Jak za każdym razem, gdy coś mi się nie podobało w moim życiu i najbliższym otoczeniu, tak tym razem spakowałem plecak, kupiłem bilet i wyszedłem z domu, licząc że jak wrócę problem zniknie. Tym razem na południowy zachód. Najpierw cztery godziny w nowoczesnym pendolino z Warszawy do Wrocławia, potem jeszcze trzy i pół w Kolejach Dolnośląskich do Szklarskiej Poręby.
Formacje polodowcowe, zimny wiatr i czerwone kolory słońca w oczach. Mgliste góry przywołują na myśl fen – wiatr występujący w Karkonoszach.
Stare, komunistyczne, przepełnione schroniska ludźmi którzy są głośni i chlają dużo alkoholu w ciemności. Lepkie stare drewno i wspólna stołówka. Stare zdjęcia z wędrówek górskich z lat 70.
Trzy dni ośmiogodzinnej wędrówki unikając kontaktu z innym człowiekiem. Pełen anxiety, uzależniony od informacji młody człowiek, od życia w pędzie, sprawdza smartfon z częstotliwością telegrafu. Ręka co chwile wędruje do kieszeni, głupi młody człowiek sprawdza czy jest zasięg sieci LTE. Instagram, Messenger z koleżanką, fejsbuk, Twitter, newsy.
Dookoła wysokie krzewy, rozległe horyzonty.
Odpoczywam pod Śnieżką, miliard ludzi, nienawidzę ich jako tłum, więc idę dalej. Trzeciego dnia schodzę do Jeleniej Góry, by zrobić dwudniową przerwę od wędrówki u przyjaciół. Oddech nowoczesnego człowieka – w ich mieszkaniu jest wifi. Wieczorne rozmowy z fajnymi ludźmi, ale wciąż spoglądasz na smartfona. Ile razy mnie kusiło by go stłuc, zniszczyć.
Sowia Przełęcz wyznacza moje zejście z gór, trzeciego dnia pod wieczór.
Trzy dni wędrówki przez pasmo Karkonoszy – ostatnie pasmo górskie, które opierało się moim podbojom w Polsce. Trzydniowa wędrówka połoninami, granią gór, wśród wysokich pożółkłych traw, idąc z zachodu na wschód. Od wodospadu Kamieńczyka, przez schronisko na Hali Szrenickiej, z przystankiem na górze Szrenica, mijając fantastyczne formacje skalne jak Trzy Świnki czy Czeskie Kamienie. Mając po swojej prawej ręce Czechy, a po lewej Polskę, a w oddali miasteczka Karpacz i Szklarską Porębę. Mijając źródła Łaby i anomalię grawitacyjną, pływając w kosodrzewinie.
Czwarty dzień w wędrówce po górach dopiero był dniem, w którym odzyskałem spokój. Prawie przez cały dzień nie spojrzałem na telefon. Szedłem przez piękne lasy iglaste i liściaste, omijając formacje skalne typowe dla Śródziemia, byłem w Fangornie, szedłem lasem i polami górskimi. Torf, błoto, granica z Czechami. Cieszyłem się przyrodą. Wędrówka po Karkonoszach i Izerach absolutnie zaspokoiła moje potrzeby przeżyć w przyrodzie. Myślałem o ludziach mi bliskich i przyszłości. Skonsolidowałem myśli i uczucia w swojej głowie.
Informational detoks.
Jak widać tym razem ten sposób nie do końca zadziałał. Podróże są świetnym sposobem na ucieczkę od życia, ale średnim na życie, jak trafiając w dziesiątkę określił to znany podróżnik Tomek Michniewicz w tym wywiadzie. Jesteś w domu na chwilę, potem wyjeżdżasz, omijają cię ważne wydarzenia w życiu twoich bliskich, chyba że ich nie masz. Uciekasz od swoich problemów myśląc że je zgubisz. A tak naprawdę bagaż swoich doświadczeń, emocje i demony podróżują z tobą. Nie uciekniesz od nich na księżyc, do Brazylii, Chin, do chatki w Bieszczadach, czy za siedem rzek, gór, jezior. Trzeba im sprostać, przepracować je, nie można pewnych spraw wypierać.
Jak śpiewał mój ulubiony raper Mes – jestem gotowy zadać pytania wagi ciężkiej, lecz odpowiedzi tak naprawdę nie chce.
Niektórzy uciekają w podróż, inni chodzą do psychoterapeuty (jak na amerykańskich filmach, każdy ma swojego fryzjera i psychoterapeutę), uciekają w alkohol, pracoholizm lub narkotyki. Do pytań wagi ciężkiej dochodzi się po wielu latach rozmowy ze sobą na najwyższym, najszczerszym poziomie. Mogą to być niepoukładane relacje z rodzicami, brak akceptacji ze strony któregoś z nich, niespełniona miłość, odrzucenie, zawiedzione ambicje, frustracja w walce o miejsce na rynku pracy, traumy z dzieciństwa czy wszelkie negatywne wydarzenia z przeszłości. Zamiatanie pod dywan jest marnym sposobem, ponieważ po jakimś czasie nie będzie dało się przejść po pokoju.
Przyznam że wędrowanie po górach pomaga w tym procesie.
Ucieczka. Neurobiologia. Przyroda.
Jak twierdzi profesor psychologii poznawczej z University of Utah, David Strayer przebywanie w przyrodzie ma zbawienny wpływ na nasze zdrowie intelektualne. Naukowiec ten stworzył definicję „efektu trzech dni” opisującą znaczną poprawę właściwości poznawczych ludzkiego umysłu po spędzeniu trzech dni w naturze, z daleka od nadmiaru zdobyczy współczesnej cywilizacji. Przypuszcza on, iż przebywanie w naturze pozwala korze przedczołowej – centrum dowodzenia mózgu – zwolnienie i włączenie trybu odpoczynku. Przebywanie w bliskości terenów zielonych i czystych krajobrazów zmniejsza wydzielanie kortyzolu, hormonu stresu, ryzyko zachorowania na choroby typu depresja, niepokój, atak serca, astma czy migreny jest też niższe.
Nie brzmi to jak rewolucyjne odkrycie godne wyskoczenia nago z wanny i krzyczenia Eureka, ale jest bardzo przekonywujące i dowiedzione naukowo.
Matt Killingsworth – badacz szczęścia w swoim błyskotliwym wykładzie TEDxCambridge idzie za ciosem i rozwija tę koncepcję. Według niego, jeśli chcemy być szczęśliwy, powinniśmy całkowicie zagłębić się i skupić w doświadczeniu danego momentu.
Stay in the moment.
Gdzie o to łatwiej, jak nie podczas wędrówki po lesie, górach czy plaży, rozkoszując się pejzażem.
Dodaje, że czynność, którą wielu z nas chyżo uprawia czyli „mind-wandering” nie jest dobrą rzeczą, o ile nogi naszych myśli są świadomie zabierane do pięknych miejsc i wspomnień, które pozwalają nam poczuć się szczęśliwymi. W przeciwnym razie kończymy dzieląc włos na czworo i rozgrzebując niepotrzebne myśli które dawno powinny być zakopane pod drzewem tysiące kilometrów stąd.
Przyroda potrafi być najpiękniejszym artystą, z tym zgodzi się chyba każdy. Dla każdego estety, który do Luwru, Centre Pompidou, Muzeum Prado czy Zachęty ma daleko, nadal istnieje pocieszenie. Demokratycznym prawem każdego jest możliwość pójścia do parku, czy najbliższego lasu by pozachwycać się kształtem drzew, obserwować spadający śnieg, patrzeć w biegnące chmury.
Słynny podróżnik, Marek Kamiński po przejściu czterech tysięcy kilometrów z Królewca do Santiago czyli całej trasy Camino de Santiago stwierdził, że prędkość, z jaką idzie człowiek jest najbardziej optymalna do obserwacji świata. Człowiek przez tysiące lat przemierzał sawanny, pola i lasy z tę samą prędkością – 4-5 km na godzinę, więc tempo marszu jest najbardziej naturalnym tempem dla człowieka do percepcji świata i krajobrazu. Przy jeździe autem, czy pociągiem ludzki umysł nie jest w stanie efektownie przetwarzać nadmiaru informacji do niego napływających. Zmieniający się teren, wiatr, krajobraz widziany przez ludzkie oko w tempie marszu najskuteczniej trafia do ludzkiego mózgu, nie męcząc go.
Przyroda równa się relaks.
Zapewne na ten temat więcej mógłby wypowiedzieć się Łukasz Supergan, polski podróżnik, który przeszedł tysiące kilometrów Łukiem Karpat, gór Zagros w Iranie i Pirenejów. Inspirują mnie jego podróże, ponieważ jak on uważam, że podróżując samotnie, człowiek jest o wiele bardziej otwarty na przeżycia, zarówno te w swojej głowie, jak i na te które trafia w spotkaniu z innymi ludźmi w drodze.
John Hatiwanger, pisząc w artykule dla elite daily o zaletach samotnego podróżowania podkreśla dwie rzeczy. Samotne podróżowanie uczy odpowiedzialności (za samego siebie) oraz zwiększa świadomość swej osoby. Dochodzi do tego także odkrywanie swojego ja, nowych pokładów własnych emocji, czego efektem ubocznym może być też medytacja.
Frapująca jest cięta riposta, którą udzielili hinduscy szerpowie swoim europejskim klientom podczas wyprawy w Himalaje. Tragarze ci, pomimo iż nie byli zmęczeni, często robili postoje. Europejczycy, których umysły zepsute są korpomową operującą pojęciami typu strategia, zarządzanie, optymalizacja, planowanie szybkiego osiągania wyznaczonych celów zdziwieni ich zachowaniem spytali:
— Czemu tak siedzicie bez sensu? Przecież szkoda czasu!
— Musimy zaczekać na nasze dusze, żeby miały szanse nas dogonić.
No właśnie, może rzeczywiście nasze dusze nie nadążają za zmianami na które narażamy nasze ciała, serca i umysły w świecie wyścigu o pozycje, przedmioty i lajki?
Fuck race, stay in the moment.
Go wander.
Not all those who wander are lost. – J.R.R Tolkien
Zapraszam na więcej wędrówek górskich (i nie tylko) na www.cezarkos.pl
Komentarze