemy.
Przed Zmarzłym Stawem, już bez wydeptanej ścieżki, brodząc w głębokim śniegu, odbijamy w stronę Rumanowej Dolinki. Idziemy nią pod ścianę Żłobistego Szczytu i tutaj robimy przerwę na założenie niezbędnego do wspinaczki sprzętu.
Teraz wchodzimy w żleb centralny i pniemy się już prosto w górę, coraz bardziej zbliżając się do wierzchołka. W żlebie utworzona jest dosyć twarda skorupa ze śniegu, która niestety pod naszym ciężarem, z każdym krokiem się załamuje i bardzo nas to męczy. Pomimo trudności szybko wychodzimy na grań, na której zaczyna się już wspinaczka na szczyt.
Grań dosyć szybko wyprowadza nas na wierzchołek Żłobistego Szczytu (według map 2426m n.p.m., ale nasz gps pokazywał 2418m), na którym znajduje się drewniany krzyż, a w zasadzie teraz już tylko drewniany patyk. Na szczycie oczywiście przerwa na posiłek na „2500m” i zrobienie pamiątkowych zdjęć.
Teraz czeka nas, około 8 – metrowy, zjazd kominem Wachtera – nazwanym na cześć węgierskiego wspinacza, który zginął w 1907 roku na Żabim Koniu (datę jego śmierci uznaje się za pierwszy stricte taternicki wypadek). Po około 10 minutach wszyscy już zjechaliśmy na Wyżnią Żłobistą Ławkę i ruszamy na dalszą część grani.
Przechodzimy na Niżnią Żłobistą Ławkę, a z niej wspinamy się na Żłobistą Kopę, aby następnie rozpocząć zejście na Pośrednią Żłobistą Przełączkę. Na grani zalega jeszcze bardzo dużo śniegu i lodu, więc bardzo przydają się nam „dziabki”, które przyśpieszają wspinaczkę. Dochodzimy na przełączkę, a w zasadzie to niesamowite okno skalne, jedno z najpiękniejszych w Tatrach, o ile nie najpiękniejsze. Naprawdę na mnie wywiera ogromne wrażenie, jest też doskonałym miejscem do schronienia się w przypadku nagłego załamania pogody.
Teraz musimy wejść na Małą Żłobistą Kopkę, aby z niej zejść Niżnią Żłobistą Przełączkę. Teraz znowu ostro w górę, na Zachodni Szczyt Żelaznych Wrót, z którego dalej na grani widać Śnieżne Kopy, będące początkowo naszym kolejnym celem podczas tej wycieczki, ale ze względu na pogorszenie pogody, zostawimy je sobie na inny raz :)
Ze szczytu schodzimy już ostrą granią na Zachodnie Żelazne Wrota, będące naszym ostatnim dzisiejszym odcinkiem na Głównej Grani Tatr Wysokich. Zdejmujemy cały „szpej” i z żalem rozpoczynamy zejście do doliny. Już na dole odwracamy się i wszędzie świeci słońce, poza granią Żłobistego, na której dzisiaj cały dzień było pochmurno(nie licząc kilku momentów przejaśnienia). Myślę, że po prostu matka natura troszczyła się o nas, nie chcąc dopuścić byśmy spalili twarze :)
Teraz już tylko pozostało nam opuścić Dolinę Złomisk i dotrzeć do samochodu, który na pewno się za nami stęsknił i czeka by razem z nami ruszyć do rodzinnego miasta – Andrychowa.
Dzisiejsza wyprawa była kolejną dawką nowego doświadczenia i góry pozwoliły nam po raz kolejny odpocząć od pędu dnia codziennego, za co je kochamy. No i oczywiście w głowach mamy kolejne pomysły, które będziemy starali się realizować :)
Na koniec zapraszam na krótki filmik ukazujący klimat wycieczki:
Komentarze