Łysica to najniższe wzniesienie Korony Gór Polski, a zima wydawała się być dobrą porą, by się tam wybrać.
Łysica to dla mnie trochę góra – zagadka. Po raz pierwszy zdarzyło się, abym w poszukiwaniu celu wędrówki, musiał wyruszyć na północ. To najwyższe wzniesienie Gór Świętokrzyskich i jednocześnie najniższe w całej Koronie Gór Polski, którą od jakiegoś czasu staram się bardzo, (bardzo) powoli skompletować. Liczy całe 612 m n.p.m. i cóż, nawet głupio użyć określenia „szczyt” czy „wierzchołek”. Ot, wydawałoby się, że to taki trochę przerośnięty pagór. Skoro jednak w tej Koronie już jest, to nie było innego wyjścia, niż wyjście z domu.
Pogoda była fatalna, a więc niemal idealna na tego typu wycieczkę. Dlaczego? Otóż ze „szczytu” nie widać wiele więcej, niż piękne jodły. Nie robiło mi różnicy, czy pooglądam je przy bezchmurnym niebie, czy przy całkowitym zachmurzeniu. Nie będę wam mydlił oczu – kalkulowałem sobie nawet, że jeśli aura będzie łaskawa, to szkoda mi będzie dnia na tę Łysicę, bo mógłbym ten czas spędzić w bardziej widokowym miejscu…
Mimo to uczciwie napiszę, że ciekawiły mnie te Góry Świętokrzyskie. To jedno z najstarszych pasm górskich w Polsce, które wypiętrzyło się bardzo, bardzo, bardzo dawno temu. Co najmniej o dwa „bardzo” więcej, niż np. takie Beskidy. Te są z kolei naszymi najmłodszymi górami. Lubię wszelakie nowości i ciekawski ze mnie człowiek, więc nie skreślałem tej wędrówki na starcie. Uznałem po prostu, że będzie specyficzna. Stęskniłem się już za ruchem, więc zrezygnowałem z najszybszej możliwości dostania się na Łysicę. Zamiast tego, wybrałem solidny spacer zaczynając w miejscowości Bieliny. W normalnych warunkach pewnie mógłbym rzucić okiem na całe pasmo Łysogór, w tym na nie mniej znaną Łysą Górę, ale cóż było robić.
Bez problemu znalazłem na pobliskim płocie niebieskie oznaczenie i w tajemniczej, mglistej atmosferze, zacząłem maszerować przed siebie. Momentami prószył śnieg, a szlak prowadził szeroką drogą wśród białych pól. Zima w pełni i całkiem ciekawy początek dnia. Mijałem sporo osób z numerami startowymi, które zmierzały właśnie od strony Łysicy. Tych bardziej „pro”, biegnących na poważnie i tych bardziej zielonych, traktujących udział jako dobry sposób na odrobinę ruchu. Co bardzo mi się spodobało, to szeroki przedział wiekowy. Turystyka ma się coraz lepiej i to także przy takiej pogodzie. Nawet ja jestem tego przykładem.
Starałem się początkowo sprawnie przebierać nogami, żeby te mniej ciekawe odcinki po prostu szybko mieć za sobą. Miałem za to dwie główne obawy, wiążące się z wypadami tego typu. Zastanawiałem się, czy gdzieś, na jakimś skrzyżowaniu nie pomylę drogi, no i czy nie dopadnie mnie jakiś mały Burek. Tych bywa zadziwiająco dużo na szlakach prowadzących wśród zabudowań. Moje wątpliwości rozwiały się bardzo szybko. Farba na słupach, płotach i drzewach kierowała mnie bezbłędnie, a psiaki były, owszem, ale raczej ciekawskie, niż agresywne.
W końcu dotarłem do miejsca o wdzięcznej nazwie Kakonin. To tutaj szlak wkracza na dobre do lasu. Wydawałoby się, że nie ma nic prostszego. Ot, po prostu wchodzisz między drzewa. W tym wypadku jednak, trzeba przejść przez, lub ominąć zabytkową zagrodę świętokrzyską, stanowiącą element miejscowej tradycji ludowej. Zimowy wariant prowadził tak, jak na zdjęciu powyżej, czyli wzdłuż płotu. Tutaj też na dobre zaczynają dominować czerwone oznaczenia.
Gdybyście nie wiedzieli, to szlak przebiega w Parku Narodowym, więc należy zachować pewne ogólnie przyjęte normy zachowania. O ile wcześniej nieco sceptycznie zapatrywałem się na tę moją wędrówkę, tak teraz otoczenie wydawało się niesamowicie czarujące. Wszystko pokryte śniegiem, a do tego miejscowo występująca mgła. No i pustki na trasie, bo z każdą chwilą mijałem coraz mniej biegaczy i spacerowiczów. Szlak był wygodnie ubity setkami kroków, a ja w tej zadumie mogłem spokojnie zmierzać przed siebie. Tak poważnie, to ten las nie jest taki znowu zwyczajny. Ok, może sprawiać takie wrażenie, bo drzewo to drzewo, ale pasmo Łysogór porasta Puszcza Jodłowa. To nic innego jak bór jodłowo–bukowy, co ponoć jest unikatem w skali świata. Jeżeli jeszcze nie wiecie jak to może się prezentować, to zerkajcie na zdjęcia. Bukowe, zmrożone gałązki i pokryte śniegiem choinki, uzmysłowią wam o co chodzi. Najwyraźniej nieco większym ode mnie entuzjastą Gór Świętokrzyskich był Stefan Żeromski. Tak, ten Stefan. To on wprowadził określenie „puszcza jodłowa” do literatury. Widzicie? Zieloni uczą i bawią.
Charakterystycznych punktów na trasie nie było zbyt wiele. Biała, zimowa sceneria i drzewa wokół. W każdym kierunku praktycznie to samo, wiec ucieszyłem się, kiedy dotarłem wreszcie na Przełęcz św. Mikołaja. Prezentów nie znalazłem, ale znajduje się tutaj kapliczka i kilka ławek, na których można poodpoczywać. Szczerze mówiąc, to nie odczuwałem takiej potrzeby, bo szlak na Łysicę, wznosi się od tej strony bardzo łagodnie i równomiernie. Miejsce wydawało się wręcz stworzone do spacerów.
Taka wszechobecna cisza wydaje się początkowo czymś nienaturalnym. Przyzwyczajeni do wszelkiego rodzaju dźwięków, rozmów czy hałasów, odbieramy to nieco podejrzliwie. Zwłaszcza na początku, bo później do takiego błogiego stanu zaczynamy uciekać. Łapałem się czasami na tym, że nie do końca wiedziałem, czy ukryte pod czapką i kapturem uszy faktycznie usłyszały rozmowy zbliżających się ludzi, czy to tylko szelest materiału. Nie, nie zwariowałem.
Nauczyłem się już nie stawiać sobie zbyt wielkich oczekiwań, co sprawiło, że naprawdę fajnie mi się w tych Górach Świętokrzyskich spacerowało. Łysica z każdym krokiem się przybliżała, ale że wokół mnie były same drzewa, to nie wiedziałem ile jeszcze do „szczytu”. Zaczęło mnie to po czasie drażnić. W głowie zaświtała mi nawet irracjonalna myśl, że to miejsce mogę w znany tylko sobie sposób przegapić. No bo ile można iść przed siebie?
Aura stawała się za to coraz ciekawsza. Mgła tworzyła klimat rodem z jakiegoś filmu grozy, w którym główny bohater pomimo wszystkich ostrzeżeń, udaje się w sam środek kłopotów. Na nic zdaje się nasze wykrzyczane do ekranu: „Nie idź tam!” Teraz już wiem, co pcha takiego nieszczęśnika dalej – ciekawość. No sami zerknijcie na zdjęcia. Nade mną szczelna pokrywa z gałęzi, lodu i śniegu, w powietrzu wyczuwalna wilgoć, a kroki kierowałem w stronę coraz mocniej gęstniejącej mgły. Brakowało tylko, żeby nagle zza zakrętu wyłoniła się jakaś ciemna postać.
Łysica zimą była już na wyciągnięcie ręki, o czym przekonałem się niedługo później. Nie ma się czego obawiać – jeżeli nie idzie się z zamkniętymi oczami, to nie ma szans przegapić „szczytu”. Tabliczka, ławeczki i krzyż. No i coś, co mogłoby sprawiać wrażenie widokowego prześwitu w drzewach, lecz nie dane mi było tego sprawdzić. Wszędzie mgła. Północne i południowe zbocze otaczają gołoborza, co jest niejako symbolem tego miejsca. Co to gołoborze? Po prostu rumowisko skalne pełne tych „grubszych” kamieni i fragmentów skał. Droga na górę zajęła mi lekko ponad 2 godziny, więc nadeszła dobra pora na przerwę. Wszystko pokryte było śniegiem, więc nie znalazłem tam miejsca, by się rozgościć. Szybko wsunąłem coś słodkiego i wypiłem kawę. Parę zdjęć, kilka ostatnich spojrzeń i postanowiłem wracać. Najniższy szczyt Korony Gór Polski „zdobyty”.
Trasa nie jest ani trudna, ani wymagająca, ale ucieszyło mnie, że będę miał teraz cały czas z górki. Jakoś tak swobodnie i szybko się wracało. Szokujący może być fakt, że krajobraz… nie zmienił się nic, a nic. Pogoda była ciągle stabilna. Szaro, ale nawet przyjemnie. Napotkałem nawet na swojej drodze zwierzątka, co zawsze sprawia, że szybko wyciągam aparat. Niestety grupka sikorek nie była chętna na małą sesję. Musiałbym się chyba cały obwiesić słoniną, żeby ten stan rzeczy zmienić. Na szczęście nikt nie widział, jak skradałem się do nich, chowając się za drzewami.
Wracając z Łysicy, spotkałem już tylko dwie osoby. Cały ten las miałem więc prawie na wyłączność, co niezmiennie mi odpowiada. Nie, żebym był jakimś całkowitym samotnikiem unikającym ludzi. Nie, bo przecież nawet Darek mnie jakoś znosi, chociaż dziwnym zrządzeniem losu siwych włosów mu ciągle przybywa… Po prostu lubię czasami wsłuchać się w siebie. A jeżeli nie mam nic ciekawego do przemyślenia? Tym lepiej, bo taki spacer wśród drzew naprawdę relaksuje. Nawet nie wiem kiedy to zleciało, ale wkrótce pojawiłem się po raz kolejny przy znanym już sobie napisie „Kakonin”. Pora było wyleźć z tego lasu w otwarty teren.
Mgła chyba zgęstniała jeszcze bardziej, padało takie zlodowaciałe coś, ale nie żałowałem ani przez chwilę, że na tę Łysicę się wybrałem. Zima w styczniu dopisywała, czy ktoś to lubi, czy nie. Ja toleruję, a Darek patrzy na tę porę roku z odrobiną niechęci. Zima jednak nie musi oznaczać całkowitej hibernacji. Są właśnie takie miejsca jak to, w których przeciętnie sprawny piechur odnajdzie się bardzo dobrze. Oczywiście trzeba się trochę staranniej przygotować niż w lecie i przyswoić sobie pewne zasady, ale taki marsz, potrafi człowiekowi zrobić dobrze. Może wielu to zdziwi, ale pomimo braku widoków, spacerowało mi się naprawdę fajnie.
Na Łysicę, zwłaszcza zimą, najszybciej można się dostać startując ze Świętej Katarzyny. Po obfitych opadach śniegu, lub gdy brakuje wam czasu, pewnie warto ten wariant rozważyć. Jeżeli jednak chcecie trochę bardziej wypełnić sobie dzień, to polecam zapoznać się z tym najwyższym wzniesieniem Gór Świętokrzyskich zaczynając w Bielinach. Szlak pnie się naprawdę łagodnie, a przewyższenia rozkładają się równomiernie na całej jego długości. Zresztą jest ich naprawdę niewiele, bo raptem 360 metrów. Całość wycieczki w obie strony to jakieś 14,5 km, a poświęcić trzeba na nią około 4:30h. Do tego oczywiście trzeba dodać przerwy, no i ewentualne opóźnienia w marszu, jeżeli wybierzecie się zimą. Jak oceniam ten szlak na Łysicę? Szału nie było, ale nie mogło być. Przyznam jednak, że bawiłem się w Puszczy Jodłowej całkiem dobrze i mogę wam taki pomysł na sobotę polecić. Na pewno miejsce to warto zobaczyć, a jeśli ktoś mieszka nieopodal i lubi spacerować, to koniecznie powinien się wybrać. Oczywiście będąc świadomym, czego się tu można spodziewać. Tatry to nie są.
Zajrzyjcie też do galerii, gdzie odrobinę więcej zdjęć z tego wyjazdu. Zobaczcie, czy Łysica zimą to coś dla was. Moim zdaniem warto. Znajdziecie nas również na Facebooku. Pozdrawiamy!
Komentarze