Kiedy wszystko zdaje się zawodzić zostaje tylko jedno pytanie – może by tak wyjechać w Bieszczady?

Sierpień 2015

Nie mieliśmy w tym miesiącu szczęścia do wycieczek. Trochę brakowało czasu, a trochę wystraszył nas panujący już od dawna upał. Wielogodzinny marsz w takim prażącym słońcu to nie jest coś, za czym specjalnie tęsknimy. Kiedy już coś planowaliśmy pojawiały się kolejne kłopoty, chociażby takie jak…usuwanie zębów mądrości czy kolizja drogowa, która pozbawiła nas środka transportu. Jak pech to pech. W ostateczności postanowiliśmy wybrać to co już znamy i lubimy – Bieszczady. Ciągle mieliśmy w planach przejście całej Połoniny Wetlińskiej i zdecydowaliśmy się w końcu zrealizować ten pomysł. Na szlaku pojawiliśmy się późno, bo dopiero po 15. Zakładaliśmy, że będziemy wracać po zachodzie słońca, ale mimo wszystko trochę się przeliczyliśmy… W drogę wyruszyliśmy z Brzegów Górnych skąd mieliśmy się dostać na grzbiet połoniny, dojść na Smerek, a następnie tą samą trasą wrócić na dół.

Koniec sierpnia był naprawdę upalny. Prawdziwe lato zadomowiło się w Polsce na dobre. Liczyliśmy, że z upływem czasu zrobi się trochę chłodniej, ale nasza nadzieja została wystawiona na ciężką próbę. Taka pogoda zachęciła też sporo turystów do wyjścia na szlaki. Zwłaszcza te prowadzące wprost w stronę „Chatki Puchatka”.

Zaczynamy naszą wędrówkę grzbietem Połoniny Wetlińskiej

Staraliśmy się iść spokojnie i często zatrzymywaliśmy się napić wody. Nawet fragmenty ścieżki przebiegające przez las nie przynosiły ochłodzenia. Nie jestem fanem takiej temperatury i jak pewnie już zdążyliście zauważyć – często marudzę w tym temacie. Pewnie zresztą nie tylko ja ponieważ problem suszy staje się już dosyć poważny i chyba nawet bieszczadzkie zbocza już dawno nie widziały obfitego deszczu.

Ciężko znosimy upały

Dopiero na górze zaczęło delikatnie wiać i mogliśmy już w lepszych nastrojach kontynuować wędrówkę. O tej godzinie chyba jako jedyni zmierzaliśmy w tym kierunku. Pozostali mijali nas schodząc już ze szlaków. Jakoś tak nieopatrznie na grzebiecie połoniny znaleźliśmy się już po około 50 minutach zamiast prognozowanej godziny i 20 minut. Koło schroniska zatrzymaliśmy się tylko na chwilę. Znamy to miejsce już dosyć dobrze, a że jest to bardzo popularny cel wycieczek to turystów tutaj nie brakuje. Krótka przerwa na wodę i możemy ruszać tam gdzie jeszcze nie byliśmy – w stronę Osadzkiego Wierchu, a potem dalej aż na Smerek. Słońce jest jeszcze stosunkowo wysoko, ale otoczenie zaczyna powoli przybierać złoty odcień. Zwłaszcza wysuszone trawy nadają wędrówce ciekawego uroku.

Szybko osiągamy grzbiet połoniny

Kiedy znajdujemy się w okolicach Osadzkiego Wierchu mamy wreszcie możliwość zobaczenia jak wygląda dalsza część naszej trasy. Do tej pory Smerek i prowadzący w jego kierunku szlak był dla nas niewidoczny. Moją uwagę zwrócił też fakt, że im dalej od schroniska tym mniej już ludzi na szlaku. Późna pora pewnie też się do tego przyczynia i od tego miejsca możemy w zasadzie sami kontynuować naszą podróż.

Z przyjemnością przystajemy co chwilę, bo jest co oglądać

Chociaż Bieszczady znamy już całkiem nieźle, to szlak na Smerek jest dla nas nowością. Jakoś nigdy się nie złożyło by poznać akurat tę okolicę, więc spokojnie zmierzamy w stronę naszego celu. Dookoła jest naprawdę kolorowo, spokojnie i najzwyczajniej na świecie ładnie.

Połoniny nabierają coraz intensywniejszych barw

Słońce powoli się zniża i chociaż dalej ciepło to już do zniesienia. Tak oto idziemy sobie z Osadzkiego Wierchu w dół. Najpierw wąską ścieżką wśród wysokich traw, a potem dalej w stronę zielonych krzewów i drzew. Okazuje się, że to naprawdę różnorodny szlak z bujną roślinnością i ciekawymi widokami.

W tle widać już Smerek

W okolicy lasów widać jeszcze lato. Soczysta zieleń i kolorowe kwiaty urozmaicają krajobraz. Na połoniny jednak wkroczyła już chyba na dobre jesień ze swoimi złotymi odcieniami. Naszą sielankę przerywa jednak co chwilę rój owado-much, które podrywają się z gruntu i latają bez żadnego ładu wokół człowieka. I tak kilkanaście razy w jedna stronę, a potem kilkanaście w drugą… Na szczęście dla równowagi pojawiają się nagle liczne, szare ptaszki. To prawdopodobnie skowronki, które przysiadają wzdłuż szlaku i odlatują kawałek dalej w momencie gdy podejdziemy do nich dosłownie na kilka metrów. I tak cały czas. Biorąc pod uwagę duży ruch na szlaku, to nie mają one łatwego życia, a ze znanych tylko sobie powodów nie zapuszczają się zbyt daleko od ścieżki.

Wszystko zaczyna nabierać złotego blasku

Wkrótce zmuszeni jesteśmy iść niemal dokładnie pod słońce. Smerek już coraz bliżej, ale my raz za razem odwracamy się za siebie aby pooglądać coraz ciekawiej wyglądający świat. Wędrówki o świcie czy o zachodzie mają w sobie naprawdę sporo uroku. Idąc tym samym szlakiem w południe odczuwamy wszystko trochę inaczej. Głębokie cienie, łagodne niskie światło i ciekawa kolorystyka sprawia, że często planujemy nasze wycieczki by „zahaczyć” o taką porę dnia.

Dotychczasowa droga za nami

Wreszcie mijamy Przełęcz Orłowicza. W internecie możemy znaleźć różne informację co do jej prawdziwej wysokości, ale przyjmijmy, że faktycznie ma te 1075 m (niektóre źródła podają 1095 m). Z przełęczy na Smerek jest wg znaków około 20 minut marszu, więc czując już bliskość celu mimowolnie przyspieszamy. A widoki z minuty na minutę mamy coraz ładniejsze. Złote, wysokie trawy otaczają naszą wąską ścieżkę ze wszystkich stron i prowadzą nas dokładnie na szczyt.

Jak na prawdziwych turystów przystało, idziemy w stronę zachodzącego słońca

Oto i jest – Smerek. Wysokością może nie powala bo liczy 1222 m, ale stanowi świetny punkt widokowy. Nie zasłania go żadne inne wzniesienie, więc panorama roztaczająca się stąd jest naprawdę rozległa. Mnie osobiście cieszy, że po tylu wizytach w Bieszczadach udało mi się wreszcie przejść całość Połoniny Wetlińskiej. Paradoksalnie najchętniej odwiedzane okolice schroniska są moim zdaniem najmniej ciekawym miejscem w tym rozległym masywie. Zachęcam więc do trochę większego wysiłku bo warto.

Ostatnie metry przed szczytem. Osiągneliśmy Smerek

Na szczycie spotykamy kilku turystów po czym siadamy na wolnej ławeczce i wyciągamy przekąski. Nasza górska „dieta” przypomina jadłospis pięciolatka bo składa się głównie ze słodyczy, ale kto z nas nie chciałby się jeszcze przez chwilę poczuć jak dziecko? Poza tym batoniki stanowią dosyć szybkie źródło kalorii, a kto by je tam liczył w górach. Przed nami w końcu jeszcze cała droga powrotna. Rozsiadamy się wygodnie, fotografujemy otoczenie i przeżywamy drobny zawód. Słońce powoli niknie w gęstych chmurach wiszących nad horyzontem. Jest już koło 19 i dobrze wiemy, że schodzić będziemy po zmroku. Ruszamy więc sprawnie w drogę powrotną.

Nasz zaplanowany zachód słońca postanawiają zepsuć chmury

Cały ten czas niosę w plecaku… statyw. Miał się przydać o zachodzie i o zmroku jednak mogę już szczerze powiedzieć, że nie użyłem go tego dnia ani razu. Zbędny balast, który przynajmniej nie wbijał mi się w plecy. Droga powrotna mija nam póki co szybko. Wokół jest jeszcze jasno i co chwilę spod nóg odlatują spłoszone ptaki tylko po to, żeby wylądować kilka metrów dalej. Kiedy i ten dystans pokonamy wzbijają się w powietrze i tak dalej i dalej…

Takie puchate ptaszki towarzyszyły nam niemal przez całą drogę na Smerek

Kiedy tak pokonywaliśmy drogę powrotną Słońce niknęło już w niskich chmurach. Odwróciłem się za siebie tylko po to, żeby zobaczyć jak światło nadaje im coraz ciekawsze i intensywniejsze barwy. Po chwili niebo rozpaliło się kolorami na dobre, a ja nie czekając już długo wyciągnąłem aparat. Wiem, że takie chwile bywają ulotne i wkrótce cała scena mogła po prostu zniknąć.

Ciężko oderwać wzrok od tego widowiska

Zrobiłem więc kilka ujęć i poszliśmy dalej przed siebie. Na szlakach nie było już nikogo i całość Bieszczadów mieliśmy na własność. Przyjemna temperatura, lekki wiatr i głęboka cisza. Aż chciało się gdzieś przysiąść i po prostu tak sobie tam trwać. Wiedzieliśmy jednak, że trzeba schodzić. Nocne przejście przez las traktowaliśmy do tej pory raczej jako daleką przyszłość. Teraz jednak zacząłem odczuwać pewną ciekawość, ale i niepokój. To ciągle przed nami. Słońce wciąż jeszcze walczyło z pokrywającymi okolice horyzontu chmurami.

Dzień powoli za nami. Zostało nam jednak jeszcze sporo do przejścia

Była to jednak walka z góry skazana na porażkę i w końcu zaczęło się ściemniać. Marsz połoninami o tej porze należy do miłych przeżyć. Dosyć szybko udało nam się podejść na Osadzki Wierch i stąd mieliśmy już prostą drogę w kierunku „Chatki Puchatka”. Dalej planowaliśmy zejście do Brzegów Górnych czyli do miejsca naszego startu. Wydawało się z tamtego miejsca, że to w zasadzie blisko, ale mimo sprawnego tempa sporo czasu zajęło nam uporanie się z tym odcinkiem.

Rzut oka za siebie.

Z każdą kolejną chwilą musieliśmy coraz bardziej uważać na kroki. Głupio byłoby potknąć się na sam koniec dnia. Sytuację trochę poprawiał wschodzący Księżyc ale niewiele nam on pewnie pomoże w tym leśnym odcinku. Przy schronisku panowała jeszcze radosna atmosfera i sporo turystów cieszyło się tym ciepłym wieczorem. My jednak nie zatrzymując się wcale ruszyliśmy na dół. Wyciągnęliśmy nasze latarki, a następnie powoli i ostrożnie schodziliśmy w kierunku zarośli i drzew gdzie niknął nasz szlak. Tak było na początku. Im niżej schodziliśmy tym nasze tempo narastało bardziej i bardziej.

Noc zastaje nas na połoninie. Musimy schodzić w całkowitej ciemności

„Lis!” – usłyszałem od Darka. Kierowałem źródło światła raczej w głąb zarośli kiedy okazało się, że stoi on nie więcej niż metr od nas. Zatrzymaliśmy się, a zwierzak zrobił to samo. Stoimy w nocy, w środku lasu na spotkaniu z lisem. On patrzy na nas, a my na niego. Oczy świecą mu się blaskiem naszych latarek i tak tkwimy w bezruchu. Okoliczne lisy chyba oswoiły się z obecnością ludzi i wyczekują na jakieś przysmaki, ale my postanawiamy zrobić to co wydaje nam się najlepsze – uciec. Schodzimy więc coraz szybciej na dół świecąc sobie pod nogi. W międzyczasie drogę przebiega nam kolejny „lisopodobny” zwierzak. Nie poznajemy nocą kompletnie drogi, ani żadnych charakterystycznych punktów ale przeczuwamy, że wkrótce zawitamy na parking. I w sumie dobrze bo chociaż nocny spacer lasem to ciekawe przeżycie to świadomość dotarcia do samochodu i zakończenia wędrówki jest równie miła.

Całość wędrówki zajęła nam około 5h 30 minut i to przy kilku postojach. Wg map trzeba przeznaczyć sobie na ten cel około 7 godzin. Naprawdę warto wybrać się trochę dalej niż okolice schroniska żeby w pełni nacieszyć się tą piękną i długą połoniną. Całość trasy to około 18 kilometrów z czego aż 13 prowadzi grzbietem ponad lasami. Zbliża się jesień czyli czas kiedy Bieszczady prezentują się wyjątkowo ładnie. Warto więc może zarezerwować sobie przynajmniej jedną sobotę na krótki wypad w te urokliwe strony. Nie będziecie zawiedzeni!

Znajdziecie nas też na Facebooku :)

https://www.facebook.com/zieloniwpodrozypl/
http://zieloniwpodrozy.pl/zlote-bieszczady/

Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...