
„Niedługo zadepczą te góry…”, „Trzy godziny stałam w kolejce…”, „Nie można swobodnie przejść na szlaku…”. Ach, ile razy słyszeliśmy tego typu stwierdzenia od PRAWDZIWYCH MIŁOŚNIKÓW TATR. Niestety przychodzi mi czytać je coraz częściej.
Współcześnie na popularnych grupach na Facebooku, stworzonych dla tzw. górołazów, nie obędzie się bez co najmniej jednego krytycznego posta dziennie. I takie wpisy zawsze muszą wiązać się ze zbyt dużą liczbą turystów na szlakach. Postanowiłam wziąć pod lupę ten temat i dowiedziałam się wielu ciekawych informacji. Mianowicie, że tego typu komentarze pisane są przez osoby, które od lat namiętnie chadzają po górach. Świadczą o tym liczne zdjęcia w „fejsbukowych” galeriach. Po drugie we wpisach najbardziej zaskoczyła mnie pewna kwestia. Wszyscy, ale to dosłownie wszyscy, którzy decydują się na krytykę urlopowiczów, są wielce zdziwieni, że w sezonie wakacyjnym spotykają w Tatrach tłumy. O zgrozo! Niespodzianka!
Niektórzy chyba już zapomnieli, że Zakopane to miejscowość turystyczna. I tym samym popularnością zbliżona do Gdańska, Krakowa, czy innych miast, które z chęcią odwiedzają podróżujący. Oczywiście zgodzę się z tym, że są tacy, którzy na Podhale przyjeżdżają głównie po to, aby pochwalić się w social mediach, że ich stać. Jednak duża część osób wybiera się tam pierwszy raz, więc logiczne jest, że rozpoczynają oni swoją przygodę „na spokojnie”. Nic więc dziwnego, że Pani Katarzyna, która z rodziną jest pierwszy raz w Zakopanem, wybiera się nad Morskie Oko, wjeżdża kolejką na Kasprowy, czy też spaceruje po dolinach. 10 lat temu również byłam tą początkującą i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wejście na Kasprowy Wierch wydawało mi się strasznie niebezpieczne i nie do pokonania. A pomimo tego, że w górach zakochałam się od pierwszego wejrzenia, to nie było siły, która przekonałaby mnie do wejścia na dwutysięcznik. Teraz śmiało śmigam po wymagających szlakach, choć nadal nie odważę się wejść wszędzie. Może do czasu…
Nie rozumiem więc dlaczego wytrawni tatromaniacy zdumiewają się, że na dole jest pełno ludzi, a oni pędząc na Mięguszowiecką, muszą mijać pielgrzymki zmierzające nad MOK-o. Można by powiedzieć, że „zapomniał wół, jak cielęciem był”. Bo nigdy nie uwierzę w to, że ktoś pojechał w Tatry pierwszy raz i od razu rzucił się na głęboką wodę. Z drugiej strony — co ciekawsze — jak nie narzekają, że na dolinach tłumy, to oburzają się, że kolejka na Rysy zbyt długa, a ludzie stoją po kilka godzin. No drogi kolego, droga koleżanko, zdecydujcie się, czy źle, bo na dole zbyt tłoczno, czy źle, bo wyżej za dużo ludzi. A może jakby się nie stało, i tak będzie niedobrze?
Myślę, że niektóre osoby, z dumą nazywające się miłośnikami Tatr, są pełne zakłamania. Bo zwyczajnie chciałyby, aby w wakacje na szlakach były pustki. Albo jeszcze lepiej — żeby nie wpuszczano wszystkich, a nie daj Boże tych, co przyjechali po raz pierwszy. Uwaga! Góry są zarezerwowane tylko i wyłącznie dla nich — wielkich zwolenników. Trzeba jednak pamiętać, że aby tym zwolennikiem zostać, musisz najpierw nieźle się nachodzić po płaskim, podziwiając z dala zapierające dech w piersiach granie. Od tego wszystko się zaczyna. I nie wymagajmy rozkładania przed nami czerwonych dywanów, bo król, który chodzi po Tatrach od 10 lat, znowu łaskawie zaszczycił nas swoją obecnością. Bijmy brawo i kłaniajmy się, a „świeżaki” na Krupówki dutki wydawać!
Komentarze