Długo główkowałam, jak napisać ten artykuł, w moim odczuciu arcyważny i szalenie potrzebny. Zastanawiałam się od momentu, gdy dostałam zaproszenie na wycieczkę „Z Pawłem na szczyt” zorganizowaną przez Fundację Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Z początku chciałam tak doprawić tekst, żeby wyszło chwytliwie, ściskało za serducho i wyduszało łzy na zawołanie, mówiąc wprost – ostentacyjnie grało na emocjach. Szybko zreflektowałam się, że przecież to nie ja. Nie znoszę naciągania, ściemniania i najczęściej walę prosto z mostu co myślę, nawet jeśli ładunek tonę waży…

Zatem napiszę jak zwykle – szczerze, prosto, ale od serca, nie siląc się przy tym na górnolotne słownictwo czy wzniosłe hasła, które pasują do mnie niczym oscypek do ostrygi. Zależy mi na jednym, aby przybliżyć postać Pawła, pokazać go moimi oczami, tak by nie był dla Ciebie kolejną anonimową twarzą, rozpaczliwie szukającą pomocy.

Paweł Kulinicz

Akcja była błyskawiczna. Ledwo wróciłam z „Patologicznej Majówki”, kiedy dostałam zaproszenie do wzięcia udziału w wyprawie z Pawłem Kuliniczem. Na rzęsach stanęłam, by poogarniać sprawy i po chwili znów przez niemal całą Polskę pędzić w stronę Tatr. Po prostu uznałam, że warto. Pierwszy raz od założenia bloga tak na serio poczułam moc sprawczą, że uda mi się kawał, jakby nie było, ciężkiej pracy przekuć w coś naprawdę dobrego i wartościowego.

Wycieczka miała dwa cele. Po pierwsze i najważniejsze, zabrać Pawła w ukochane Tatry, dać mu pozytywnego kopa do walki z chorobą i zafundować mu szalenie miły dzień w fajnym gronie. Wyszło perfekcyjnie. Po drugie, nagłośnić sprawę Pawła, by znaleźć dobre duszyczki, które będą mogły i chciały pomóc. To, że warto, to zaraz Cię przekonam. A jak wyjdzie? To już zależy od Ciebie. Od nas wszystkich.

Kim jest Paweł Kulinicz?

To jeden z nas, 36-letni górski ludź, całkiem przystojny, przesiąknięty górami do szpiku kości. Urodzony w Warszawie, ale jak sam mówi: „to o niczym nie świadczy”. Przez lata mieszkał u stóp Tatr, bo tam zostawił swoje serce, tam mu było najlepiej. Obecnie rezyduje na obrzeżach Krakowa, w ciasnym mieszkanku, ale nafaszerowanym pamiątkami i górskimi zdjęciami do tego stopnia, że już od progu nie ma cienia wątpliwości z kim mamy do czynienia.

Paweł Kulinicz całe życie związał z górami i wspinaczką. Po młodzieńczych łazęgach w Beskidach przeniósł się w Tatry, gdzie zdobywał kolejne honorne ściany. Na pytanie, jaki rodzimy szczyt darzy największym sentymentem, bez wahania odpowiada: „Mnich”. Zaczął od Tatr, ale szybko sprawdził swoje umiejętności w Alpach i ruszył w najwyższe góry świata – Himalaje i Karakorum.

Po zdobyciu kilku sześcio- i siedmiotysięczników szykował się do przekroczenia magicznej granicy ośmiu tysięcy metrów. I właśnie wtedy, w 2008 roku uaktywniła się śmiertelna genetyczna choroba, którą Paweł nosił w sobie od zawsze – ataksja móżdżkowo-rdzeniowa SCA1, nazywana „złodziejem neuronów”. Dzień po dniu odbiera choremu coraz więcej: zaburza równowagę, upośledza mowę i słuch, powoduje zanik mięśni. Zwykłe czynności, takie jak ubieranie się czy przyrządzanie i jedzenie posiłku stają się problematyczne. To musi być frustrujące…

Wyobrażam sobie (i chyba się nie mylę), że choroba, która unieruchamia i w zasadzie wyłącza Pawła z górskiej aktywności, w ogóle z aktywności, jest tym gorsza do zniesienia dla takiej osoby jak on. Przecież nie padło na kanapowca, który trawił życie przed telewizorem na kanapie. Trafiło na młodego człowieka, który kocha ruch, tułał się po górach świata i czerpał z życia ile wlezie. Jak mniemam, w tak trudnej sytuacji człowieka dopada depresja, złość, pewne zniechęcenie do życia i świata. Zapewne Paweł przechodził wszystkie te fazy, bez wątpienia miewa też gorsze dni (jak każdy), ale zaręczam, że nie poddaje się i walczy, chce żyć, chce żyć dobrze i aktywnie – tak jak lubi. Paweł nie zamyka się w domu, nie unika ludzi, nie użala się nad sobą, wręcz przeciwnie, szuka kontaktu z pozytywnymi ludźmi i pilnie śledzi dokonania górskiego środowiska.

Dosłownie dziś podpytałam go o najwyższy zdobyty szczyt. Odpowiedź była zaskakująca. E tam, nie ma o czym mówić, najbardziej dumny jestem z tego, co niedawno zrobiłem. Chodzi o… jedną z podkrakowskich skałek, na którą wdrapał się w lutym 2015 wraz z Arturem Małkiem – dla uczczenia 35 rocznicy zdobycia Everestu zimą przez Cichego i Wielickiego.Ja już wtedy nie chodziłem. Wapiennik Jerzmanowicki to mój Everest!” – śmieje się i dodaje – „Chyba cudem wlazłem. A więc cuda się zdarzają! :D

Paweł na Evereście ;) W rakach Artura Hajzera :P

Paweł wierzy, że jeszcze spełni swoje marzenia, stanie o własnych siłach na nogi i wróci w wysokie góry. Chciałby zdobyć ośmiotysięcznik, ale to północna ściana Eigeru jest jego oczkiem w głowie, wisienką na torcie – jak to określa.

Najmocniej ściska kciuki za naukowców, by wynaleźli skuteczny lek na ataksję:bo ona dotyka coraz młodszych ludzi, ja wiele widziałem, wiele przeżyłem, a oni… czy zdążą?”.

Obawy przed spotkaniem

Bez bicia przyznam, że miałam dziwne obawy przed spotkaniem z Pawłem. A jak będzie sztywno? Nie będzie o czym gadać? A jak zrobię coś, co sprawi mu przykrość? Jak się zachować? Przyznam, że postać Pawła troszkę mnie też onieśmielała. Bo przecież ma na koncie poważne wyprawy, a ja ledwo wyściubiłam nos poza tatrzańskie szlaki, zdobywając kilka nieoznakowanych szczytów. Naszego doświadczenia nie idzie nawet porównać – w górach mogłabym mu co najwyżej buty czyścić! ;)

Teraz wiem, że zupełnie niepotrzebnie się martwiłam, bo Paweł już na wstępie przełamał wszelkie bariery mówiąc: „Niewyraźnie mówię, bo mam krtań do dupy. Acha, z góry przepraszam, ale trochę przeklinam”. Nooooo, swój człowiek! – pomyślałam. Napięcie uleciało ze mnie błyskawicznie niczym powietrze z balona, bo już wiedziałam, że cały dzień będzie fajny i przede wszystkim na luzie.

Hell yeah!

Po raz kolejny przekonałam się, że góry łączą. To nic, że między naszymi górskimi podbojami zieje głęboka przepaść. Bardzo szybko zbudowaliśmy nad nią pomost, spleciony z tożsamych emocji, jakie doświadczyliśmy pośród strzelistych turni – tak samo sraliśmy po gaciach uciekając przed burzą (Paweł z Zamarłej, ja z Furkotu), oboje równie zawzięcie podziwialiśmy Łomnicę, obmacując wzrokiem jej południowo-wschodnie urwiska.

Wycieczka nad Łomnicki Staw

Towarzystwo było młode, wesołe, żarty sypały się jak z rękawa. Najzabawniejsze, że 11 osób miało towarzyszyć i zabawiać Pawła podczas wycieczki, a szybko okazało się, że to Paweł zabawiał nas! Bo Paweł to człowiek szalenie kontaktowy, otwarty na ludzi, z poczuciem humoru. Ma strasznie dużo ciekawych przygód na koncie, to i ma o czym opowiadać. O szalonych noclegach w schronisku w Pięciu Stawach (a raczej nieopodal), o tym jak uciekał przez piorunami z Zamarłej Turni, czy o Himalajach, gdzie w bazie zapasy żywności kurczą się w tak zatrważającym tempie, że wizja polizania grzybków konserwowych wydaje się kuszącą alternatywą na obiad. :D

Od lewej: Kasia, Michał, Mateusz, Kuba, Anita, Paweł, ja, Gosia, Madzia, na dole Kasia i Karolina

Wesołą gromadkę stworzyli: wolontariusze z Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”, Kasia z bloga Szukając Słońca, Bartek Dobroch z Tygodnika Powszechnego (współautor książki „Broad Peak. Niebo i Piekło.”), pracownicy firmy Business Lease, dzięki którym mieliśmy do dyspozycji wygodne auta oraz nasza gwiazda, czyli Paweł Kulinicz. Zbiórkę urządziliśmy pod domem Pawła. Tam nastąpiło nieśmiałe powitanie, wszak większość z nas widziała się po raz pierwszy, dogadanie planu działania, podział wałówki i gruppen-foto, które zmniejszyło między nami dystans, nie tylko fizyczny.

Jedziemy!
Paweł z Wolontariuszami

Było słonecznie, gorąco, chmury jak na zamówienie zlazły z grani, gdy tylko pojawiliśmy się w Tatrzańskiej Łomnicy. W punkt! Dzięki uprzejmości firmy Tatry Mountain Resort, która zasponsorowała bilety dla grupy, nad Łomnicki Staw wjeżdżamy jak pany – kolejką. Rachu-ciachu i podziwiamy zerwy Łomnicy, Widły – jedną z najświetniejszych grani w Tatrach oraz Kieżmarski Szczyt, który miałam okazję zdobyć.

Zadowolony? :D
Madzia (Wieczna Tułaczka) z Pawłem

Jest pięknie, jest beautiful”, mamy szczęście zaobserwować śnieżny wodospad, to lawina która z hukiem spadła ze zboczy Kieżmara. Śmiejemy się, że to ustawka, że jeden z wolontariuszy czekał w ścianie od rana i na sygnał wywołał lawinę, ku uciesze Pawła i reszty ekipy.

Wodospad Kieżmarski ;)
Łomnica

Łomnicki Staw to nie jest najszczęśliwsze miejsce w Tatrach. Okolica jest do gruntu skomercjalizowana, przystosowana dla mas turystów, ale my jesteśmy grubo przed sezonem, ludzi mało, toteż nic nie zakłócało nam bratania się z górskim krajobrazem. Paweł długo chłonął widok, jakby chciał się napatrzeć na zapas. I tylko zapomniałam zapytać, co go najbardziej urzekło w obrazku. Łomnica? A może Grań Wideł? Najważniejsze, że tryskał humorem i pozytywną energią, ładował górskie baterie, które już w Krakowie będą go podtrzymywać przy dobrej myśli.

Wariat! :D

Na Łomnickim Stawie atrakcje się nie skończyły. Właściciele Hotelu Liptakówka z Białki Tatrzańskiej zaprosił nas na pyszny, domowy obiadek, po którym nieco żeśmy się rozleniwili. Nie było zmiłuj, „głupio tak marnować piękny dzień”, skwitował Paweł, więc wybrali się na bonusową wycieczkę nad Przełom Białki. Tam żegnam się z grupą. Oni wracają do Krakowa, ja zostaję na kilka dni w górach. Nie wytrzymuję napięcia i walę beksę. Ciężko tak żegnać się w pojedynkę… W ułamku sekundy pękłam i kumulowane przez cały dzień emocje dały się we znaki.

Jak pomóc Pawłowi?

To oczywiste, że potrzebne są pieniądze, nie tylko na leki, ale również na zwykłe życie, bowiem nikła renta nie jest w stanie zaspokoić podstawowych potrzeb, nie mówiąc o rehabilitacji. Dlatego przyda się każda złotówka, naprawdę każda!

Może to co teraz napiszę, będzie brutalne, ale prawda jest taka, że ludzie mniej chętnie pomagają cierpiącym na nieuleczalną chorobę. Postawa „po co mam dawać, skoro i tak umrze” jest nagminna. Co za bzdura! Po pierwsze, nikt z nas nie zna dnia, ani godziny. Po drugie, ciężka choroba wcale nie musi odbierać chęci do życia. Paweł chce żyć, chce walczyć z chorobą, marzy, by znów stanąć na nogi, ale sam z marną rentą nic nie zwojuje. Po trzecie, przecież medycyna pędzi do przodu w szalonym tempie! Całkiem niedawno odkryto pochodzenie genu powodującego ataksję, trwają prace nad terapią, która całkowicie zahamowałaby rozwój choroby. Na rynku istnieje już japoński lek wpływający na poprawę funkcjonowania móżdżku i całego układu nerwowego, ale kosztuje, bagatela, 2500 zł za miesięczną dawkę. Jest o co walczyć!

Ja wiem, że wołania o pomoc docierają do nas codziennie, ja wiem, że nie da się pomóc każdemu, wszystko rozumiem. Jednak zebrała się nas spora grupka – górskich tułaczy – razem możemy pomóc naszemu koledze po fachu. Wszyscy jesteśmy wrażliwi na piękno górskiej ziemi i wierzę, że tej wrażliwości starczy, aby wesprzeć jednego z nas.

Jeśli możesz pomóc, nie wahaj się! Satysfakcja jest ogromna (wierz mi!), na konto wpada dobry uczynek, no i karma wraca!

Datki należy słać na konto Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”, w tytule przelewu wpisując hasło: Paweł Kulinicz.

BZ WBK SA Swift: WBKPPLPP
65 1090 1665 0000 0001 0373 7343

Więcej szczegółów na stronie FUNDACJI.

Możesz również udostępnić ten artykuł, podać wici dalej, niech się niesie po internetach i trafia do dobrych duszyczek, które wobec tragedii Pawła nie przejdą obojętnie.

To nie koniec. Wolontariusze uwijają się jak mrówki, by pomóc Pawłowi zahamować rozwój choroby. Liczy się każdy dzień, dlatego 18 i 19 czerwca na Plantach w Krakowie, przy Bunkrze Sztuki, organizują charytatywny kiermasz – Galerię pod Gołym Niebem, z którego cały dochód będzie przeznaczony właśnie na leki oraz rehabilitację Pawła. Dołącz do imprezy, będzie fajnie!

Fundacja uruchomiła zbiórkę obrazów i wszelkiego rękodzieła: biżuterii, ceramiki, zabawek i innych artykułów dziecięcych, poszewek, ubrań, torebek, obrusów oraz tego wszystkiego, co potraficie wykonać. Każdy, kto chce pomóc Pawłowi, może przekazać do Galerii własnoręcznie przygotowane prace. Kto zaś ma dwie lewe ręce, może rękodzieło zakupić. Dochód idzie w dobre, górskie i pozytywne łapy.

Szczegółowych informacji udziela Wolontariuszka Karolina Cząstka, koordynator Galerii pod Gołym Niebiem ([email protected]). Zainteresowanych zapraszam na ten fanpage.

Emocje po spotkaniu

Oj były i to duże. Jak wcześniej wspominałam, popłakałam się na koniec, z kilku powodów. A bo fajnych ludzi poznałam, serdeczne duszyczki, które bezinteresownie poświęcają swój czas innym, dobrze dzień spędziłam, dostałam niesamowitą okazję, by zrobić coś szlachetnego. Otrzymałam też cenną lekcję – trzeba i warto pomagać! Sama jestem zdrowa, sprawna, ale to nie jest stan dany na zawsze. A jeśli przytrafi mi się wypadek i wyląduję na wózku? Będę miała odwagę żyć dalej? Poradzę sobie bez wsparcia innych? Oj, chyba potrzebowałabym mnóstwo energii i dobrej woli osób trzecich, by zwyczajnie przetrwać. Przypadek Pawła dodaje odwagi i uczy, żeby walczyć o swoje i nie poddawać się mimo wszystko! Teraz jestem w sytuacji, że mogę dawać, nigdy nie wiadomo, kiedy będę zmuszona brać. Warto o tym pamiętać.

DZIĘ-KU-JE-MY!!! Oczywiście „z góry”!

Z górskim pozdrowieniem od wszystkich uczestników wycieczki!

Magda / Wieczna Tułaczka

Kategorie: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...