
O złośliwym Wołowcu - krótka relacja o zdobywaniu go zimą.
Nie mam szczęścia do tego szczytu – za KAŻDYM razem, kiedy obieram go sobie na cel, broni się zaciekle, bez względu na porę roku. Tak było również ubiegłej niedzieli. Prognozy wskazywały co prawda, że będzie mocno wiało w Zachodnich, ale w terenie okazało się, że wskaźniki meteo było mocno niedoszacowane.
Ruszyłem klasycznie – przez mojego imiennika (Grzesia), gdzie poniżej szczytu minąłem się z sympatyczną parką, która zrezygnowała tuż przed podejściem na Rakonia ze względu na huraganowy wiatr i brak gogli. Ruszyłem jednak dalej i u stóp Wołowca musiałem nałożyć raki i chwycić za czekan, kiedy ujrzałem, co wiatr wyczynia powyżej. I to była dobra decyzja. Zachodni wicher znad Rohaczy ciskał w twarz lodowymi igiełkami, zapierał dech, a momentami dosłownie przygniatał do śniegu i trzeba było te ataki po prostu przeczekiwać w skuleniu.
Było warto, bo na wierzchołku warun się zmienił i można było w spokoju kontemplować panoramy, ale tylko przez kwadrans, bo Wołowiec wybudził się z krótkiej drzemki i wrócił do swojego poprzedniego nastroju, zmuszając mnie do szybkiego drałowania w dół. W drodze powrotnej spotkałem kilkoro studentów odzianych w ortaliony (!), którzy nie mieli wystarczającej ilości par raków, więc postanowili, że... rozdysponują je pomiędzy siebie i w ten sposób każdy z nich będzie miał po jednym raku (!). I żeby było śmieszniej - oni poszli na wierzchołek. Ja natomiast przeszedłem na Rakoń i stamtąd skrótem skitourowym do Chochoła.
Zapraszam do przejrzenia galerii z tego wypadu.
Przeczytaj też
Czy wiesz, że...
W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem galerii, które zobaczą tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje fotografie. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Komentarze