Okładka

Babia Góra jesienią staje się wyjątkowym punktem widokowym. Zza kosówki lub z hali pod szczytem nietrudno oglądać przeogromną panoramę okolicy ubraną w całą paletę kolorów. Dla kochających przestrzeń to naprawdę królewskie miejsce.

Babia Góra inaczej nazywana Diablakiem to najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego w Karpatach (a także nazwa całego masywu, w którym leży Diablak). Mierzy 1.725 m n.p.m. i należy do Korony Gór Polski. Ponieważ Beskid Żywiecki jest drugim najwyższym pasmem górskim w Polsce (po Tatrach), to Babia Góra jest też drugim najwyższym szczytem według listy KGP (po Rysach). Bywa nazywana królową Beskidów, ponieważ w tej grupie pasm ma największą wysokość. Jest szczytem granicznym na granicy Polski oraz Słowacji.

W 1954 roku na terenie masywu utworzono Babiogórski Park Narodowy. Jest to obszar wyjątkowy ze względów przyrodniczych, ponieważ rosną tam rzadkie w skali kraju rośliny, a także tzw. rośliny endemiczne niewystępujące naturalnie w żadnym innym miejscu w Polsce (rogownica alpejska).

W masywie Babiej Góry wyraźnie wyróżniają się aż 4 piętra roślinności górskiej (regiel dolny, regiel górny, piętro kosodrzewiny, piętro halne lub alpejskie), przy czym piętro halne jest w Beskidach fenomenem, ponieważ nie występuje w żadnym innym z beskidzkich pasm. Również piętro kosodrzewiny jest nieczęsto spotykane w polskich górach: w Karpatach pojawia się tylko w Tatrach i właśnie na Babiej Górze. Poza tym występuje w niektórych częściach Sudetów.

Pierwszy raz przez okolice Babiej Góry przejeżdżaliśmy w 2014 roku podczas wyprawy rowerowej dookoła Polski, kiedy to droga wojewódzka nr 957 na odcinku Czarny Dunajec – Zawoja znalazła się na naszej trasie. Spaliśmy wtedy na kempingu w Zubrzycy Górnej, a kolejnego dnia wjeżdżaliśmy na Przełęcz Lipnicką (1.012 m n.p.m. często nazywana jest też Przełęczą Krowiarki) z postanowieniem, że na pewno wrócimy w to miejsce. Toteż wróciliśmy w 2017 roku inaugurując nasz jesienny, objazdowy urlop w górach (Beskid Żywiecki, Tatry, Bieszczady, Beskid Niski, pasma w Sudetach otaczające Kotlinę Kłodzką), podczas którego kilkukrotnie odwiedziliśmy miejsca ze wspomnianej wyprawy rowerowej.

Na Przełęczy Krowiarki w 2014 roku

Raz w roku wybierz się gdzieś, gdzie nigdy wcześniej nie byłeś

– Dalajlama

Dzień był ładny – październikowy. W pole widzenia wpadła tablica z napisem „Zubrzyca Dolna”.

I już serce mocniej zabiło, uwaga wyostrzona. Jechaliśmy z wytrzeszczem usiłując śledzić każdy metr drogi i każdy metr kwadratowy mijanego krajobrazu. Bo to było właśnie „to” – „ta” droga i „ta” wieś, przez które ponad 3 lata wcześniej jechaliśmy rowerami. Utknęliśmy w euforii powrotu do miejsca o bardzo dobrych wspomnieniach. Ach! i Och! – jaki to wtedy przemiły był wieczór. Jak to się wtedy dobrze pedałowało! A jak to się przyjemnie zakupy w spożywczym w Zubrzycy Górnej robiło...!

Na szczęście tym razem było nam bardzo po drodze, żeby wejść na Babią Górę i właśnie spełnialiśmy swoje wcześniejsze postanowienie o powrocie w to miejsce. Wróciliśmy na Krowiarki, ale przecież na tym nie koniec.

No bo dyszka za wstęp, piętnastka za parking i już parę kroków dalej czekała tablica obwieszczająca wejście do Babiogórskiego Parku Narodowego. Poszliśmy śmiało w górę po kamiennych schodach, zagłębiając się w pachnący, jesienny las. Wyjątkowość tej upojnej chwili spotęgował przede wszystkim fakt, że wcześniejsze pół roku spędziliśmy w surowej Islandii niemal całkowicie pozbawionej drzew, a tutaj, w masywie Babiej Góry, nasza tęsknota za środkowoeuropejską przyrodą zniknęła w jednej minucie i zamieniła się w buszmeńskie spełnienie.

I szliśmy sobie rozglądając się na wszystkie strony. Tu buki, tam jodły, tam świerki, tam dalej w mchu człowieki… Tu buczyna szeleści, tam dalej człowieki pokrzykują. Co one robią? „Hop hooooop!” – daje się słyszeć od tolkienowskich entów. „Hop hooooop!” – odpowiada echo. To nie enty, a pracownicy parku idą pomiędzy drzewami, prawdopodobnie usiłując wypłoszyć zwierzę. Tylko jakie to zwierzę jest wypłaszane? Odpowiedź pada z ust mężczyzny ukrytego za jednym z buków: – Schowałem się za drzewem, bo jak niedźwiedź będzie zbiegał z góry, to mnie nie zauważy i pobiegnie dalej.

W odpowiedzi zrobiliśmy krzywe, skonsternowane uśmiechy, nie wiedząc, czy jegomość tylko żartuje (co wynikałoby z jego zawadiackiego banana na twarzy), czy mówi serio (co wynikałoby ze scenki rodzajowej, która rozgrywała się obok nas). Zostawiając to pytanie otwartym, poszliśmy dalej. W powietrzu jeszcze przez chwilę unosiło się echo hophopowania, a my zastanawialiśmy się, czy Beskid Żywiecki to miejsce występowania niedźwiedzi?!

Odpuszczając tę kwestię wleźliśmy w iglasty regiel górny. Zrobiło się ciasno, gęsto, ale nad świerkami rysowało się niebieskie niebo – docieraliśmy do górnej granicy lasu. Wyszliśmy na Sokolicę (1.367 m n.p.m.). Widok był tam bardzo ładny na jesienne góry. Tu żółty, tam pomarańczowy, a tam jeszcze coś zielonego. Ale że Sokolica powitała nas zimnym przeciągiem, to wskazane było wykonać zdjęcie, a zaraz potem brać nogi za pas, zanim ostudzimy własny pot na plecach!

Zaraz za Sokolicą pojawiły się subalpejskie kosodrzewiny. Wśród nich cieplej było tylko trochę, bo wiatr i tak tarmosił nas za łepetyny, które sterczały znad niewysokich krzewów. Na Kępie (1.521 m n.p.m.) zniżyliśmy się do poziomu płotu ogradzającego punkt widokowy i w spokojniejszych wiatro-okolicznościach spędziliśmy dłuższą chwilę z ciepłą herbatą z termosu. Mieliśmy stamtąd widok na pozostawioną w tyle Sokolicę.

Przed nami z kolei czekało coś na kształt spłaszczonej „kupy” – zaokrąglone wypiętrzenie terenu. Z perspektywy szlaku był to najwyższy widoczny punkt – czyżby to była kulminacja Babiej Góry? Podeszliśmy wyżej, ale to ciągle nie była Babia Góra, a… Gówniak (1.617 m n.p.m.)! Tak jest – całkiem słuszne skojarzenie z kupą!

Może i kształt szczytu był „gówniany”, ale za to widok z niego całkiem interesujący. Gówniak wybijał się ponad swoje otoczenie serwując szeroką panoramę okolicy. Tyle, że gdzieś w oddali zaczęły płynąć szare chmury.

Najpierw dorwaliśmy krajobraz w dolinie po północnej stronie, gdzie jeszcze pięknie świeciło słońce i wyostrzało wszelkie jesienne kolory. Świeciło też w ściany oraz dachy malutkich domków, które zaplatały się wzdłuż drogi w Zubrzycy Górnej. Zdążyliśmy jeszcze dojrzeć Jezioro Orawskie na Słowacji po przeciwnej stronie masywu, w kierunku południowym. Potem promienie słońca pięknie oświetliły szlak, konturując kształt zbocza. I to był jeden z ostatnich przebłysków światła, bo potem niebo nad nami zaciągnęło się siwą chmurą.

Dotarliśmy do skalistego kopca porośniętego trawą, czyli piętra halnego – poziomu roślinności górskiej, która w Polsce występuje jedynie w trzech pasmach – w Tatrach, Karkonoszach oraz właśnie w Beskidzie Żywieckim.

Jego czubek to był cel naszego trekkingu – szczyt Diablak mierzący 1.725 m n.p.m. potocznie nazywany Babią Górą od nazwy całego masywu. Wysokość daje jej miano najwyższego szczytu Beskidu Żywieckiego, ale też tytuł królowej wszystkich polskich Beskidów, ponieważ jest również najwyższym szczytem wszystkich tych pasm w Polsce. Co więcej, Babia Góra jest aż drugim najwyższym szczytem w Koronie Gór Polski, a „przerastają” ją w tej klasyfikacji „tylko” tatrzańskie Rysy.

I jak przystało na kogoś, kto zajmuje miejsce na podium, Diablak miał potencjał na niezapomniany, rozległy widok. „Miał”, ponieważ mglisty baldachim tak szybko wypełnił przestrzeń, że pozostawił nas jedynie ze wspomnieniem panoramy, którą widzieliśmy z Gówniaka, Kępy i Sokolicy. Nikt im nie ujmował, aczkolwiek nasze wyobrażenie o nas samych odpoczywających na Babiej Górze i wodzących oczami dokąd tylko wzrok sięga, pozostał wyłącznie w sferze fantazji.

Diablak miał być również miejscem naszego trekkingowego „obiadu” (czyt. owsianka z plastikowego pojemnika), ale przejmujący wiatr nie pozwolił zagrzać miejsca. Właściwie to nie pozwolił niczego zagrzać, ani niczego zagrzanego utrzymać – błyskawicznie schłodził nasze plecy, owiał mordy i przewiał rękawiczki, że strach było wyjąć łapska z kieszeni. Próbowaliśmy schować się za usypiskiem kamieni, ale to był jednak kiepski pomysł, więc cyknęliśmy fotkę z zapierającym dech w piersiach widokiem na beskidzką chmurę i czym prędzej naginaliśmy w dół – byle jak najdalej od tego wywiejewa.

Choć nie, żebyśmy byli niezadowoleni – byliśmy, nawet bardzo. Pyski cieszyły nam się od ucha do ucha. Babia Góra zdobyta, deszcz nie padał i nie pada, karta pamięci zapisana krajobrazami „sprzed chmury”, żaden biegnący niedźwiedź nas nie staranował (póki co), a niżej mgła rozlazła się i z powrotem odsłoniła masyw. Taki to jesienny, zmienny humor… Nie wracaliśmy się jednak na szczyt. Wiatr w dalszym ciągu był lodowaty, więc szliśmy „swoje” wzdłuż polsko-słowackiej granicy, po lekko obniżającym się grzbiecie.

Jesienne chmury leciały po niebie z zawrotną prędkością. Część z nich przerzedzała się od czasu do czasu i wtedy przepuszczała trochę słońca, które trafiało w ziemię. Patrzyliśmy w dół, na odsłonięty widok niższych partii Beskidu Żywieckiego, gdzie po gruncie szybko przesuwały się ciemne cienie chmur.

Wietrzysko przewiewało nam pod nogami. W podskokach pędziliśmy do linii kosodrzewin, żeby chociaż trochę odgrodzić się od nieprzyjemnych podmuchów. Z każdym kolejnym krokiem było coraz lepiej. Dotarliśmy do Przełęczy Brona, skąd skręciliśmy na północny-wschód, gdzie stromymi, kamiennymi schodami zaczęliśmy ostre zejście.

Zrobiło się spokojnie i cicho. Bariera drzew nie pozwalała hulać wiatrowym podmuchom, ale z kolei wyobraźnia zaczęła przypominać sobie pytanie o występowanie niedźwiedzia w Beskidzie Żywieckim oraz echo wykrzykiwanego „hop hop„. No bo wokół żywej duszy, a las gęsty. Profilaktycznie rozpoczęliśmy głośne dysputy o „dupie Maryni”, uświadamiając sobie po raz enty, że nie cierpimy schodzenia w dół (łydki!) i że burczy nam w brzuchach, bo przecież nie zjedliśmy planowanego na Diablaku obiadu.

Więc korzystnie było dotrzeć do polany ze Schroniskiem PTTK Markowe Szczawiny. Dorwaliśmy stół z ławką, a termos, sztućce i owsianki poszły w ruch. Brzuchy nam napęczniały, ale siedzieć i jęczeć nie było wskazane, bo i tam, na polanie dosięgnął nas zimny wiatr. Więc znów zawijaliśmy toboły, żeby w te pędy schować się w gęstym lesie.

I tak turlaliśmy się objedzeni przez jesienny las, wśród buków i jodeł. Cudownie napowietrzeni czystą atmosferą, napatrzeni na leśne strumyki spływające ze zboczy. Szlak nie zbiegał już stromo w dół, był bardzo łagodny, dlatego ostatnie odcinki trasy to był bardzo przyjemny spacer. Pojawili się ludzie, pojawiła się mżawka, której odczuwalność wśród wciąż gęstego listowia była minimalna. Na parkingu kupiliśmy kozi ser od obwoźnej sprzedawczyni, a w drodze na niebie pojawiła się tęcza – podsumowanie tego udanego, jesiennego powrotu w Beskid Żywiecki. Wieczorem dotarliśmy do pensjonatu w Zakopanem, skąd planowaliśmy kolejny, tym razem tatrzański trekking z Doliny Kościeliskiej do Doliny Chochołowskiej przez Iwaniacką Przełęcz.

Informacje praktyczne

  • TRASA: Przełęcz Krowiarki (1.012 m n.p.m.) – Sokolica (1.367 m n.p.m.) – Kępa (1.521 m n.p.m.) – Gówniak (1.617 m n.p.m.) – Babia Góra (1.725 m n.p.m.) – Przełęcz Brona (1.408 m n.p.m.) – Markowe Szczawiny (1.180 m n.p.m.) – Przełęcz Krowiarki (1.012 m n.p.m.)
  • DŁUGOŚĆ TRASY: około 14 kilometrów w obie strony (z czego ok. 4,5 km z Krowiarek na Babią Górę)
  • CZAS PRZEJŚCIA: około 6 godzin w obie strony (łącznie z trzema dłuższymi postojami)
  • PRZEWYŻSZENIE: około 700 metrów
  • SZLAKI: przez większość trasy szliśmy czerwonym szlakiem (od Krowiarek do Schroniska Markowe Szczawiny). Stamtąd z powrotem na Przełęcz Krowiarki zaprowadził nas szlak niebieski.

Lokalizacja i dojazd

Babia Góra leży na południu Polski w województwie małopolskim na granicy ze Słowacją. Na południowy-wschód od Beskidu Żywieckiego rozciągają się Tatry, a na zachodzie – Beskid Śląski.

Pod masyw Babiej Góry wbiega droga wojewódzka nr 957 (na Przełęcz Lipnicką, gdzie rozpoczyna się szlak pieszy). Znajduje się tam parking dla turystów oraz wejście do Babiogórskiego Parku Narodowego (w 2017 roku poza sezonem opłata za parking wynosiła 15 złotych, natomiast wstęp do parku – 10 złotych).

Droga wojewódzka nr 957 łączy się z drogą krajową nr 28 biegnącą m.in. przez Wadowice i Suchą Beskidzką. Łączy się również z drogą wojewódzką nr 958 prowadzącą m.in. do Rabki-Zdroju, a w Nowym Targu z drogą krajową nr 47. Podczas planowania podróży warto pamiętać, że wymieniona sieć głównych dróg to również drogi dojazdowe do Zakopanego w związku z tym w okresach wysokiego sezonu turystycznego mogą występować opóźnienia w ruchu drogowym.

Szlaki w okolicy

Przez masyw Babiej Góry przebiega dość gęsta sieć szlaków turystycznych. Dzięki temu istnieje przynajmniej kilka różnych kombinacji przebiegu trasy, więc łatwo zaplanować taki trekking, żeby wchodzić i schodzić innymi drogami (a więc zobaczyć więcej, poznać lepiej okolicę). Na szczyt można podejść z różnych stron, także od strony słowackiej (Babia Góra jest wierzchołkiem granicznym).

Noclegi i parkingi

Istnieje kilka opcji noclegu w okolicy. Noclegową bazą w bezpośrednim sąsiedztwie masywu może być Zubrzyca Górna (w której znajduje się Orawski Park Etnograficznych), wieś Zawoja (ciekawostką jest fakt, że mierzy aż 18 km długości i jest jedną z najdłuższych wsi w Polsce) albo miejscowość Orawska Półgóra (Oravská Polhora) na Słowacji znana z drewnianych, góralskich chat.

Parkingi dla zmotoryzowanych znajdujące się bezpośrednio przy wejściu na szlaki zlokalizowaliśmy na Przełęczy Krowiarki oraz w górnej, czyli południowej części Zawoi (Zawoja – Policzne).

W Duecie po Świecie

Kategorie: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...