Autor: 

Krew, pot, łzy, uciekający autobus i "już niedaleko" – główne hasło reklamowe wycieczki na Klimczok, Szyndzielnię i przystanki autobusowe.

Skoro powiedziało się "a" to trzeba powiedzieć "becadło". Tak więc przed Państwem relacja z drugiej wycieczki po urokliwym Beskidzie Śląskim. Tak wiem, słodzę już od początku ale jak coś lubię to na całego.

Po zaprawie na Skrzycznem, już wiedzieliśmy co i jak w tych Beskidach i nauczeni doświadczeniem przygotowaliśmy się dokładniej na kolejną wyprawę w góry. Trasa? Beskidek - Klimczok - Szyndzielnia - Bystra Śląska a stamtąd autobus do domku. Znaczy Szczyrku. Łatwo? Łatwo. Do czasu jak autobus uciekł. Ale nie zaburzajmy wydarzeń chronologicznych bo nikt nic nie zrozumie i się zrazi już na początku.

Jak już pisałem, nauczeni doświadczeniem, zabraliśmy tym razem dwie butelki wody, czekoladę, kanapki, mapę, gps, czujki do znalezienia nas jakby lawina zeszła, psa przewodnika oraz latarki czołowe. Zbrakło w liście składników nart, ale poranek był leniwy i słoneczny więc nic nie zapowiadało żeby nas w sierpniu miała śnieżyca zastać. Poza tym szerpa by już nie udźwignął więcej.

Autor: 
Widoki z ulicy Widokowej
Widoki z ulicy Widokowej

Objuczeni niczym kobieta po zakupach w szmateksie po świeżej dostawie, wybraliśmy się niebieskim szlakiem zaczynając od ulicy Widokowej. Znajdziecie na pewno na mapie, po dłuższej analizie, dlaczego kawałek asfaltu szumnie nazwali ulicą. Trasa jak zwykle - pod górkę. Niby nic dziwnego ale jednak zastanawiało mnie jak oni tymi autami tam wjeżdżają zimą. Rozumiem takie czterynacztery to sobie da radę. Ale jak zobaczyłem takiego opla astrę jedynkę w połowie drogi, to mnie mocno zastanowiło czy on nie jest jakiś podrasowany albo inny helikopter ma na wyposażeniu.

Autor: 
Widoków na ul. Widokowej ciąg dalszy
Widoków na ul. Widokowej ciąg dalszy

Ale wracajmy do tematu. Droga pikna - jak to mawiają górale. Widoki już od samego początku dawały po oczach, skutecznie zabierając cenne sekundy życia. Co rusz jakiś domek, ludź, malinka, jeżynka. A co najlepsze? Brak turystów. Serio. Wymiotło wszystkich. Może jakaś wyprzedaż była w sklepie nie dla idiotów albo na innych mapach po prostu nie zaznaczyli tego szlaku.

Autor: 
Chata Wuja Toma
Chata Wuja Toma

Pierwszym przystankiem było schronisko. Znaczy może schroniskiem to się nazywa bo zapewnia schronienie ale mi to wyglądało na solidną knajpę z potańcówkami o charakterze górskim. Nazywa się to to "Chata Wuja Toma" i przywitało nas lasem parasoli i ciężarówkami z gruzem. Nie wiem co tam budują ale wyglądało że kradną górę i przenoszą w inne miejsce. Po obowiązkowym podbiciu pieczątki, stwierdziliśmy, że nie ma sensu zatrzymywać się na dłuższą chwilę i po sprawdzeniu komunikatów pogodowych (na pewno tej śnieżycy nie będzie?) wybraliśmy wyglądającą najbrzydziej drogę. Czerwoną jak nasze opalone od słońca czoła w kierunku siodła. Pod Klimczokiem oczywiście. Drogi nie opisuję bo po pierwsze primo: znudzicie się, a po drugie primo - ultimo, dalej to samo: widoki, zdjęcia i pod górę - sama nuda. 

Autor: 
Widok na Klimczok
Widok na Klimczok

Siodło pod Klimczokiem przywitało nas ożywczym wiaterkiem i pierwszym prawdziwym problemem. Lewo czy prawo? Jedzenie czy szczytowanie. Tak wiem, ciężko czasami wybrać jak się ma takie fajne wyjścia ale wybraliśmy jedzenie. Tak więc prawo - do schroniska. Droga szeroka jak obwodnica Berlina więc mogliśmy pojechać autem. Szkoda że nie pomyśleliśmy od początku. Trudno. Trzecia wycieczka też w planach więc auto zabierzemy następnym razem. W schronisku obowiązkowy konkurs na najlepszy żurek w Beskidach. W porównaniu ze Skrzycznem wygrał chociażby kiełbasą w środku i jajkiem. Smakiem też żeby nie było niedomówień. 

Jeżeli już poruszyłem kwestię porównania do Skrzycznego, nie sposób ustosunkować się - fajny zwrot co nie? :) - do liczby turystów i w ogóle do charakteru schroniska. Jest lepiej, chociażby ze względu na brak kolejki na górę - tak wiem że na Szyndzielnię jest, ale o tym za chwilę. Ludzie ciekawsi, bardziej "górscy", Pani milsza za barem, no i uciecha dla dzieci - króliki, które od ilości trawy wpychanej im przez pociechy zdobywające góry z rodzinami, upasły się do rozmiarów słoni morskich i tak też się zachowywały. Leżały i czekały na kolejną falę małych rąk i ust z okrzykiem "Mamooooooo, ja chcę takiego do domku....".

Autor: 
Klimczokowy Królik
Klimczokowy Królik

Jest jeszcze coś co baaardzo mi się spodobało i następnym razem poszukam możliwości aby moją skromną osobę tam wsadzić. Podejrzewacie co to? Ciche szzzzzzuuuuuuuu.... na głową. Tak tak - szybowce. Piękne, majestatyczne i ciche. Widok kilku sztuk co rusz przelatujących nad głową jest niesamowity. Wrócę tam na pewno i chociażby miałbym sprzedać nerkę - przelecę się. Szybowcem. Bez skojarzeń.

Autor: 
Szybowce, dmuchawce, wiatr...
Szybowce, dmuchawce, wiatr...

Wracając do wycieczki, po odpoczynku ruszyliśmy ostro pod górę, atakując Klimczok. Trudno nie było. Co prawda objedzone brzuchy domagały się "pół godzinki dla słoninki" i szerpa się zapodział gdzieś pomiędzy żurkiem i królikiem ale daliśmy radę. W nagrodę dostaliśmy piękny widok i zaparte piersi od wdechu. Obowiązkowe było też leżakowanie i upajanie się spokojem ale tylko przez krótką chwile. Nie zapominajmy że to dopiero połowa drogi. 

Autor: 
Schronisko pod Klimczokiem
Schronisko pod Klimczokiem

Z Klimczoka kierowaliśmy się dalej czerwonym na Szyndzielnię. Po pierwszych krokach wyjaśniło się dlaczego nie ma "klapkowych" i "szpilkowych" turystów na Klimczoku. Trasa, choć miła i łatwa, nabita była kamieniami jak korytarz na polibudzie przez sesją. Aż dziwne że nie było nigdzie opuszczonych butów, wbitych pomiędzy szpary. Może czyszczą co noc. Kto wie. A w miarę zbliżania się do Szyndzielni, coraz częściej ogarniało mnie uczucie żalu na widok ludzi z wózkiem jadących tam, skąd ja właśnie szedłem. 

Autor: 
Leniwy wjazd na Szyndzielnię
Leniwy wjazd na Szyndzielnię

Szyndzielnia z kolei mocno mnie rozczarowała. Miały być widoki a tam wszędzie las i płatna wieża widokowa. Może i fajny z niej widok, ale jakoś nie korciło mnie żeby wydawać miedziaki za to co i tak po drodze mieliśmy w nadmiarze. Z tego też powodu, nawet nie zatrzymaliśmy się tam tylko szybko obraliśmy żółty a później zielony szlak w kierunku Bystrej. No i pojawiło się po raz pierwszy "już niedaleko". Niestety nie po raz ostatni - co miało się okazać wkrótce i wkrótce i wkrótce.

Ach i bym zapomniał. Po drodze było schronisko. Przed Szyndzielnią. Duże i murowane. Koniec.

Autor: 
Schronisko na Szyndzielni
Schronisko na Szyndzielni

Koniec końców, po długiej i wyczerpującej wspinaczce, przemierzaniu lądolodów i strawieniu resztek żurku, okazało się, że dziecko może czerpać wielką radość tylko i wyłącznie z widoku asfaltu. Uwierzycie? Nie? To przegońcie ich po górach to sami doświadczycie tego dziwnego uczucia. Warto było. 

Autor: 
Ukochany Bystry asfalt
Ukochany Bystry asfalt

Bystra miała być ostatnim odcinkiem wędrówki. Mieliśmy 20 minut do autobusu więc wiecie, stwierdziliśmy, że w tym czasie uda nam się dotrzeć na następny przystanek. I wiecie co ? Nie udało się :) Znaczy dotrzeć się udało ale autobus w międzyczasie nas nie zauważył i minął nas jak gdyby nigdy nic. Świnia.

PLAN B:

Udać się najbliższym szlakiem do Szczyrku.

Łatwo powiedzieć. Najbliższy szlak prowadził pod górę, co niestety nie zostało przyjęte z entuzjazmem. Nawet koło entuzjazmu nie leżało. Pojawiły się pierwsze łzy i zapowiedź katastrofy bo w sumie okazało się że plan nie przewidywał braku wody (na następną wycieczkę weźmiemy całą zgrzewkę o ile szerpa się zgodzi i o ile dzieci na słowo "góry" przestaną szlochać). Wg. mapy i wszelkich śladów na niebie i ziemi miało nam zejść ze trzy godzinki, co skutecznie ukryliśmy przed dziećmi mówiąc: już niedaleko. Tak co 15 minut. Serio. Przed dwie godziny. Dobrze że po drodze było schronisko "Chata na groniu" - co prawda wyglądające na luksusową restaurację ale chociaż miało wodę po 4 zł za 0,5 litra.

Autor: 
Chata na Groniu
Chata pod groniem

Tak dla uwagi - szlak który prowadzi od schroniska w kierunku Szczyrku jest chyba nie dość dobrze oznakowany bo dwa razu udało nam się zbłądzić. Możemy również zrzucić to na zmęczenie przez powtarzanie "już niedługo", ale bądźmy mężczyznami i przyznajmy się że czasami nie idzie nam czytanie map. Tak po cichu.

Po dwóch godzinach marszu lasem, widok księżyca nad Skrzycznem uświadomił nam, że dzień się zbliża ku końcowi ale też że dziecięca gehenna się kończy. Pojawił się kolejny asfalt przez co ze wzruszenia pojawiły się łzy po raz kolejny. Dotarliśmy. Koniec.

Autor: 
Skrzyczne
Skrzyczne

No dobra, nie koniec. Wyszliśmy na początku Szczyrku a mieszkaliśmy na końcu. Macie serce powiedzieć dzieciom że jeszcze 5 kilometrów po chodniku pod górę do domu? Ja też nie. Całe szczęście, że wyszliśmy 50 metrów od PKSu. I na całe szczęście przyjechał. I na dodatek się zatrzymał. I nas zabrał. Pełnia szczęścia. Co prawda przez następne dni na słowo "góry" dzieci wymiotowały, trzaskały drzwiami i miały próby samobójcze ale i tak warto było.

Na koniec wiem że chcecie wiedzieć czy była trzecia próba. No cóż. Lubię życie na krawędzi więc trzeci raz również poszliśmy. I nawet została nam woda ale o tym przeczytacie wkrótce...

Autor: 
Nawet ulica się cieszy z końca wycieczki :)
Nawet ulica się cieszy z końca wycieczki :)

 

Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...