Okładka

"Frydlantske Cimburi", cimburi to mury, a Frydlant to miasto pod nimi.

Macie czasem tak, że mimo ciemnych chmur na zewnątrz, mocnego deszczu, zimna i braku szans na poprawę pogody decydujecie się wyjść z domu i korzystać z innego piękna natury?

Kiedy umówiłem się z Anią, aby skoczyć na weekend w góry niewiele wskazywało, aby ów wypad doszedł do skutku, albo przynajmniej byśmy dostali szansę by wyjść na szlak. Lało strasznie a podstawa chmur była prawie na wyciągnięcie ręki.

Autor: 
Frýdlantské cimbuří

Ale jak mówi powiedzenie… takich trzech, jak nas dwóch, nie ma ani jednego…

Zdecydowaliśmy się pojechać w Izery. Pomysł zawierał nalot na Chatkę Górzystów w celu pochłonięcia porcji nieziemskich naleśników… Jeśli nie jedliście, to koniecznie musicie tam trafić…

Z bólem serca porzuciliśmy plan obżarstwa i pojechaliśmy bocznymi drogami w kierunku granicy a dalej do Nowego Miasta pod Smerkiem a dalej na Hejnice i kierunek na Biały potok.

Byłem niedawno w tych okolicach. To było podczas mojego ostatniego urlopu, kiedy wybrałem się solo z namiotem, ale o tym innym razem Wam opowiem.

Mała wbitka…

Spotkałem się z wieloma opiniami na temat tego, że czeska strona Gór Izerskich ma zupełnie odmienną rzeźbę i charakter niż polska strona. I jest to prawda. Jednak o tym, po której stronie jest piękniej nie będę teraz rozważał. Niemniej warto te góry odwiedzić, bo są jeszcze zbyt często pomijane i niedoceniane, a mają w sobie dużo uroku.

Po przekroczeniu granicy od razu widać, że jesteśmy w innym kraju. Czesi mają taki swój folklor, który od razu można zauważyć poprzez różne ciekawe wystroje posesji.

Autor: 
Frýdlantské cimbuří

No i mają też dużo więcej takiego spokoju w sobie. Nikt się tu nie spieszy. Aha, kiedyś mój dobry kuzyn, który rowerem przejechał pół świata rzekł mi, żebym uważał, bo za każdym rogiem czai się neon zapraszający na piwo. Miał rację. Tu jest tego w bród.

Jesteśmy w Hejnicach i szukamy miejsca, gdzie moglibyśmy porzucić auto. Tutaj taka moja wskazówka dla wszystkich podróżujących po górach, poruszających się po szlakach. Jeśli nie macie ze sobą mapy w wersji tradycyjnej to zachęcam do pobrania aplikacji na telefon o nazwie „Phone Maps” lub podobnej, która poprowadzi Was, gdzie trzeba. Może o tej aplikacji, która nie jest lokowaniem produktu jeszcze kiedyś bliżej pogadam.

Szlak - nie szlag. Szlak - na dodatek żółty. Dla nas rozpoczyna się przy klasztorze Franciszkanów. Gdzie? Ano w Hejnicach. Ano (to tak po Czesku). Ano! Ale, żeby się przedostać samochodem do końca drogi (w naszym przypadku to konieczne ze względu na kaprysy pogody) to musimy wjechać w ulice „Zatisi” - po mojemu Zacisze, - przyjmijmy, że tak właśnie jest. Wzdłuż ulicy Zacisze płynie rzeka Smeda, do której w tej okolicy wpływa Czarny Potok. O nim będzie jeszcze mowa.

Autor: 
Frýdlantské cimbuří

Żółty szlak odbija w pewnym momencie w prawo pod górę. Jedziemy pod samą ścianę lasu. Nie warto się zatrzymywać po drodze, bo strasznie jest wąsko. Pod samym lasem po lewej stronie jest kilka miejsc parkingowych. Przebieramy się w ciuchy na góry: wysokie buty, kurtki membranowe, zresztą bez sensu się za mocno przebierać, gdyż wcześniej, czy później i tak nas zmoczy. Dosłownie.

Wychodzimy w las. Nawet nie jest źle. Korony drzew przejmują część spadającej wody. Maszerujemy żwawo - nie jest nawet zimno. Po chwili wychodzimy na polanę i kierujemy się wzdłuż ściany lasu delikatnie pod górę a po chwili dochodzimy do zielonego szlaku, który będzie nam towarzyszył do miejsca przeznaczenia.

Tylko jest małe „ale”…

My lubimy skróty, dziwne mamy czasem pomysły na sforsowanie gór. W naszych wędrówkach posługujemy się konkretną nazwą. Jest to tzw. Różowy szlak. I ma swoją genezę. Znów dygresja…

Niegdyś, będąc w nomen omen Izerach po stronie polskiej zrobiliśmy sobie super direttissimę na Wysoki Kamień. (Direttissima to z włoskiego - oznacza „najkrótsza” - termin używany we wspinaczce). To jest bardzo ciekawa historia, i zarazem pomysł na dodatkowego posta. Niemniej idąc wtedy w chaszczach, bez żadnej drogi, czasem dostając ostro po twarzy z jakichś gałązek albo wpadając w pajęczyny znaleźliśmy dziwne oznaczenia na drzewach… Chyba domyślacie się jakiego były koloru. Od wtedy każda droga, która niekoniecznie idzie szlakiem nazywana jest przez nas „różowym szlakiem”.

Wracamy na zielony szlak… nie nie. Jeszcze nie. Nasz zielony szlak sobie idzie swoją drogą a my różowym… taki mały skrót. Dzięki takiej konfiguracji mało widocznej ścieżki możemy podziwiać domek, do którego ów dróżka prowadzi. Teraz doczytałem, że nawet ma swoją nazwę. „Liści chata” - nie wdaję się w tłumaczenie. Wygląda na sezonową bazę dla ludzi lasu. Jest zamknięta, pozamykane okiennice, a właściwie płyty, którymi zakryto okna. Idziemy dalej pod górę i po chwili dochodzimy do zielonych oznaczeń. Są w tym miejscu ślady po niedawnej grze terenowej. Specyficznie poukładane kije, tasiemki na drzewach. Będziemy jeszcze kilka razy taki obrazek spotykać. Nawiasem mówiąc, fajny miał ktoś pomysł, nawet jeśli stanowiło to rodzinną wycieczkę. Na pewno dzieciaki się nie nudziły. Trasa wychodzi na szeroki chodnik, spokojnie auto mogło by przejechać. Prosta pod górę, po prawej stronie dochodzi Czarny Potok wijący się pośród kamieni, tworzący wąwóz. My idziemy jakby jego granią, a po drugiej jego stronie wysoko pnące drzewa. Ten deszcz, ten potok, drzewa, kamienie i liście dają niesamowite kontrasty. Na zdjęciach będzie to widać. Gdzieniegdzie potok tworzy sadzawki, w których aż kusi, by się wykąpać. Gdyby nie to, że leje i jest jakieś 8-10 stopni na plusie to z pewnością byśmy się skusili. Ale nie tym razem. Może kiedyś, może….

Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří

Idziemy dalej i spotykamy pierwszego turystę, a właściwie turystkę, która wybrała się z aparatem i pstryka fotki. Będzie raz przed nami, raz za nami. Podjęliśmy próbę zagadania. Uchichraliśmy się nie na żarty:)

Autor: 
Frýdlantské cimbuří

Szlak odkręca ostro w lewo ale też jest ścieżka do Wodospadu Czarnego Potoku - no to idziemy go zobaczyć.

Ukryty pomiędzy kamieniami, wypływa ze skał a zarazem je otula. Nie jest to wodospad gigant, ale jak to w górach bywa, zostawia ślad w głowie. Rozpoznałbym go, gdyby mi go pokazali na fotce. Robimy kilka ujęć, po czym ruszamy do szlaku i wspinamy się dalej.

Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří

Aż do kolejnego odejścia od szlaku. Tym razem na formacje skalne o nazwie „Hajni Kostel”. Droga wiedzie skalnymi schodami, jest trochę sztucznych ułatwień. Na górze ciekawe widoki chmur zwisających nad nami i pod. Gdzieś w dali widać zabudowania. Nic to. Wracamy szybko na trasę, bo deszcz nie daje za wygraną.

Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří

Po przejściu ok 800 metrów wędrując na coraz bardziej krętej i wąskiej drodze dochodzimy do wysokich skał wyrastających po lewej stronie. Robimy mały postój. Uzupełniamy elektrolity, wrzucamy na ruszt coś słodkiego i mykamy dalej. Ale już nie za daleko. Po prawej stronie na Czarnym Potoku dostrzegamy małą kaskadę, która bądź co bądź też jest wodospadem. Ale nie ma nazwy, nie ma też do niego legalnego podejścia. Ale co, co? Różowym? Różowym. To raptem 30 m od szlaku.

Autor: 
Frýdlantské cimbuří

Warun ciężki bo wszystko śliskie i mokre, ale my też niewiele suchsi. Będzie mała fotka tego małego czegoś.

Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří

A, szlak zielony idzie sobie dalej w tym miejscu, a my, mimo moich wcześniejszych zapowiedzi odbijamy znów na odchodzący szlak żółty, który wynosi nas na Frydlantske Cimbury. Troszkę jeszcze ostrzejszego podejścia, trawersowania i dochodzimy do tablicy informacyjnej. Opis wspomnianych skał. I kierunek dojścia. Tu jest kilka wariantów.

Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří

Żółty szlak prowadzi dalej do Polednich Kamieni, ale nam już wystarczy. Chcemy „zaliczyć” cimbury i uciekać w doliny. Jesteśmy na wysokości ok 850 m n.p.m. i dziś jest to dużo wyżej niż podstawa chmur. Wcześniej wspominałem, że otaczają nas z góry i z dołu. Jak to wygląda? Spójrzcie na fotki.

Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří

Wychodzimy kamiennymi labiryntami w kierunku punktu kulminacyjnego. To taka skalna platforma z metalową drabiną i krzyżem. A na tej platformie poza przepięknymi widokami ostry wiatr.

Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří

Za długo nie wytrzymaliśmy, ale było warto bo mieliśmy kilka momentów, o których mówimy „magic hour”. Sami powiedzcie. Dobrze jest?

Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří

Oczywiście kilka fotek na szczycie. Schodząc w labirynty spotkaliśmy parę czeskich turystów.

I to właściwie wszyscy. Z nami licząc 5 osób na szlaku przez całe przedpołudnie. Czego chcieć więcej… Mi takie wędrowanie bardzo odpowiada.

Schodzimy dość szybko, jesteśmy lekko przemoczeni.

Autor: 
Frýdlantské cimbuří

Kolejno mijamy mikro-wodospad, strzelistość skał, na których byliśmy, Hajni Kostel, drogę odchodzącą do Wodospadu Czarnego Potoku, i wychodzimy na naszą „grań” przy wąwozie potoku.

Ania rzuca hasło: to co… kąpiel? No jasne! Do auta mieliśmy około kilometra. Raz kozie śmierć.

Trafiliśmy na bardzo dobrą miejscówkę. Było gdzie zostawić ciuchy, żwirowe dno sadzawki dawało szanse, że się nie potniemy o ostre skały. No i było tej wody tyle, że udało nam się zanurzyć po szyję. Woda miała jakieś 5-7 stopni. Więcej na pewno nie. Takie zwieńczenie dobrego przedpołudnia.

Autor: 
Frýdlantské cimbuří
Autor: 
Frýdlantské cimbuří

A ile sił witalnych na resztę dnia… to wie i powie wam każdy mors. Kto nie próbował powinien to zrobić. Nawiasem mówiąc, gdy to piszę mam za sobą pierwszą tej zimy kąpiel w Bałtyku (wg Denisa Urubko jest już zima) ale nie piszę o tym, żeby się chwalić, ale żeby Was zachęcić. Od kiedy pierwszy raz wszedłem do przerębla po dziś dzień nie byłem chory. Przeziębienia i inne zaburzenia trzymają się ode mnie z dala. Gdzieś na blogu jest taki post, w którym piszę o morsowaniu. Polecam serdecznie. Morsowanie wciąga i uzależnia. Ale fajnie mieć uzależnienia, które dają zdrowie.

Nic to. Po kąpieli szybkie wycieranie. I powrót na szlak. Speed do samochodu, przebranie się w suche ciuchy, grzanie auta i powrót do Polski. Dobra kawa i ciacho na zakończenie i spokojna trasa do domu.

To był właściwie tylko jeden dzień, a wydarzyło się tyle, że jak pisałem to miałem wrażenie, że opisuje kilkudniową wycieczkę. Zachęcam Was do znalezienia w sobie sił, chęci i bodźca z zapalnikiem, który wygna Was z domu, nawet w pochmurny zimny dzień. To, co przyniesie przebije Wasze oczekiwania i da siłę i moc do kolejnych wyzwań, które czają się za każdym rogiem, tak jak te czeskie neony….

Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...