„Ilu jest takich, co byli na Czywczynie i poznali ten świat połogich trawnych połonin, ciągnących się od Czarnej Hory po Palenicę – Ihnatiesę na rozrogu Galicyi, Węgier i Bukowiny?”
Hugo Zapałowicz
Masywny grzbiet odsunięty na północ od granicy, wciśnięty pomiędzy nią a górską rzekę, stoi samotnie jako wybitny wierch pośród zlewających się ze sobą zielonych mas. Tam, jak okiem sięgnąć tylko góry dookoła a sam Czywczyn jest największy w górach granicznych wraz z Hnitesą – obydwa magiczne, mało dostępne i nie łatwe do zdobycia. Potrzeba właściwie dwóch dni by zdobyć i opuścić Czywczyn, tak żeby wrócić następnie do punktu wyjścia. Od czasu gdy powódź na Czarnym Czeremoszu zniszczyła drogę wraz z mostami, i gdy smreki połamały się wzdłuż szlaku, nie chodzi doliną właściwie nikt. Trzeba iść przez Rogi bądź Prełuczny ku granicy i stamtąd na Czywczyniarz - tam zatoczyć półkole na odcinku wielu kilometrów by osiągnąć szczyt.
Kolejny dzień w Górach Czywczyńskich - w ostatnich latach, te góry właśnie narzucają się w moich myślach najczęściej i chłonę je zabierając dla swej pamięci stopniowo, tak by zawsze móc tu powrócić i zgłębić nieznane dotąd obszary.
Droga Mackansena biegnie od Szybenego do bram zony, następnie od Kiernicznego przez Przełęcz Pod Kopilaszem schodzi w dół do rumuńskiej wsi Ruska. Z pozycji bramy doskonale widzimy wieżę obserwacyjną, jednak nikt, absolutnie nikt nie interesuje się trójką wędrowców na odkrytej wierzchowinie. Przynajmniej to poczucie napięcia jakie towarzyszyło nam w przeszłości w Górach Czywczyńskich rozmyło się dziś, i pozostał jedynie fascynujący obraz granicy uśpionej, jednak nie tak już hermetycznej jak dawniej, gdy za pierwszym razem postawiłem stopę na Hnitesie, i zobaczyłem morze kosodrzewiny na Palenicy, stanowiska ogniowe na Komanie i odkryłem dla siebie Purul. Tym razem idąc od przeciwnej strony osiągnęliśmy niedawno Stoha wraz z triplexem i teraz przez zachodni fragment drogi granicznej zmierzamy ku Czywczynowi, który jest duszą tego magicznego organizmu.
W sercu Gór Czywczyńskich... Pijemy kawę i spożywamy posiłek – tam piętrzy się w oddali góra magiczna, jeden z tych najwspanialszych wierchów w górach zamykających obszar Ukrainy od południa. Aby dostać się na jego szczyt musimy pokonać jeszcze Wielką Budyjowską oraz Kukulik, by następnie wspiąć się na Czywczyniarz, od którego biegnie odnoga grzbietu granicznego. W przeszłości marsz na szczyt mógł być zdecydowanie krótszy, jednak powodzie na Czarnym Czeremoszu zamknęły dla turystów jak i nawet dla pograniczników dogodne przejście oraz przejazd. Pozrywane mostki oraz powalone pnie roztrzaskanych przez burze smreków, skutecznie utrudniają dziś wędrówkę zamykając praktycznie możliwość przeprawy. Marsz dookoła jest jednak fascynujący – bliskość dzikiej, górskiej granicy, obszar nie zamieszkały i z całą pewnością masowo nieodwiedzany, zaspokaja nasze żądze na tych bezdrożach. Idziemy dalej, jeszcze sporo kilometrów marszu przed nami – dzień właśnie rozpoczął swą drugą połowę, a chcielibyśmy przed zmrokiem z powrotem być w miejscu, w którym spożywaliśmy posiłek.
Granica doskonale widoczna z rejonu Wielkiej Budyjowskiej. Odchodzą od niej płaje kierujące się ku połoninom których ścieżki na pewnych odcinkach zacierają się, gdyż od doliny Czarnego Czeremoszu mało kto dziś już podąża ku wierchom. Od drogi granicznej wjeżdża czasem na połoninę gruzawik, ale tylko do pewnego momentu, tam gdzie jeszcze zbieracze jagód rozbijają namioty, dalej w stronę rzeki nie ma po co już iść.
Świeży drut biegnący przez fragment sistiemy na tle epickich krajobrazów. Towarzyszy nam widok na masywny garb Pietrosa Budyjowskiego, jednego z bardziej charakterystycznych wierzchołków Gór Marmaroskich.
Płaj trawersujący Czywczyn od zachodniej strony. Tuż obok widocznej stajki, na przeciw po prawej stronie bije źródełko nieestetycznie opatrzone korytkiem z eternitu. Tuż obok biegnie pod górę ledwie widoczna ścieżka. Zarasta już, choć domyślamy się jej przebiegu, im wyżej tym robi się bardziej przejrzysta, aż w pewnym momencie staje się całkiem wygodnym płajem.
Końcowe podejście na wierzchołek – tutaj doznajemy uczucia całkowitej izolacji, stajemy się częścią niesamowitego świata nie mającego nic wspólnego z rzeczywistością w innych, cywilizowanych górach.
Dostrzegamy na tle nieba zataczającego kręgi ptaka. To orzeł berkut – jak się później dowiedzieliśmy, a w rzeczywistości orzeł przedni – piękny, ogromny drapieżnik.
Na szczycie Czywczyna. Jedna z najpiękniejszych panoram dookolnych w Karpatach Wschodnich i z pewnością, jedno z tych szczególnie magicznych miejsc. Jeśli miałbym dokonać wyboru: gdzie chciałbym wracać na dawne ścieżki prowadzące ku zdobytym wierchom, z pewnością będzie to droga na szczyt, jak i sam Czywczyn, najbardziej niesamowity spośród dziesiątek wierzchołków, które utkwiły w mej pamięci na zawsze. Tutaj jest szczególnie, to miejsce wytrawne, niespotykane, mimo iż grzbiety i pasma, są tu niemal jednym ciałem – zlewają się ze sobą niczym ogromna zielona masa. Pamiętam gdy zobaczyłem w przeszłości po raz pierwszy Czywczyn w oddali, poczułem do tej góry tęsknotę, choć nieraz byłem w pobliżu, przechodziłem między górami i wchodziłem na szczyty, on był zawsze jako wyczekiwany i przemyślany cel, czekający na swój specjalny dzień.
Zbocza góry najeżone są licznymi ciekawymi skałkami, które dodają ogólnego kolorytu. Tutaj północne stoki opadają przez Czolakin ku brzegom dzikiego Czarnego Czeremoszu.
Powrót o zmierzchu w rejon połoniny Stara Staja. Cisza grobowa panuje wzdłuż sistiemy, góry wtapiają się w mrok, i tylko ostatnie fragmenty łuny nikle oświetlają jeszcze Michailecul i Farcaul oraz Pop Iwan Marmaroski, gdzieś w oddali na Południu jeszcze Petrolsul majaczy, granica zdaje się spać, nic nie zapowiada jakichkolwiek zdarzeń… Wtem od północny rozdziera niebo błyskawica i daleki odgłos piorunów, gdzieś daleko nad Hryniawami błysk powtarza się jeszcze dwukrotnie po czym zalega na długą chwilę cisza.
Schodzimy w dół z Wielkiej Budyjowskiej, jest bardzo stromo, ledwie dostrzegamy własne stopy - już niedaleko, jeszcze tylko kilka chwil i wyciągniemy nasze plecaki z krzaków. Nagle w oddali dostrzegamy światło, kilka chwil później słyszymy warkot silnika – to gruzawik, pewnie zwozi jagodziarzy, choć jest bardzo późno to nie wydaje się spieszyć, co chwilę zdaje się przystawać, widzimy jak zapada cisza i następuje mrok, po czym znów błyski rozświetlają ciemność. Powtarza się to kilkukrotnie, jednak ciężarówka zbliża się w naszym kierunku. Nie mamy ochoty pokazywać się większej grupie jednak ciężko jest się skryć, mamy wrażenie że postacie z latarkami w rękach nieustannie przeszukują teren. Idziemy przed siebie nie zwracając uwagi na otoczenie, sezonowi mieszkańcy połonin również nas nie zagadują, zajęci swoją robotą. Ciekawe czego szukają?
Postanawiamy nie nocować na samej granicy, tak jak w przeszłości, niemal między słupkami. Schodzimy dwa kilometry w dół, ku połoninie Stara Staja, tam w jednym z baraków postanawiamy zanocować.
Świt budzi nas z widokiem na Czywczyn. Teraz w dziennych warunkach dostrzegamy raz jeszcze majestat góry. Musimy wrócić na granicę, nie cofniemy się jednak w miejsce z którego zabraliśmy wczorajszego wieczoru plecaki, tylko boczną dróżką zrobimy półkole tak by wyjść niemal przed odnogą prowadzącą w dół ku Połoninie Prełuczny, która następnie poprowadzi do ściany lasu - tam postaramy się odnaleźć ścieżkę w stronę doliny Czarnego Czeremoszu. Mamy nadzieję jeszcze dziś być w Szybenem, zanim jedyna, raz dziennie kursująca marszrutka odstawi nas dalej do Werhowyny.
Połonina Prełuczny zarasta. Wprawdzie pozostanie widokową jeszcze przez długi czas, jednak prócz porozrzucanych wokoło młodych świerków wyczuć można ścieżkę, szczególnie w rejonie samego szczytu Prełuczny. Praktycznie w jego obrębie i na kierunku północnym ku ścianie lasu przejścia można się w zasadzie domyślać i trzeba iść intuicyjnie pośród skupiska borówek.
Dzisiejszy Burkut - takich miejsc w ukraińskich Karpatach jest jeszcze kilka. Opisywana przeze mnie w przeszłości Sarata w dolinie potoku o tej samej nazwie oraz również przedstawiany dawniej na blogu Perkałab nad Białym Czeremoszem. Wszystkie trzy miejscowości to zapomniane i niemal niedostępne obszary na krańcu karpackiego świata.
Droga z Burkutu do Szybenego wzdłuż jednej z najbardziej niesamowitych karpackich dolin. Czarny Czeremosz to wciąż dzika, górska rzeka zapewniająca swym charakterem oraz szczególną otoczką wspaniałe doznania wizualne, potrafi jednak być bardzo niebezpieczna. Wielka powódź w 2008 r. doprowadziła do zniesienia wielu domów w Szybenem, sprawiła ponad to, iż trasa za Burkutem w stronę źródeł rzeki została tak mocno zniszczona, że dzisiaj mało kto próbuje na końcowym górnym odcinku w stronę źródeł rzeki eksplorować te dzikie obszary. To wyprawa ściśle stworzona pod ten jeden temat, liczy się posiadanie czasu jak i przygotowania na trudy, niepogodę, przemoczenie oraz możliwość odwrotu. Na szczęście tym fragmentem Czarnego Czeremoszu można się delektować do miejsca, gdzie jeszcze ktokolwiek mieszka - Burkut, osada niemalże wyludniona - to dawne uzdrowisko zapamiętane w literaturze, dzięki wspaniałej wodzie mineralnej do dziś mającej swe ujęcia. Obecnie ponoć został wykupiony i będzie podlegał w niedługim czasie przemianom. Czy odtworzą dawny charakter tego miejsca? Sądzę że dawnego Burkutu nie ujrzymy, być może stanie się enklawą dla wybranych, tak jak polski Arłamów odcięty od cywilizacji w dzikich ostępach Turnicy na Pogórzu Przemyskim całkowicie charakterem nie pasujący do otoczenia ośrodek dla elit. Czyż tutaj nie będzie podobnie? Drogi dobrej do Burkutu pewnie już nigdy nie będzie, ale śmigłowcem można dostać się niemal wszędzie...
Ostatnia godzina marszu z Burkutu do Szybenego przebiega pod dyktatem potężnej ulewy. Przemoczeni docieramy w ostatniej chwili pod szlaban. Jedyna marszrutka jaka dociera raz dziennie do Szybenego własnie szykuje się do odjazdu - wchodzimy do wypełnionego ludźmi pojazdu i wyruszamy w drogę powrotną. Burza szaleje za oknem, świat zlewa się niemal w jedno, przybierając obraz rozlanej kawy z mlekiem. Marszrutka ledwie jedzie i sprawia wrażenie nieradzącej sobie z warunkami, na jednej z najbardziej trudnych dróg w Karpatach Wschodnich. Błyskawice rozpruwają ciemne od niepogody niebo, pioruny w górach pokazują swą siłę, jedziemy tuż nad rzeką widząc urwiska skalne spadające pionowo w dół ku wezbranej od ulewy rzece. Świat utkwił w aurze niesamowitości i grozy - mijamy kolejno: Zełene, Dżembronię, Bystrec i tam gdzieś w okolicach Kraśnika odczuwamy skutki zawieruchy - połamane gałęzie tworzą zawałę na drodze. Musimy czekać, kierowca odsuwa na bok fragmenty połamanych gałęzi - jedziemy dalej, ale nie wiemy czy droga za nami będzie zapewniać bezpieczeństwo - jesteśmy już niemal w Werhowynie, ulewa ustaje, ale niepogoda na dobre pokryła Karpaty, my zaś kończymy kolejną przygodę w górach Huculszczyzny, zostawiając za sobą krainę niezwykłą - do następnego razu wierchy, płaje i połoniny, szałasy, osady i górskie wsie... dzika granica, zasieki, to cała otoczka - kolory tej ziemi.
Kilka dni później w wyniku burzy, oraz potężnej ulewy osunęły się fragmenty zbocza drogi. Połamane drzewa spowodowały zamknięcie trasy i wstrzymanie ruchu na kilka dni. Na szczęście nikt nie ucierpiał, miałem jednak w przeszłości przeświadczenie iż któregoś dnia może dojść tutaj do tragedii. Na szczęście drogę podreperowano, usunięto szkody i ruch powrócił.
Na koniec zostawiam informację - otóż najprawdopodobniej w najbliższych dniach a może i godzinach, nastąpi zmiana adresu mojego bloga. W miarę możliwości będę więc aktualizował adresy podanych w ostatnich latach linków do artykułów. Blog również przez pewien czas może nie być pozycjonowany w wyszukiwarkach. Mam nadzieję że te niedogodności nie będą tak naprawdę zbyt uciążliwe. Tutaj zostawiam nowy adres http://karpackilas.pl/
Tekst i zdjęcia: Tomasz Gołkowski
W wyprawie uczestniczyli: Tomasz Gołkowski, Piotr Baran oraz Mariusz Obszarny
Komentarze