Okładka

Szczyt Ilmspitze (2692 m n.p.m.) na tle Alp nie imponuje może wysokością, ale prowadzący nań szlak jest często uznawany za jedną z najpiękniejszych via ferrat Austrii. Czy słusznie? Chodźcie z nami, przekonacie się na własne oczy!

Wycieczkę na Ilmspitze odbywamy podczas letniego wypadu w Alpy Sztubajskie (Stubajskie). To zaledwie pół godziny jazdy od Innsbrucku – stolicy Tyrolu.

Rano zjeżdżamy kilka kilometrów do centrum Neustift pod kolejkę Panoramabahn Elfer. Parking niby spory, ale już w znacznym stopniu zajęty. Kolejka gondolowa wywozi nas (w ramach Stubai Card bezłatnie) na wysokość ok. 1800 m n.p.m.

Kolejka Panoramabahn Elfer wwozi nas na wysokość 1790 m
Neustift im Stubaital zostaje w dole - wrócimy tu dopiero wieczorem.
Hale przy górnej stacji kolejki to ulubione miejsce startu paralotniarzy.
Mijamy punkt widokowy i idziemy na południe.

Nie tracąc czasu, odnajdujemy odpowiedni kierunek i o 9:30 ruszamy w stronę doliny Pinnistal. Mijamy łąkę, z której startują paralotniarze, i oryginalną platformę widokową. Po podejściu kilkudziesięciu metrów w górę zaczynamy bardzo przyjemne zejście na halę Pinnisalm. Przyjemnie wytrasowana ścieżka trawersuje zbocza Elferspitze, stopniowo obniżając się na dno doliny. Przed nami piękne alpejskie widoki na wschodnie otoczenie doliny z imponującym Kirchdachspitze. Byłby to piękny spacer z dziećmi!

Po niespełna 40 minutach docieramy na halę Pinnisalm (1560 m n.p.m.). Wybierając wjazd kolejką, a następnie zejście do doliny, oszczędziliśmy sobie 600 m wysokości i około dwie godziny podejścia, które czekałoby nas, gdybyśmy zaczęli dzisiejszą wycieczkę z przysiółka Neder. Do tego miejsca można też dostać się minibusem Pinnisshuttle, który zawozi turystów aż do ostatniej hali w dolinie – Karalm. To jednak spory koszt (13 euro/osoba), a wjazd kolejką „załatwiamy” w ramach Stubai Card.

Zejście w dolinę Pinnistal to prawdziwa przyjemność.
Ścieżka wije się wśród soczystej zieleni w prawdziwie alpejskich widoków.
Szlak sprowadza w dolinę w okolicy schroniska Pinnisalm.
Schronisko Pinnisalm leży na wysokości 1560 m n.p.m. - musieliśmy trochę stracić wysokości.

Dnem doliny prowadzi kamienista, wygodna droga, którą sprawnie zaczynamy zdobywać wysokość. Po pół godziny meldujemy się na hali Karalm (ok. 1750 m n.p.m.). Tu jest ostatni gościniec, w którym można się posilić i odpocząć. Podobny był na Pinnisalm (i jeszcze jeden niżej, na Issenangeralm, miniemy go dopiero w drodze powrotnej). Oboje zgadzamy się, że w tej okolicy są bardzo przyjemne, łatwo dostępne szlaki dla rodzin z dziećmi. Można na przykład zrobić sobie bardzo malowniczą kilkugodzinną pętlę spod górnej stacji kolejki do Elferhütte, dalej przez Panoramaweg zejść na halę Karalm, a potem po zejściu na halę Pinnisalm wejść z powrotem do górnej stacji kolejki ścieżką, którą my schodziliśmy w dolinę.

Ruszamy w górę doliny Pinnistal.
Po chwili mijamy schronisko Karalm (1747 m n.p.m.).

My teraz nie korzystamy z oferty bacówek – dłuższy postój planujemy dopiero w schronisku na przełęczy Pinnisjoch. Ścieżka wprowadza na przełęcz wyjątkowo wygodnymi zakosami – nawet specjalnie nie czuje się tu zdobywania wysokości. Zachwycamy się alpejskimi kwiatkami – co najmniej kilka gatunków nie przypomina naszych tatrzańskich roślin, więc nie możemy się oprzeć pokusie robienia zdjęć. Szczególnie ładne są „takie różowe” (potem sprawdzamy ich nazwę – różaneczniki alpejskie) – tworzą całe barwne połacie na pograniczu hal i kosodrzewiny – piękne!

W pewnym momencie na naszej drodze staje urocza ławeczka – chyba czeka specjalnie na nas! Nie możemy się oprzeć i robimy sobie krótki odpoczynek na uzupełnienie kalorii. Idziemy już prawie dwie godziny i dochodzimy do poziomu 2000 m – należy nam się!

Za schroniskiem ścieżka zaczyna piąć się zakosami na przełęcz.
Podziwiamy różaneczniki alpejskie.
Wygodnie poprowadzone zakosy wprowadzają na wysokość 2370 m.

Przez pewien czas szlak ma mniejsze nachylenie i prowadzi pięknymi halami. Ich uroki doceniły też alpejskie krowy, które postanowiły nie wpuścić nas do swojego królestwa. Na szczęście po spojrzeniu im głęboko w oczy dały obejść się bokiem:) Tutejsze krowy są wyjątkowo czyste i… ładne – nadają się wprost do reklamy wiadomej czekolady ;-).

Stop! Kontrola drogowa! Oj, chyba nie przejdziemy dalej...
Tutejsze hale są intensywnie wypasane.
Tutejsze hale są intensywnie wypasane.
Krowy pięknie komponują się z alpejskim krajobrazem.

Przed nami jeszcze ostatnia porcja zakosów i po niespełna trzech godzinach meldujemy się na przełęczy Pinnisjoch (2370 m n.p.m.). Tuż za nią skrywa się urocze schronisko Innsbrucker Hütte. Zasiadamy na słonecznym tarasie z pięknym widokiem na otoczenie doliny Gschnitztal i zamawiamy po radlerku, a do tego Apfelstrudel i ciasto morelowe – pycha!

Przed nami przełęcz Pinnisjoch.
Stąd już tylko krok do bardzo przyjemnego schroniska Insbrucker Hütte (2370 m)
Przełęcz Pinnisjoch to popularne miejsce odpoczynku.
Widok na południowe otoczenie doliny Gschnitzal.
Na zachodzie majaczy dumnie Habicht (3277 m n.p.m.).

O 13:00 pokrzepieni ruszamy dalej. Spoglądamy z przełęczy, że do naszego Ilmspitze jest całkiem niedaleko. Jaka tam godzina podejścia do ferraty, eee, przesada – myślimy. Szlak jest bardzo przyjemny – ścieżka wchodzi pomiędzy dolomitowe skały, prowadzi głównie po prawej (wschodniej) stronie grani to podchodząc trochę, to opadając. Po ok. 20 minutach zaczynają się ubezpieczenia, zakładamy więc sprzęt, jak każą, chociaż trudności nie trwają długo. Po 40 minutach widzimy w oddali drogowskazy w dwie strony – aaa, to pewnie to rozejście się dróg wejściowej i zejściowej na nasz szczyt – mówimy sobie… Tere fere. Okazuje się, że to dopiero odejście szlaku na szczyt Kalkwand, a przed nami jeszcze prawie pół godziny drogi pod Ilmspitze. Szlak jest jednak przyjemny – prowadzi widokowym grzbietem przez kopulaste wzniesienia aż do podnóża Ilmspitze. Dojście to jednak faktycznie bita godzina, nie chce być inaczej… Patrzymy na zegarki – oj, wcześnie w domu to my dziś nie będziemy.

My ruszamy na wschód, w kierunku szczytu Kalkwand.
Wchodzimy w dolomitowy park skalny.
Dolina Pinnistal została daleko w dole.
Nasza ścieżka trawersuje stoki szczytu Kalkwand (2564 m n.p.m.).
Dolomitowe wychodnie skalne mają bajkowe kształty.
Rzut oka za siebie - jaki piękny mamy dziś szlak!
Przed nami widać już nasz cel - szczyt Ilmspitze (2692 m n.p.m.)
Na szczyt Ilmspitze prowadzi piękna, dość wymagająca ferrata.

Z dawnego schronu, który kiedyś stał przy początku ferraty, została już tylko kupa desek. Zadziwia nas brak ludzi – od przełęczy nie spotkaliśmy nikogo, teraz na ferracie przed nami jedna dziewczyna w czerwonych spodenkach znika po chwili w skałach. Teraz kolej na nas. Hmm, początek ferraty nie zachęca – tak jakoś jest pionowo i odpychająco, i nie wiadomo gdzie nogę postawić – tu są najtrudniejsze miejsca, wyceniane w miejscowej broszurce na C/D. Jak na nasz gust na pierwszym (ale krótkim) odcinku D jak się patrzy. Zastanawiamy się, czy iść wyżej, bo dużą ilością czasu to my dzisiaj nie dysponujemy. Szkoda nam jednak nie wejść na szczyt, skoro weszliśmy aż tutaj, M. udało wgramolić się jakoś na pierwszy pionowy próg; męska decyzja, idziemy! Dalej, zgodnie z opisem ferraty w przewodniku, trudności z każdym krokiem maleją i droga robi się naprawdę ciekawa i w miarę wygodna.

Początek ferraty do łatwych nie należy.
Jak już tu weszliśmy, nie ma odwrotu - droga zejściowa jest dużo łatwiejsza.
Dzielnie wspinamy się coraz wyżej.
Odwracamy się do tyłu i odnajdujemy szlak, którym przyszliśmy.
Wyżej teren staje się łatwiejszy.
Rzut oka na piękny Elferspitze.
Fiuu, jak tu dalej?
Piękny powietrzny trawers.
Jedna z głównych atrakcji ferraty - duży krok nad głęboką szczeliną
Jak człowiek zerka w dół, w głowie może się zakręcić. Rachunek sumienia robi się automatycznie.
A nad tymi czeluściami piekielnymi musimy zrobić krok!
Pod szczytem spotkamy jeszcze mroczny komin z zaklinowanym blokiem skalnym

Po drodze atrakcji co nie miara, a trudności nie wychodzą poza dobre C. Sporo prawie pionowych ścian, fajny krok nad głęboką rozpadliną (dreszczyk emocji gwarantowany!), ciemny kominek z zaklinowanym nad głowami głazem… Ostatni odcinek granią przed szczytem i nareszcie – jesteśmy na Ilmspitze (2692 m n.p.m.)! Po krótkiej ocenie pogody decydujemy się odpocząć nieco niżej, bo zbierające się na horyzoncie chmury nie wyglądają zachęcająco. Schodzimy kilkadziesiąt metrów tą samą drogą, a potem za strzałką z napisem „ABSTEIG” skręcamy na wschód (schodząc – w lewo) i tutaj dopiero rozsiadamy się na zasłużony odpoczynek. Pijemy cudowną herbatkę i wcinamy kanapki. Kłębiące się chmury nie pozwalają nam się zrelaksować – ruszamy dalej – odpoczniemy w schronisku.

R. wdrapuje się na szczyt. Już prawie, prawie!
Na szczycie Ilmspitze (2692 m n.p.m.).
Widok z Ilmspitze na północny wschód
...i na zachód, w stronę Habichta
To wszystko w oprawie pięknych dolomitowych skałek.
Na postój pozwalamy sobie dopiero w łatwiejszym terenie.

Zejście początkowo jest całkiem przyjemne – trochę drabinek, trawersy malowniczymi półkami skalnymi. Przypomina nam się ferrata Ivano Dibona w masywie Cristallo, którą mieliśmy przyjemność rozkoszować się w zeszłym roku (relacja tutaj: gdziebytudalej.pl/dolomity-via-ferrata-ivano-dibona-cristallo/). Dalej jednak robi się mniej przyjemnie – zaczynają się uciążliwe piargi, dużą część trasy stanowi bardzo niewygodne i niezbyt bezpieczne zejście żlebem wypełnionym kruchym materiałem skalnym. Do tego ciągle słyszymy niepokojący hałas spadających kamieni. Dopiero po dłuższej chwili dowiadujemy się, co jest źródłem tych obsunięć – to duże stado kozic! Na szczęście teraz są już poniżej nas, więc możemy odetchnąć z ulgą – nie strącą na nas kamieni.

Zejście z Ilmspitze prowadzi inną, łatwiejszą drogą.
Czujemy się dziś jak w Dolomitach.
Pokonanie stromej ściany ułatwia szereg klamer.

W pewnym momencie przekraczamy wyjątkowo mało przyjemny żleb, zsuwając się z asekuracją kilkudziesięciometrowej liny. Dalej już prawym brzegiem żlebu po piargach, ale wzdłuż skał. Znowu jak w Dolomitach. Dopiero po ponad godzinie dostrzegamy przed nami w dole ścieżkę wyprowadzającą z powrotem do początku ferraty. A tu znowu niespodzianka – nasze znajome kozice znowu są nad nami i zrzucają sporo kamieni na naszą ścieżkę. Próbujemy je przepędzić krzykiem, ale mają nas w poważaniu…. Cóż nam pozostaje – po zrobieniu kilku zdjęć (niestety kozice zlewają się ze skalnym tłem) i dokładnym sprawdzeniu kasków ruszmy naprzód. Na szczęście kozice jakby nam się przyglądały i na te kilkanaście sekund zastygły w bezruchu i nie zrzuciły nam nic na głowę :-). Nie mieliśmy dotąd pojęcia, że taki piękny kierdel kozic (było ich ponad dwadzieścia sztuk) może stanowić tak duże niebezpieczeństwo w górach!

Ścieżka sprowadza do gigantycznego żlebu. To niezbyt przyjemny odcinek.
Rzut oka do góry - stamtąd zeszliśmy!
Przed nami przyjemna ścieżka, choć trzeba uważać na spadające kamienie!
Kto znajdzie kozice. Nieźle się kamuflują...

Teraz przed nami już tylko bezpieczna droga powrotna. Zmęczeni, gramolimy się ścieżką z powrotem do punktu startu ferraty (droga zejściowa sprowadza żlebem ponad 100 m niżej niż punkt wyjścia). Zbliża się już 18:00, więc każdy krok w górę po całym dniu wędrówki zaczyna być bolesny. Droga dojściowa, tak przyjemna kilka godzin temu, teraz męczy i dłuży się. Szczególnie podejścia, a jest ich kilka, dają się nam we znaki. Goni nas jednak groźba deszczu i burzy.

Mimo zmęczenia nie pozostajemy obojętni na uroki szlaku.

Kończymy herbatę z jednego termosu, zostawiając drugi „na czarną godzinę”. W pośpiechu kubek z termosu zalicza upadek w przepaść. No trudno, mówimy sobie. Po chwili jednak kilkadziesiąt metrów niżej czeka na nas jakby nigdy nic na naszej ścieżce – ale zaliczył przygodę! Będzie miał co opowiadać „przy herbacie”;-). O 18:30 z niekłamaną radością witamy znajome schronisko i zasiadamy w cieplutkiej jadalni.

Atmosfera w Innsbrucker Hütte jest naprawdę schroniskowa (w dobrym tego słowa znaczeniu) – jadalnia przytulna, jest gitara i akordeon, gry dla dorosłych i dzieci. Chciałoby się tu zamieszkać. Dzisiaj jednak nie jesteśmy do tego przygotowani. Szybko zjadamy bardzo dobre spaghetti, popijamy piwem, herbatą i (podejrzanie kakaowym) cappuccino, i o 19:20 ruszamy na dół.

I wreszcie upragniony widok - Insbrucker Hütte i OBIAD!

Przed nami – bagatela – 1400 m wysokości do zgubienia i ok. 11 km zejścia. Na szczęście ścieżka jest wygodna i bezpieczna. Pogoda się nieco poprawiła, więc spokojnie schodzimy znanymi wygodnymi zakosami i dalej drogą dnem doliny Pinnisalm. Przed 21:00 robimy krótki postój, wypijając resztę herbaty („czarna godzina” nadeszła!) i lecimy dalej. Szlak na chwilę zbacza pomiędzy zabudowania i przez chwilę prowadzi leśną ścieżką, co trochę nas niepokoi, bo robi się już prawie zupełnie ciemno, czołówki co prawda w plecakach czekają w gotowości, ale i tak to żadna przyjemność. Po chwili na szczęście wracamy do znanej szerokiej drogi, która w zapadającym zmroku jest znacznie pewniejsza.

Znajoma przełęcz Pinnisjoch. Zaczynamy schodzić mocno wieczorową porą.
Po prawej uśmiecha się do nas Ilmspitze - tutaj dziś byliśmy!
Przy schronisku Karalm spotykamy takie oto słodziaki!
Gigantyczna, pęknięta na pół wanta za schroniskiem Pinnisalm.

Zadziwia nas spore nachylenie, utrzymujące się aż do samego wylotu doliny, wyraźnie większe niż w jej wyższej części, ale cóż – gdzieś trzeba zgubić te 1400 m przewyższenia. Tylko nasze nogi nie chcą tego zrozumieć... Przed 22:00 meldujemy się u wylotu doliny w Neder i skręcamy zgodnie z drogowskazem na Neustift. Droga ku naszemu (i naszych nóg) niezadowoleniu znowu pnie się trochę w górę, ale potem już sprowadza do centrum Neustift. Ostatnie kilkadziesiąt metrów to zakosy po łące sprowadzające za drogowskazem do mostku na rzece i prosto pod dolną stację kolejki, gdzie czeka nasza bryka. Hurra!!! Udało się!!! Znowu będzie za czym tęsknić i co wspominać!

Neustift witamy już póóóźnym wieczorem.

Dzisiejsza nasza trasa to właściwie materiał na dwie wycieczki. Dojście do schroniska Innsbrucker Hütte na przykład z okolic górnej stacji kolejki Panoramabahn Elfer to świetna propozycja na rodzinny górski spacer. A przejście ferraty na Ilmspitze to osobna spora wycieczka ze schroniska (zajęła nam ponad 5 godzin). Zadziwiło nas to, że w tej części trasy spotkaliśmy tylko jedną osobę – przed nami na ferracie i jeszcze z daleka widzieliśmy jedną osobę na szczycie Ilmspitze. Podczas podejścia spotkaliśmy kilkanaście osób, a podczas zejścia minęliśmy kilka w górnej części zakosów.

W naszej pamięci grań z Kalkwand i Ilmspitze pozostanie jako jeden z najładniejszych szlaków, jakimi kiedykolwiek szliśmy, przypominający nam bardzo szlaki w Dolomitach. Wapienne, miejscami równie białe i kruche skały, piękne formacje skalne, emocjonująca ferrata – mimo zmęczenia po stokroć było warto!

Dzisiejsza trasa w liczbach:

13 godzin, 25 km, przewyższenie ok. 1600 m w górę i 2400 m w dół, trudność ferraty: C (miejsca C/D).

Jeśli spodobała Wam się wspólna wędrówka po tym rejonie Alp, zapraszamy na inne wycieczki po Sztubajach: http://gdziebytudalej.pl/alpy-sztubajskie/ Znajdziecie tam sporo informacji praktycznych i propozycje tras dla turystów o różnych umiejętnościach.

Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...