Okładka

Łabski

Łabski Szczyt – gruzowisko granitowych spękanych skał na głównym grzbiecie Karkonoszy to miejsce, którego liczne turystyczne grono, przebywające w tych okolicach, częstokroć nawet nie zaszczyca zdobyciem. Mijają go ludki wędrujące po granicy polsko-czeskiej, czesko-polskiej, w zależności od kraju narodzenia ludka, nie zdając sobie sprawy z jego czwartej pozycji w polskiej części Karkonoszy. Mało kto zaszczyca szczyt zdjęciem, które mu się należy z racji górowania pomiędzy śnieżnymi kotłami a Szrenicą. Wznosi się 1471 metrów ponad poziom naszego Morza Bałtyckiego. Sam wierzchołek jest wybitnie polski, chociaż przy granicy leży, jednakże nazwę swą bierze od czeskich sąsiadów, gdzie na południowo-zachodnim jego stoku, na łabskiej polanie, biją źródła Łaby.

Karkonosze

Z Karkonoszami jest tak, że tak naprawdę wszędzie jest tu blisko. Jednak tak też często bywa, pomimo że blisko – to bardzo daleko, szczególnie zimą, kiedy dzień krótki i wiatr powieje. Wierzyć w to możecie lub też nie, tak się zdarza, silny wiatr wieje i tyczki od jednej do drugiej dostrzec nie sposób.

Co to są te tyczki?

Kiedyś, zapewne nikt już nie pamięta kiedy, ktoś mądry, kogo imię dawno rozwiało się w czasie, wymyślił, że skoro brak w górach zimą punktów odniesienia, bo wokół tylko choinki karłowate bajecznie śniegiem otulone, a poza nimi tylko biel i ukształtowanie terenu, to jednak nie każdy przecież drogę znać musi, a nawet ci, co znają, mogą się omylić. Otóż ten ktoś wymyślił, by drogę znakować tyczkami jedna po drugiej w ziemię wbitymi, prowadzącymi do celu. Dzisiaj, jeżeli w zamieci trafisz na grań, zapewne szybko dostrzeżesz moc tych drewnianych żerdzi.

Tak jak napisałem, wszędzie tu blisko, a na dodatek to wszędzie, o którym piszę, jest blisko Szklarskiej Poręby, która dla nas stała się początkiem przygody i miejscem parkowania samochodu.

Łabski szczyt jest blisko, a pod nim schronisko, które odwiedzają często ci, co do szczytu zmierzają, bo jakoś tak po drodze stoi.

Śnieżne Kotły są blisko. Takie trochę straszne, spadziste, strome, ale i niesamowicie piękne, szczególnie gdy okryte są śnieżną kołdrą, której zresztą nazwę swoją zawdzięczają, śnieg naprawdę długo w tym miejscu zalegać potrafi. Gdy kiedyś, a nawet nie tak dawno, tereny te pokrywały gęste lasy, zaledwie 200 lat temu, bodajże 1804 rok kalendarz opisywał, w tych właśnie kotłach ostatni miś zginął z ręki myśliwego żądnego trofeów.

Za niemieckich czasów na skraju tych kotłów schronisko wybudowano, w stronę nieba mocno wyciągnięte – znaczy się takie wysokie. Budynek został, jednak już nie gości, dzisiaj ma inne zadania, inną przydatność mu wymyślono.

Są tacy, co nocą, zimową porą pędzą na dno tych kotłów. Liną się wiążą. Raki na buty, dziaby w dłonie i stają się bohaterami jednego przejścia, zwycięzcami nad własnym strachem. Zostawiają swój ślad nim wiatr i kolejny opad nie zatrze dowodów ich sukcesu. Czasami można ich spotkać lub dojrzeć przy dobrej pogodzie i pozazdrościć wolności, którą na kilka chwil zdobyli, poza prawo i swoje słabości wychodząc, bo wspinanie obecnie nie jest tutaj dozwolone.

Blisko kotłów jest czeski moloch Labská bouda, taka trochę kwadratowa i trójkątna, bardzo geometryczna. W 1830 roku ponoć się zaczęło, kiedy to niejaka die Blasse postanowiła tu kozim serem, mlekiem i gorzałką handlować. Dzisiaj 120 osób w 79 pokojach w jednym czasie może tu mieszkać, będzie mogło, jeżeli po remoncie do użytku ten obiekt zostanie przywrócony. Własne piwo tu warzą, którego niestety nigdy nie posmakowałem, bo zawsze zastawałem zawarte drzwi. Tego roku, znaczy się zeszłego, nie było inaczej, ale piwo tam naprawdę jest.

Blisko też jest Vosecká bouda. Tylko nie zapominajcie w zimie o tyczkach, o to was upraszam, bo one potrafią życie uratować. Vosecká bouda w śniegu jest bajkowa, w środku jest jak z bajki lub czeskiego filmu. Warto tu wstąpić, by zaznać czeskiej nieżyczliwości, życzliwości (odczucie subiektywne). Zimne piwo czeskie, smażony ser, czy knedliki skutecznie rozleniwiają i zniechęcają do dalszego „blisko”. Trzeba wam wiedzieć, że stąd blisko do Harrachova szeroką drogą i cały czas z górki. Gdy dzieci już zapchają się frytkami, bo polskie smaki w nich zakodowane, kolejne piwo się skończy i chęć na następne przyjdzie – czas na to, by wybrać się gdzieś blisko. A stąd też blisko na Szrenicę, schronisko na samym szczycie, tuż przy wyciągu stoi, przez co można się ludzi spodziewać sporo w godzinach działania mechanizmów.

Szrenica urzeka bryłą, jednak nie wnętrzem. Klimat się skończył całe lata temu, znaczy ten dawny, którego szukają ci dawniej urodzeni. Miejsce jest połączeniem dawności, co widać szczególnie w pokojach, z trochę nieprzystającą nowoczesnością, którą reprezentują bar i miejsca biesiadne.

Jak by nie narzekać na wystrój i smaki, to kiedy dotrzecie tu skostniali z zimna, ze szronem na brwiach i rzęsach, kiedy ogrzejecie stopy czy dłonie, które jeszcze przed chwilą robiły zdjęcia na mroźnym wietrze, to właśnie to miejsce ze wszystkimi swoimi wadami stanie się wam miłe i niezapomniane.

Ze Szrenicy blisko na Halę Szrenicką, gdzie wyciąg narciarski, obiady, spanie, oraz do Wodospadu Kamieńczyka – lub lodospadu zimą – najwyższego w Karkonoszach, czy też pod Łabski Szczyt, gdzie dojdziesz mokrą drogą wzdłuż tyczek, oczywiście.

Naszkicowałem szlaki zimowe i przy takich zimą zostańcie. Niech tyczki staną się waszym przewodnikiem.

Schronisko pod Łabskim Szczytem

„Chata nazywana wówczas Budą Eliasza od imienia jej właściciela powstała jeszcze w okresie trwania wojny 30-letniej. Zbudowano ją najprawdopodobniej z grubych bali, które leżały równo jedne na drugich i były ze sobą ściśle połączone. Wąskie szczeliny między nimi wypełniono suszonym mchem, a ściany zachodzące na siebie w narożach, połączono przez specjalne nacięcia zwane zamkami. Dach był stromy, dwuspadowy, a jego zakończenia wystawały szeroko poza obrzeża chaty. Budowla ta pierwotnie powstała, żeby strzec Czeskiej Ścieżki przed szerzącą się tu dawniej epidemią, ale z czasem oprócz zwykłej chaty pasterskiej, zaczęła też pełnić funkcję jednego z pierwszych schronisk na tym terenie. Panujące w niej wówczas, wręcz prymitywne warunki nie napawały optymizmem przybywających do niej wędrowców. Jednak, że Buda była jedynym schronieniem wśród srogiej tam jeszcze natury, cieszyła się dużym powodzeniem” (Przemysław Żuchowski, Droga do domu).

Myślicie zapewne, że to jest historia schroniska pod Łabskim. Nie mogę zaprzeczyć. Chciałem tylko nadmienić, że historia odległa zamienia się w liczby, nazwiska, statystyki czasami dołączy jakieś wydarzenie. Zostają fakty, emocje ulatują. Jednak to miejsce nie jest historią, jest teraźniejszością wyciągniętą z przeszłości.

W latach osiemdziesiątych, a może dziewięćdziesiątych, odkrył to schronisko. Budynki zabite dechami czekały na swój koniec, budowle z niemal już zamkniętą historią. Dzisiaj nazywamy go kierownikiem. Chociaż jest niemal niewidoczny, to czasami się na niego natkniecie, czasami nawet odpowie dzień dobry.

Wtedy, te całe lata temu, stali pomiędzy budynkami, on pełen nadziei i ona pełna wątpliwości.

– Szczerze mówiąc, nie bardzo mi się tu wtedy podobało. W tamtych czasach pracowałam w banku, a tu taka zmiana – wspomina Beta (Elżbieta Maciejowa).

Spróbowali i zostali. Po czterech miesiącach Beta rzuciła pracę w banku. Pierwszej zimy, bez doświadczenia, nagle znaleźli się w schronisku zasypanym śniegiem.

Najtrudniejsza była walka o drogę, czyli ich być albo nie być pod Łabskim. Dziś już tego nikt nie pamięta, jutro nikt sobie tego nie przypomni. Jak Waldek (kierownik) ciężko pracował nad jej utrzymaniem. Budował przepusty, mostki, dbał o nie.

– Ile to razy wracałam do domu z rękami poranionymi układaniem kamieni – wspomina Beta.

Idąc gładkim szerokim podejściem, trudno to sobie wyobrazić. A jednak tak było, jak nas, których dzisiaj tam nie ma, jeszcze tam nie było.

Wychowali tu dzieci. Ugościli tysiące turystów i chociaż lata i zimy spędzali w tym miejscu, to nie żal im żadnego dnia pod Łabskim.

– Lubię rozmawiać z turystami. Dzięki nim mam wrażenie, że chociaż byłam w niewielu miejscach… to jednak byłam prawie wszędzie – opowiada Beta, stojąc za barem. Bar jest wysoki i niewiele jej zza niego wystaje.

– O, idzie jakiś samotny turysta.

– I po co on tu lezie, zamówi herbatę, może bigos albo wyciągnie kanapki, a potem pójdzie dalej i jeszcze powie, co taka droga ta herbata. – Uśmiechnęła się w wyczekiwaniu gościa.

Wszedł turysta. Długo trzepał się ze śniegu. Poprosił o wrzątek do termosu, przy czy ponarzekał, że czasy się zmieniły i już nawet za wrzątek trzeba płacić. Zjadł kanapkę i dwie kostki czekolady. Podziękował i wyruszył w dalszą drogę, tyczka po tyczce oddalając się w kierunku grani.

Pamiętajmy, że to miejsce jest domem, dopóki epoka gospodarzy się nie skończy, i poczujmy się jak goście, a nie zmanierowani klienci.

Jeżeli się spodobało zapraszamy na dalszą część opowieści https://tojenaszabajka.com/2020/02/29/pod-labskim-cz-2/

Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...