Turyści przyjeżdżają na Sardynię zazwyczaj po to, aby odpocząć na plażach, lub też pozwiedzać popularniejsze sardyńskie miejscowości. Góry póki co są od nich wolne. Pod koniec czerwca wybraliśmy się rejon Gennargentu, największego masywu górskiego na wyspie. Na szlaku napotkaliśmy... jedynie pasterzy i zwierzęta. (Wyobraźmy sobie latem jakiekolwiek góry w Polsce)!
Dojazd w centralną część Sardynii najłatwiejszy nie jest. Jeszcze do Nuoro, największego miasta w tym rejonie wyspy, w miarę łatwo można dotrzeć autobusem. Późniejszy transport do górskich miasteczek i wiosek wymaga już większych kombinacji. Autobusy jeżdżą rzadko, a w weekendy - wcale! Jeśli kogoś stać i nie boi się zmierzyć z ułańską fantazją sardyńskich kierowców, może wypożyczyć samochód. My na własnej skórze przetestowaliśmy tam autostop i jak zwykle spisał się znakomicie :).
Baza noclegowa w rejonie Gennargentu nie jest szczególnie rozwinięta. Nie znajdziemy tam schronisk, czy hosteli, a raczej pensjonaty w których cena za osobę wynosi ok. 25€. W przypadku niektórych miejscowości poszukiwania przy pomocy serwisów z noclegami nie dają rezultatów, pozostają więc Google i to najlepiej w języku włoskim... Ale zdecydowanie warto pokonać te trudności, by znaleźć się w górzystym sercu Sardynii.
Starożytni Rzymianie określili centrum wyspy jako Barbaria – kraina barbarzyńców, ponieważ nigdy nie udało im się zapanować nad upartymi i wojowniczo nastawionymi góralami. Dziś również region ten znany jest pod nazwą (już włoską) Barbagia i kojarzony z ostoją sardyńskich tradycji. Utrzymały się również zawadiackie skłonności mieszkańców. Barbagia długo cieszyła się złą sławą bandyckich szajek i prawa pięści. Być może to już przeszłość, ponieważ żadnych niebezpieczeństw nie zaznaliśmy, ale jednak przestrzelone znaki drogowe na każdym kroku trochę uświadamiały nas, że coś z tych dawnych „barbarzyńców” na Sardynii się ostało.
W sardyńskich górach zdecydowaliśmy zdobyć najwyższy szczyt – Punta la Marmora. Miejscowością położoną najbliżej jest Desulo.
Stamtąd droga na szczyt i z powrotem wynosi ok. 35 km. Bez samochodu żadnych szans na skrócenie tego dystansu, ponieważ transport publiczny za bardzo tam nie funkcjonuje. Największym wyzwaniem jest właśnie odległość, ponieważ na szlaku nie ma żadnych stromych podejść. Z Desulo najpierw szliśmy asfaltową drogę, łagodnie podchodząc pod górę wśród liściastego lasu.
Z czasem krajobraz stawał się bardziej surowy, a z rzadka rosnące drzewa nie dawały zbytniej ochrony przed słońcem. Było upalnie, od niechybnej śmierci z pragnienia uratowały nas źródełka, które znajdują się na ogrodzonych terenach piknikowych przy szlaku. Płot jest konieczny, ponieważ wszystko dookoła jest jednym wielkim pastwiskiem. Toteż zamiast wymijania ludzi trzeba się raczej przygotować na obchodzenie krów, owiec, kóz czy prosiaków, często dumnie zajmujących całą drogę... Krowy widzieliśmy nawet na samym szczycie Punta la Marmora, 1834 m n.p.m. ;P
Wierzchołek poznać można po sporych rozmiarów stalowym krzyżu. Co do turystów, praktycznie ich tam nie ma, minęła nas tylko para starszych Niemców. Poza tym spotkaliśmy grillujących pasterzy, którzy zachęcali nas, abyśmy się do nich przyłączyli ;P. Przez dłuższy czas jednak nie mieli w zasięgu wzroku ani ludzi, ani żadnych śladów cywilizacji. Krajobraz wydawał się być osadzony w zupełnie nieokreślonym czasie i przestrzeni. Niedaleko od Punta la Marmora leży drugi pod względem wysokości szczyt Sardynii – Brucu Spina. Tam ingerencja człowieka jest już widoczna w postaci anten i wyciągu narciarskiego na górę.
Podczas schodzenia w miejscu o nazwie S'Arena natknęliśmy się na zamknięty na cztery spusty budynek schroniska. W tym miejscu znajduje się również parking, na którym zmotoryzowani mogą zostawić samochód, aby, w nieco mniej wykańczający sposób niż my, zdobyć najwyższą górę Sardynii :p. Wróciliśmy wieczorem porządnie wymęczeni, ale było warto!
Komentarze