Może to brzmi niewiarygodnie, ale da się znaleźć w Tatrach trasę, na której można cieszyć się ciszą i samotnością. Nawet w środku lata i przy dobrej pogodzie, kiedy na najpopularniejszych szlakach kłębią się tłumy turystów. Trzeba się wybrać do doliny Pańszczycy.

Etap pierwszy: klimat wakacyjny

Pierwszym busem w stronę Morskiego Oka dojeżdżamy do jednego ze szlaków prowadzących na Rusinową Polanę. Do wyboru są dwa: niebieski z Zazadniej przez Wiktorówki oraz zielony z Wierchporońca. Prosiliśmy o zatrzymanie się przy tym pierwszym, jednak kierowca, choć zapewne miejscowy, po prostu go przegapił. No cóż, nie wszyscy na Podhalu są znawcami gór. Drugiego przystanku skutecznie przypilnowaliśmy, zresztą trudniej go nie zauważyć z powodu zatoru na drodze i licznych samochodów zaparkowanych po obu stronach. W końcu są wakacje i w dodatku pogoda.

Nie zrażamy się widokiem licznych bardziej i mniej profesjonalnie wyglądających turystów, rodziców z dziećmi, także w wózkach, panów w sandałach, których jedynym ekwipunkiem jest butelka wody smakowej w dłoni. Większość osób zatrzyma się na Rusinowej, po około godzinie marszu. I słusznie, bo warto się zatrzymać i popatrzeć. Widok z tego miejsca należy do najlepszych w polskich Tatrach. W prawo odbija droga do pobliskiego sanktuarium na Wiktorówkach. A zatem zatrzymujemy się, rozsiadamy na skrawku wolnego miejsca i podziwiamy słowackie Tatry Bielskie i Wysokie, widoczne jak na dłoni. Pobiegłoby się tam, na przełaj, przez łąkę...

Ostatnie spojrzenie na Rusinową Polanę

Trzeba się powstrzymać i ruszyć w zgoła innym kierunku, a konkretnie pod górę, dosyć stromym, monotonnym, męczącym podejściem w stronę Gęsiej Szyi, pokonując w ostrym słońcu kolejne drewniane stopnie. Jakoś tak to jest, że najbardziej męczące są szlaki określane jako łatwe.

Przed nami Gęsia Szyja

Etap drugi: w stronę ciszy

Na zalesionym szczycie Gęsiej Szyi (1489) znajduje się grupa stromych skałek, z których warto ponownie spojrzeć na panoramę gór. Większość zdobywców - o ile w ogóle tu dotarli - zawraca w stronę Rusinowej. My podążamy dalej zielonym szlakiem, który nagle stał się cichy i bezludny, cały dla nas. Zresztą widać, że nie należy on do najbardziej uczęszczanych. Leśna ścieżka jest wąska, nie rozdeptana.

Z Gęsiej Szyi widać nawet Giewont
Widok z Gęsiej Szyi

Na pobliskiej Waksmundzkiej Równi nasz szlak krzyżuje się z czerwonym łączącym drogę Oswalda Balzera z Psią Trawką i Toporową Cyrhlą. Trzymamy się znaków zielonych i podążamy skrajem Waksmundzkiej Polany w stronę doliny Pańszczycy. Po około półtorej godziny od opuszczenia Gęsiej Szyi przekraczamy Pańszczycki Potok i dochodzimy do czarnego szlaku łącznikowego prowadzącego w górę doliny, do żółto znakowanej ścieżki z Pięciu Stawów do Murowańca. To bardzo ciekawa propozycja, z pięknymi widokami, jednak dzisiaj, ze względu na upał, z niej nie skorzystamy. Wolimy pozostać w lesie.

Środkowa część doliny Pańszczycy w niczym nie przypomina skalnej pustyni, którą znamy z okolic Krzyżnego. W upalny dzień przypomina raczej las tropikalny: przez gęstą zieleń prześwitują pojedyncze promienie słońca, a gorące powietrze w prześwitach miesza się z chłodnym i wilgotnym w bardziej zacienionych miejscach. Mimo że dochodzi południe, na mchach i paprociach iskrzą się krople rosy, a leśnej ciszy nie mącą ludzkie głosy. Aż nie wierzymy, że to możliwe. Podczas postoju mijają nas dwie osoby – dowód na to, że jednak znajdujemy się na zaludnionej planecie. W tak pięknych okolicznościach przyrody jesteśmy skłonni uznać, że to miło.

W tropikalnym tatrzańskim lesie

Jeszcze godzina marszu przez bajkowy las, po głazach, między wysoko wystającymi korzeniami, w oparach parujących mchów i osiągamy potok Sucha Woda. Stąd już bardzo blisko do schroniska na Hali Gąsienicowej, gdzie skończy się opowieść o Tatrach bez tłumów. Droga od przystanku Wierchporoniec zajęła około pięciu godzin, wliczając przystanki.

Zakończenie: powrót do rzeczywistości

Mijamy drogę z Psiej Trawki, zabudowania gospodarcze, zastanawiamy się nad obiadem – całkiem niepotrzebnie. Do jadalni w Murowańcu nie da się nawet wejść. Wszystkie stoliki przed schroniskiem są zajęte, miejsca na murku i schodach też. Udaje nam się przycupnąć z boku, na kamieniu. Posilamy się piernikami z plecaka i podejmujemy jedyną rozsądną decyzję: obiad zjemy w mieście.

Żegnamy Halę Gąsienicową

Stąd do Kuźnic mamy od półtorej do dwóch godzin, zależnie od tempa marszu. Schodzimy powoli, bo w nogach jednak czuć zmęczenie. Piękna trasa, bardzo udany dzień. Placek po węgiersku w barze Fis smakuje doskonale.

Kategorie: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...