Oto fotorelacja z naszej tegorocznej wyprawy w Kaukaz, podczas której zamiarem było zdobycie Elbrusa i Kazbeku. Wypadająca kierownica, maczeta pod wycieraczką, przekroczenie prędkości o jakieś... 100km/h. To tylko niektóre rewelacje, które czekają Was podczas czytania tego tekstu.

Dzień 1 (wtorek 21.06.2016 r.) – McDonald

I tutaj rozpoczyna się cała przygoda. W zasadzie ten dzień jest najspokojniejszy ze wszystkich, bo wszystko idzie zgodnie z planem. Rano, już żądni wrażeń, wstajemy z łóżek i z niecierpliwością oczekujemy TEJ godziny, a TĄ godziną jest 14.30, czyli czas, w którym spotykamy się wszyscy, czyli Janusz, Michał, Marcin i ja. Owijamy plecaki folią stretchową, pakujemy do samochodu, żegnamy się z rodziną i wyruszamy na lotnisko im. Jana Pawła II w Krakowie.

Cała ekipa przed wyjazdem

Stąd o 18:00 mamy samolot do Warszawy, a dla dwóch z nas: Michała i Marcina, jest to pierwszy lot samolotem pasażerskim, więc już podczas tego odcinka podróży wrażenia się nasilają. W Warszawie lądujemy około 19:00, a na lotnisku im. Fryderyka Chopina kolejna część planu, czyli po dwa Big Mac’ki na głowę i zimna cola do tego :) Teraz zostaje już tylko czekać na samolot do Tbilisi, który odlatuje nieco przed 23:00. Wsiadamy do niego i tak mija pierwszy dzień podróży.

W samolocie do Tbilisi

Dzień 2 (środa 22.06.2016 r.) – Stara Wołga

Po 4.00 meldujemy się na lotnisku w stolicy Gruzji, odbieramy niestety ciężkie bagaże, które będą nam od tej pory towarzyszyć i udajemy się rozmienić nasze dolary na miejscową walutę, jaką są gruzińskie lari. I teraz zaczynamy się zastanawiać, czy po wyjściu z lotniska znajdziemy jakiegoś taksówkarza, który zawiezie nas na dworzec Didube w centrum Tbilisi. Nadchodzi ta chwila, czyli otwierają się przed nami wyjściowe drzwi lotniska i nawet nie zdążyliśmy zaczerpnąć gruzińskiego powietrza, a cała chmara kierowców zasypuje nas ofertami przejazdu. Nawet nie trzeba mówić, gdzie chcemy się udać, bo oni zrobili już to za nas. W końcu wybraliśmy jednego z nich i początkowo chciał on 130 lari, ale udało nam się utargować na 80 lari (oczywiście za całą taksówkę, czyli koszt dzieli się na nas czworo). Mimo wszystko później stwierdziliśmy, że to i tak zbyt dużo, powinniśmy dać mu nie więcej niż 50 lari, ale człowiek uczy się na błędach. Upchaliśmy jakoś nasze plecaki i wory do bagażnika, a teraz czas, żebyśmy wsiedli i my. Tutaj moje zdziwienie: kierowca siada na miejscu pasażera, wtedy pomyślałem sobie, że może ktoś z nas musi prowadzić, ale po wejściu do środka okazuje się, że kierownica jest po prawej stronie – w Gruzji jest mnóstwo samochodów z całego świata, więc później staje się to normą.

I tutaj zaczyna się brawurowa jazda naszego kierowcy - znaki przy drodze pokazują dozwoloną prędkość 50km/h, a na liczniku jest 150km/h – taka mała różnica, ale nie ma się co przejmować – to jest Gruzja. Nasz przewoźnik zawozi nas do kolejnych kierowców, którzy mają się dogadać między sobą i swoimi menadżerami (których jest więcej od kierowców) oraz ustalić cenę za przejazd do Władykaukazu. Po długiej rozmowie przechodzącej momentami w kłótnie, podają cenę 320 lari, a nam udaje się ją zbić do 250 lari, z czego 100 idzie do menadżera, a z reszty kierowca musi kupić paliwo i niewielka część zostaje dla niego. Teraz przedstawia nam super wóz, którym nas zawiezie, podkreśla, że na rosyjskich blachach, więc bez problemu przejedziemy przez granicę, ale jakoś się nam to nie uśmiecha, bo tym super wozem okazuje się stara Wołga warta 100$, do której nie mieszczą się plecaki, więc jeden z nich musimy trzymać ze sobą na kolanach.

Nasz luksusowy środek transportu

W końcu ruszamy – nasz kierowca, którego imię to Omar, wydaje się być bardzo miły, nawet przy ciekawszych miejscach zatrzymuje swój wóz i opowiada nam co nieco. Zastanawiamy się, dlaczego obok drogi są zarzynane barany, a Omar informuje nas, że dzisiaj jest największe gruzińskie święto i będzie tędy przejeżdżał sam prezydent we własnej osobie. Po drodze jest mnóstwo policjantów rozmawiających przez telefon, na których Omar nie oszczędza klaksonu.

Zaczynają się też pierwsze problemy – nasza Wołga gaśnie i nie chce odpalić, ale na szczęście po 10 minutach udaje się ją wskrzesić. Niestety Omar stwierdza, że daleko nią nie zajedziemy, ale nie mamy się co martwić, jego brat nas dostarczy na miejsce. Przed miejscowością Stepancminda wysiadamy z Wołgi, bracia teraz proponują nam jeszcze, że zawiozą nas do Nalczyka za 3000 rubli (1500 płatne z góry Omarowi, a 1500 na miejscu jego bratu – Muratowi). Ruszamy w kierunku przejścia granicznego w Lars, a podczas drogi Murat wyciąga spod wycieraczki maczetę, ale uspokaja nas, że to tylko do samoobrony albo też przydaje się do zabicia barana. Dojeżdżamy w końcu do granicy gruzińsko-rosyjskiej, a tam okazuje się, że zabrakło prądu i jesteśmy zmuszeni czekać bardzo długo w 30-sto stopniowym upale. W tym czasie pogranicznicy rosyjscy oglądają sobie i podają przez płot nasze paszporty. W końcu prąd wraca i można uruchomić procedurę sprawdzania wiz, którym Rosjanie się bardzo dokładnie przyglądają, ale w końcu okazuje się, że wszystko w porządku i możemy ruszać dalej. Chwilę później docieramy do Władykaukazu, gdzie kupuję kartę SIM Megafon z Internetem (niestety na paszport Murata, bo na mój się nie dało), wodę i coś do zjedzenia. Kierowca stwierdza, że jednak mu się nie chce dalej jechać, bo jest święto i potrzebuje spędzić czas z rodziną, ale na szczęście dzwoni po jakiegoś kumpla, który po nas podjeżdża i wiezie do Nalczyka. Drugą połowę, czyli 1500 rubli, które mieliśmy dać Muratowi, dajemy jego koledze, więc wychodzi na to, że Murat nic nie zarobił, a jeszcze stracił na paliwo, ale podał nam oczywiście swój numer, pod który mamy dzwonić, jak będziemy chcieli wracać.

W Nalczyku znajdujemy kierowcę, który za 35$ zawozi nas już do Terskola, w którym meldujemy się u służb ratunkowych, kupujemy gaz i ruszamy na biwak do Azau. Po około 30 minutach drogi jesteśmy już na miejscu, rozbijamy namioty i kładziemy się spać, bo jutrzejszy plan to wyjście pod Beczki (wys. około 3600 m n.p.m.) i założenie tam obozu.

Zielone wzgórza Kaukazu
Pierwszy biwak w Azau

Dzień 3 (czwartek 23.06.2016 r.) – Przymusowy biwak

O godzinie 7:00 słońce dobija się do namiotów i daje znać, że czas już wstać. Szybkie śniadanko (kluski śląskie przywiezione z Polski), zwijanie namiotów, pakowanie wszystkich rzeczy i ruszamy w kierunku Starego Krugozora (3050 m n.p.m.). Po drodze mijamy początek kolejki, którą można się dostać na wysokość 3450 m n.p.m. (my nie korzystamy z żadnych udogodnień typu kolejki, ratraki itp.). Zaczynamy piąć się w górę po bardzo kruchym podłożu, a każdy krok to walka z plecakiem ważącym 30kg. Wyprzedza nas rosyjska armia (na nasze oko to chłopcy 17-18 lat), która z całym ekwipunkiem codziennie odbywa trening do stacji MIR i z powrotem. Na 3200 m n.p.m. zaczyna się śnieg, który będzie nam towarzyszył aż do szczytu, a słońce odbijające się od niego, zaczyna zostawiać ślad na naszej skórze. W końcu docieramy do stacji MIR, gdzie odpoczywamy chwilę i ruszamy z zamiarem dotarcia niedaleko Beczek (3700 m n.p.m.).

Przy stacji MIR (3450 m n.p.m.)

Niestety 30 min. po wyruszeniu dopada nas ulewa, więc jesteśmy zmuszeni rozłożyć szybko namioty, aby jak najmniej rzeczy przemokło. Około 15 min po tym przestaje padać, ale właśnie w tym czasie w okolicy przejścia granicznego w Lars schodzi lawina błotna, która odetnie nam drogę powrotną, o czym w dalszej części relacji.

Przymusowy biwak

Jest już późno, kładziemy się z zamiarem odzyskania sił przed jutrzejszym dniem, ale niestety wysokość już tutaj zaczyna działać i przez całą noc słyszymy tylko głośne bicie serca, a śpimy w sumie może 2 godziny.

Dzień 4 (piątek 24.06.2016 r.) – Praca na wysokości

Po nieprzespanej nocy ciężko powiedzieć że „budzimy się”, lepiej będzie „wychodzimy z namiotów” około 6:00, myjemy zęby, jemy na śniadanie kabanosy, kisiel, zupkę pieczarkową popijając herbatą, później zwijamy cały biwak i ruszamy z zamiarem wejścia na wysokość 4300 m n.p.m. i rozbicia tam obozu. Pogoda jest przecudna, słońce zalewa stoki Elbrusa, temperatura odczuwalna to na pewno ponad 20 stopni Celsjusza i przy tym totalny brak wiatru. Mijamy schronisko Priut 11 na wysokości około 4100 m n.p.m. i idziemy dalej w górę.

Priut 11

Na docelowej wysokości, czyli 4300 m n.p.m. znajdujemy super miejsce, osłonięte skałami, pod założenie naszego obozu, którego nie będziemy już przenosić wyżej (z niego odbędzie się atak szczytowy). Przygotowujemy platformę pod namioty, energicznie ubijając śnieżne podłoże, rozbijamy „przenośne domy” i zaczynamy topić śnieg na jakiś posiłek. Na tej wysokości zagotowanie 1l wody ze śniegu zajmuje bardzo dużo czasu, przez co zużycie gazu jest spore.

Przygotowanie miejsca pod namioty

Warto dodać, że w dzień na tej wysokości, przy pełnym słońcu, ciężko jest wytrzymać – tak jest gorąco, a w nocy temperatura spada do -10 stopni Celsjusza. W każdym razie, jak słońce zaczyna zachodzić, to wchodzimy już do śpiworów i ustalamy plan na następny dzień. Idealna pogoda ma być w niedzielę, więc jutro postanawiamy zrobić aklimatyzację i wyjść do przełęczy pomiędzy dwoma wierzchołkami Elbrusa.

Dzień 5 (sobota 25.06.2016 r.) – Tajemniczy strumyk

Całą noc bardzo mocno wieje i zmrożony śnieg uderza o ścianki namiotu, więc nie wstajemy zbyt wcześnie rano. Dopiero przed 8:00 zawierucha ustaje i możemy wyjść na zewnątrz. Nie wierzymy własnym oczom, że pogoda może się tak szybko zmienić (a w tym przypadku poprawić). Wszystkie stoki oświetlone, wiatr całkowicie się uspokoił, jednym słowem – pogoda idealna do wyjścia w górę. Około 9:00 zaczynamy piąć się ponad chmury, głównie z myślą o aklimatyzacji. Wysokość daje o sobie znać w postaci niesamowitego bólu w mięśniach. Po około 4 godzinach marszu stajemy na przełęczy rozdzielającej dwa wierzchołki - czyli dzisiejszy plan wykonany.

Dwa wierzchołki Elbrusa
Majestatyczne Uszby

Schodzimy w dół, do naszych namiotów i robimy sobie godzinną drzemkę. Siedząc przy namiocie słyszymy, jakby w pobliżu płynął strumyk – przydałby się nam bardzo, bo czas gotowania wody byłby o wiele krótszy. Tym bardziej, że dwójce z nas skończył się już gaz i musimy iść spytać dziś do Priuta, czy nie mają nam odsprzedać. Idziemy sprawdzić i okazało się, że to jednak malutki strumyk, ale „czynny” tylko dwie godziny dziennie (kiedy słońce oprze się tak, że go roztopi). Napełniamy wszystkie butelki wodą i idziemy teraz do Priuta po gaz, a przed wyjściem zastanawiamy się, ile może kosztować. Skoro na samym dole kupiliśmy po 800 rubli, to tutaj cena będzie na pewno wyższa niż 1000 rubli, więc zabieramy w razie czego więcej pieniędzy. Po dojściu do schroniska i zapytaniu się ile zapłacimy za jeden kartusz gazu, długo nie możemy dojść do siebie – gaz kosztował nas 100 rubli – tak… nigdzie nie zgubiłem zera (czyli około 7 zł). Wracamy szczęśliwi do namiotów, gotujemy herbatę na jutrzejszy atak szczytowy, budziki nastawiamy na 1:30 i kładziemy się spać.

Dzień 6 (niedziela 26.06.2016 r.) – ATAK SZCZYTOWY

Dzwoni nasz budzik, wyłączamy go, i znowu jest cisza… nie, jednak nie ma ciszy, wydaje nam się, że zostaliśmy przeniesieni w pobliże autostrady. Jak się okaże chwilę później, wysokościowe taksówki (ratraki) wywożą ludzi już od godziny 1:00 na wysokość 5100 m n.p.m. Teraz czeka nas najgorsza chwila: wyjście z cieplutkiego śpiwora na zewnątrz, gdzie panuje temperatura -10 stopni Celsjusza. Długo zwlekamy, ale w końcu, z wielkim trudem, wychodzimy, zjadamy posiłek liofilizowany, ubieramy się, zakładamy cały potrzebny sprzęt i wychodzimy w górę.

Przygotowanie do ataku szczytowego

Jest jeszcze całkowicie ciemno, mróz szczypie w końcówkę nosa, zmrożony śnieg trzeszczy pod nogami, a my z każdym krokiem zdobywamy wysokość. Jest bezwietrznie, powoli zaczyna się rozjaśniać – jednym słowem - zapowiada się piękny nowy dzień. I w końcu nastaje jedna z najpiękniejszych chwil podczas wyprawy – wschód słońca, który z tej wysokości wygląda naprawdę imponująco. Odwracamy się, a naszym oczom ukazuje się niesamowity kształt, którym jest cień Elbrusa.

Cień Elbrusa
Wschód słońca

Pniemy się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu stajemy na przełęczy pomiędzy dwoma wierzchołkami. Stąd bardzo wielu ludzi wraca w dół, a część decyduje się iść na główny wierzchołek Elbrusa o wysokości 5642 m n.p.m.

Na przełęczy pomiędzy wierzchołkami

Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej. Na tej wysokości ilość tlenu jest tak mała, że każdy krok, który przybliża nas do wierzchołka, czujemy jako piekący ból w mięśniach. I tak krok za krokiem, pomału idziemy w stronę szczytu, aż do momentu, kiedy wyżej nie da się już wyjść. TAK, JESTEŚMY NA SZCZYCIE!!! Łzy cisną się do oczu, w końcu to kolejny szczyt należący do Korony Ziemi i nasz pierwszy z celów podczas tej wyprawy. Ciężko opisać, co czuje człowiek stojący na szczycie, do którego wyjścia przygotowywał się przez długi czas. Żeby to poczuć, trzeba tam po prostu być, ale w skrócie: przez chwilę jest się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Jest godzina 9:30, a wejście na wierzchołek z namiotów zajęło nam 6,5h.

Na szczycie

Po zrobieniu zdjęć, odpoczynku, uzupełnieniu płynów, czas już schodzić w dół, do naszych namiotów. Słońce przez cały czas nam towarzyszy, schodzimy na przełęcz, na której znajduje się awaryjny schron dla 2 osób, który może uratować życie w przypadku załamania pogody. Z przełęczy już bardzo szybko schodzimy do naszego obozu, jemy szybki posiłek, popijając herbatą i ucinamy sobie drzemkę. Po południu nabieramy jeszcze wody ze odkrytego wcześniej strumyka, gramy szybką partyjkę w karty i po zachodzie słońca kładziemy się spać. To był dla nas wielki dzień, wszystko poszło zgodnie z planem, no i udało się spełnić kolejne z marzeń.

Dzień 7 (poniedziałek 27.06.2016 r.) – Lawina błotna

Dzisiaj już żaden budzik nie zakłóca naszego snu i wstajemy wypoczęci, jak nigdy po 14 godzinach snu. Bowiem czeka nas tylko szybkie zejście do Terskola, by jak najszybciej przedostać się pod Kazbek i jeśli zostanie nam czas wolny, to spędzimy go właśnie w miejscowości Stepancminda (Kazbegi). Zwijamy więc cały ekwipunek i ruszamy w dół, po drodze kupując jeszcze w Priucie 2 kartusze z gazem (tym razem po 400 rubli, a nie po 100, widocznie właściciel miał gorszy dzień). Bardzo szybko schodzimy do stacji MIR, gdzie kupujemy coca-colę, o której myśleliśmy od poprzedniego dnia. Odczuwamy tutaj też potrzebę zjedzenia jajecznicy, więc postanawiamy sobie, że po zejściu kupujemy jajka i ją przyrządzimy.

Odzyskuję tutaj też zasięg w telefonie i dociera do nas wiadomość, w którą nie możemy uwierzyć: przejście graniczne w Lars (rosyjsko-gruzińskie) zamknięte z powodu lawiny błotnej, która porwała jedyną drogę, prowadzącą tamtędy. Dzwonimy więc do ambasady polskiej w Gruzji, aby się upewnić, ale Pani konsul nie wie o tym nic, spróbuje się dowiedzieć. Dzwonimy więc do naszego kierowcy, a ten twierdzi, że granica jest otwarta, żadna lawina nie zeszła, polegamy więc na nim (w końcu miejscowy to ma najpewniejsze informacje) i umawiamy się, żeby przyjechał po nas jutro o 14:00 do Nalczyka i nas do Stepancmindy. Dzwonimy też do drugiego kierowcy, który o 11:00 zabierze nas z Terskola do Nalczyka. Wszystko umówione, pogłoski o lawinie zdementowane, więc schodzimy na sam dół. Myśl o jajecznicy nas nie opuszcza. Po zejściu do Azau pytamy jeszcze tamtejszych taksówkarzy dla pewności o tą lawinę, a jeden z nich odpowiada, że przejście jak najbardziej otwarte, a drugi z nich mówi, że będzie trzeba przejść 15km pieszo. To dla nas żaden problem, tylko dlaczego te informacje się sprzeczne? Wskazuje na to, że coś musiało się tam wydarzyć, ale skoro jesteśmy już umówieni z Muratem, to na pewno on nas zawiezie. Rozbijamy namioty w tym miejscu, gdzie mieliśmy je rozłożone, po przyjeździe z Tbiilisi, i udajemy się się na zakupy do sklepu położonego 30 minut drogi od miejsca biwaku. Kupujemy 20 jajek, sól, chleb, masło, pomidora, cebulę i już nie możemy się doczekać, aż przyrządzimy najwspanialsze danie na tej wyprawie. Szybko udaje nam się wszystko upichcić i właśnie próbujemy najlepszej jajecznicy na świecie. Jest wspaniała!

Pyszna jajecznica

Po zjedzeniu idziemy się ukąpać do pobliskiego potoku, w którym woda jest bardzo zimna, oj bardzo (spływała bowiem z lodowca). Po „prysznicu” wskakujemy do śpiworów, a nasze powieki szybko się zamykają.

Już niebawem zapraszam na drugą część relacji, w której będziecie mogli również obejrzeć filmik z wyprawy.

Kategorie: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...