Zamiast korzystać z helikoptera i wydając przy tym około 200 dolarów za godzinę przyjemności, wybraliśmy dużo bardziej męczącą ale i dającą niewątpliwie większa satysfakcję opcję przejścia Kalalau Trail.
Hawaje - Kauai część 2 - Kalalau Trail
Kolejne dwa dni były najbardziej wyczerpujące w czasie całej podróży. Zamiast korzystać z helikoptera i wydając przy tym około 200 dolarów za godzinę przyjemności, wybraliśmy dużo bardziej męczącą ale i dającą niewątpliwie większa satysfakcję opcję przejścia Kalalau Trail. Szlak oferuje widoki nie z tej ziemi! Okolica była wykorzystywana jako tło do Parku Jurajskiego. Sam szlak ma 18 kilometrów długości. My niestety na te dwa dni zrezygnowaliśmy z samochodu, przez co mieliśmy do przejścia dodatkowe 8 km z ostatniego przystanku autobusowego w Hanalei. Długi czas nie mogliśmy złapać stopa, na domiar złego zaczął mocno padać deszcz. Na szczęście młoda para z Los Angeles, podrzuciła nas kilka ostatnich kilometrów do szlaku. Niestety ulewa rozpętała się na dobre. Byliśmy blisko, żeby zawrócić. Jednak dla tych widoków warto było zaryzykować.
Mniej więcej w połowie i na końcu szlaku znajduje się pole campingowe, żeby jednak tutaj spać należy mieć permit, który można uzyskać wcześniej przez internet. Polecam zarezerwować wszystko z wyprzedzeniem, ponieważ ilość miejsc jest ograniczona.
Przejście szlaku zajęło nam 8 godzin, jednak co 2 minuty mieliśmy postój, żeby podziwiać piękno natury lub schłodzić się w strumieniu. Prawie z każdym spotkanym na szlaku turystą rozmawialiśmy- no i się nazbierało. Nasz czas i tak nie był taki zły. Na tablicy na początku szlaku widniał napis od 6 do 12 godzin drogi. Znajdowała się tam także lista tragicznie zmarłych na szlaku osób. Muszę przyznać, że sporo ich było…
Z bardziej emocjonujących chwil pamiętam spacer przez dżunglę. Ilekroć napotkałem lianę nie mogłem się powstrzymać od huśtania na niej.
Strach budzi odcinek, w którym poruszamy się po klifie, jest bardzo wąsko i stromo, a z góry leci masa kamieni, zrzucanych przez kozice albo po prostu przez wiatr. Musimy mieć oczy dookoła głowy. Jeżeli ktoś nie jest pewny swoich umiejętności lub ma lęk przestrzeni nie polecam tego szlaku.
Kiedy ukazało nam się Na Pali Coast w pełnym blasku, zostaliśmy oczarowani. Ja nie chciałem dalej iść tylko leżeć na polance i patrzeć na te góry. Nigdy wcześniej nie widziałem piękniejszego miejsca!
Trochę nas jednak gonił czas, bo trzeba było jeszcze przed zmrokiem rozbić obóz. Po ostatniej godzinie trekingu dochodzimy do plaży, momentalnie zrzucam buty i biegnę w stronę Pacyfiku. Zimne piwo tak nie cieszyło jak możliwość schłodzenia rozgrzanych, pełnych odcisków stóp.
Nie mamy namiotu więc robimy mały rekonesans, w okolicy znajduje się kilka jaskiń, jednak pogoda jest świetna, dlatego decydujemy się na nocleg na plaży- pod chmurką, w samych śpiworach. Staramy się względnie zabezpieczyć najważniejsze rzeczy przed kradzieżą, chowając je do śpiwora czy przywiązując do siebie.
Widząc jednak jaka panuje tutaj atmosfera porzucamy wszystko i idziemy zobaczyć wodospad. Jak się okazało na miejscu, przy wodospadzie znajdują się specjalne rury, dzięki którym można wziąć kąpiel. Przykładamy taką rurę do skał, po których płynie woda a drugi koniec kierujemy na siebie. Nie można tylko korzystać z mydła ani innych środków czystości. Czułem się jak rozbitek na bezludnej wyspie. Cast Away – poza światem.
Po kąpieli zaczęło się szybko ściemniać, dlatego pakujemy się w śpiwory i oglądamy zachód słońca.
Po wszystkim jeszcze długo nie mogłem zasnąć podziwiając niebo. Poczułem magię miliona migoczących gwiazd. Do tego co chwilę, mogliśmy oglądać spadające gwiazdy. Do tego dostrzegliśmy jakiś meteoryt, który się spalił, jego błysk był bardzo wyraźny, w zielonym kolorze. A może to było słynne amerykańskie UFO?
Pomimo tego, że nie spałem za długo, obudziłem się wyspany i wypoczęty, bez chęci na powrót. Nie brakowało mi sił, po prostu nie chciałem się rozstawać z tak pięknym miejscem. Po szybkim śniadaniu startujemy w drogę powrotną, musimy zdążyć na autobus, ostatni odjeżdża z Hanalei o godzinie 20. Dwadzieścia sześć kilometrów przed nami. No to w drogę. Plaża, na której spaliśmy pożegnała nas piękną tęczą.
Droga powrotna zajęła nam 6 godzin, może przez to, że prawie nie robiliśmy zdjęć po drodze. Za to zrobiliśmy sobie kilka dłuższych przerw przy strumykach. Powrót już mnie tak nie zmęczył. Po drodze zajadałem się jeszcze owocami, których rosną tam setki - Guava - po polsku Gujawa. Gdybym nie zapytał jednego z turystów czy nie wie co to jest, pewnie nie miałbym więcej okazji spróbować. Wytłumaczył nam jak należy je jeść oraz które owoce są dojrzałe. Mi posmakowały, znajomy trafił na robaka i się zraził.
Szlak kończymy chwilą odpoczynku na Ke’e Beach. Plaża słynie z możliwości zobaczenia żółwi, jednak przeszedłem całą i niestety nie spotkałem ani jednego. Trafiłem jednak na wielką śpiącą Mniszkę Hawajską. Nadzieję na zobaczenie żółwi mamy jeszcze na innej wyspie, więc nic straconego.
Po chwili odpoczynku wyruszamy w stronę Hanalei. Kolejny raz mamy problem ze złapaniem stopa, jednak nie ma się czemu dziwić. Kilka razy złapały nas ulewy. Wyglądaliśmy tak jak się powinno wyglądać po przejściu dżungli. Brudni, oblepieni błotem, wycieńczeni i pewnie też nieciekawie pachnący… Po przejściu kilku kilometrów udaje nam się złapać jednak busika szkolnego, który podwozi nas do Hanalei. Czekając na autobus udajemy się do Bubba Burger, usiadłem nawet w tym samym miejscu, w którym kiedyś siedział Bill Clinton, to jest coś!
Dwa dni pełne wrażeń. Dwa dni w raju.
Czy odwiedzę kiedyś jeszcze piękniejsze miejsce?
Jeżeli spodobała Ci się relacja, będzie mi bardzo miło jeżeli odwiedzisz mojego bloga pod adresem http://podrozebezkonca.pl Znajdziesz tutaj pozostałą część relacji z wyprawy do USA, jeszcze więcej Hawajów, a także spore ilości zdjęć i opisów poświęconych wielu miejscom na świecie.
Jeżeli jesteś ciekawy drogi czytelniku kolejnych relacji i chciałbyś zobaczyć więcej moich zdjęć i być na bieżąco z tym co dzieje się na blogu zapraszam na fanpejdż Podróży bez końca na facebooku:
https://facebook.com/podrozebezkonca/
Pozdrawiam!
Komentarze