Jeśli ktoś myślał że w Norwegii kluczowymi miejscami do odwiedzenia są fiordy to się mylił. Góry Norwegii to kolejny etap w zdobywaniu Korony Gór Europy. Jak można dostrzec w tej galerii pięknych scenerii nie brakuje w skandynawskim kraju.
Z takim hasłem na ustach ruszaliśmy z Arturem w naszą pierwszą wyprawę do Norwegii. Już wtedy wiedzieliśmy jaki jest nasz główny cel. Dach Norwegii bo o nim mowa, był czymś w naszym zasięgu szczególnie, że obaj zdobyliśmy już nasz najwyższy szczyt tj. Rysy. Można powiedzieć, że z czystym sumieniem mogliśmy ruszać na Galdhopiggen. Wprawdzie nie byliśmy jeszcze wspólnie w górach na takich wysokościach, lecz każdy z nas już posiadał jakieś doświadczenie i oczywiście nieopisaną miłość do gór. Tak bo w górach jest wszystko co kochamy.
Miłości naszego życia zostawiamy w domach w Kraśniku i Legionowie i ruszamy w nieznane.
Meldujemy się na lotnisku w Alesund 8 września, lecz nie ruszamy od razu w kierunku Parku Narodowego Jutunheimen. Najpierw musimy opłacić zabezpieczenie w wypożyczalni samochodów i musi to być kwota płacona kartą kredytową. Oczywiście takowej nie posiadamy. Nad ranem udaje nam się wynegocjować zabezpieczenie kartą debetową.
Pierwszy dzień to zwiedzanie pięknie położonego miasta portowego Alesund.
Po kontemplacji przyrody miasta-fiordu ruszamy w kierunku naszego celu- Galdhopiggen.
Mijamy po drodze Gerjangerfjord,
Dzień drugi tracimy na oczekiwanie na pogodę, bowiem „Dach Norwegii” nie wita nas sielanką. Pada deszcz, mży, pada i tak bezustanku. Serwis Mountainforecast nie kłamał, okno pogodowe dnia następnego. I tak też się dzieje bo po nocnym deszczu przestaje padać około godziny dziewiątej.
Ruszamy jedyną niepłatną trasą od schroniska Spiterstulen.
Druga wiedzie przez czoło lodowca wymaga sprzętu oraz płatnego norweskiego przewodnika.
Właśnie tą” łatwą” trasą, po której chodzą rodzice z dziećmi,całe rodziny a nawet właściciele psów. Opis internetowy tego szlaku nijak jednak nieprzystaje do warunków które zastajemy. O ile pierwsza faza wejścia wiedzie przez wydeptane ścieżki na wzór połonin, o tyle powyżej 1800 m n.p.m. zaczynają się „schody”
Oznaczenia szlaku w Norwegi w postaci namalowanej litery T czerwoną farbą na skałach i kamieniach nikną w puchu świeżego śniegu. Rumosz skalny przestaje być pomocny i trzeba zdać się na własne doświadczenie. Artur wyprzedza mnie i idziemy w odległości 50 do 100 metrów. Nie pomaga mi to ani nie przeszkadza. Gorzej ze szlakiem który przestaje być widoczny i muszę liczyć na ślady innych piechurów. Uciążliwe staje się wpadanie w szczeliny pomiędzy skałami, gdyż nocny deszcz w dolinach przerodził się w śnieg na szczytach.
Po drodze mija mnie dwie grupy Norwegów, lecz także jedno małżeństwo które zawróciło od wejścia na szczyt. Mimo, że już wcześniej mam mały kryzys w głowie i idę na szczyt po półrocznej rekonwalescencji więzadła kolanowego nie łamię się warunkami atmosferycznymi, poza tym mobilizuje mnie to że jednak Artur jest przede mną, a sam wracał nie będę.
Po minięciu trzech mniejszych szczytów schodzę z grani obok wzniesienia na 2308 metrów i już czuję, że zawrócić nie mogę mimo padającego śniegu i bardzo mocno wiejącego wiatru. Norweski dach nie wita nas czerwonym dywanem lecz oblodzoną granią oraz widocznością na 30 -40 metrów.
Po pokonaniu już ostatniej grani moim oczom ukazuję się dach schronu pod Galdhopiggenem. Szczyt jest za schronem a jego kumulacja to 2469 m n.p.m.
Jest też i Artur,przybijamy piątkę, gratulacje od Norwegów, lecz schron jest zamknięty. Decyzja może być tylko jedna trzeba wracać, bo warunki mogą się zrobić jeszcze gorsze. Po pamiątkowych fotografiach na szczycie zbieramy się do powrotu. Ku naszej uciesze, grupa z przewodnikiem otwiera schron gdzie możemy ogrzać się kilkanaście minut przy piecyku gazowym.
Schodząc naszym oczom ukazuje się piękna panorama Parku Narodowego Jotunheimen czyli „domu gigantów”, coś jest w tej nazwie skoro ponad dwadzieścia najwyższych szczytów Norwegii mieści się właśnie tutaj.
Woda z potoków mimo że zimna jest przepyszna a widoki wyborne. Teraz dopiero czuję się szlak dla rodzin z dziećmi, gdy schodzimy już poniżej dwóch tysięcy metrów Galdhopiggen żegna nas krótkim opadem deszczu i śniegu, żebyśmy to nie zapomnieli że jesteśmy w górach. Nasze nogi już czują co dziś przeszły, lecz tych widoków nam nikt nie zabierze, a zdjęcia tylko w części pokażą ich niepowtarzalne i nieopisane piękno.
Kolejne dni to podróż do Bessegen oraz wizyta na drodze Trolli Malownicze wzgórza wkomponowane w turkusowe oraz błękitne jeziora. Raj dla naszych oczu, pogodę mamy niebiańską nic tylko kontemplować ten bezkres górskich wzniesień.
- Koszt wyjazdu: Bilet lotniczy około 200 zł
- Koszt wynajmu samochodu: 1500 zł
- Razem na osobę około 2000 zł
Komentarze