Dolina Pięciu Stawów... byłam tu tyle razy, a wciąż jest w stanie mnie coś zaskoczyć, zwłaszcza kiedy dolina nie jest tylko przystankiem w dotarciu na szczyt, lecz jest celem samym w sobie.
Piątek. 6:00. Zniecierpliwieni i żądni widoków wyjeżdżamy z Bielska. Po 3h jesteśmy w Palenicy i pierwszy raz stoimy w korku na parking… No cóż sezon urlopowy właśnie się zaczął, a i pogoda zachęca do wycieczek. Jak już się ustawiliśmy, przebieramy buty i ruszamy asfaltem do Wodogrzmotów. Pierwszą z serii niespodzianek jest cosik jeleniowatego, biegające tuż przy szosie i mające gdzieś całe tłumy ludzkości przechadzające się obok. Zerkamy, wymieniamy spojrzenia i idziemy dalej. Droga nudna, ale na szczęście zacieniona szybko upływa i po 30 minutach odbijamy w prawo. Nie powiem, po cichu liczę iż wszystkie wycieczki pójdą wprost nad MOko, ale nadzieja pryska kiedy skręcają tam gdzie i my. Droga Doliną Roztoki niezmiennie ta sama: pierwsze ostro pod górę, potem trochę po słońcu, aż w końcu błogi cień i magiczny las.
Tempo mamy dobre i generalnie idziemy raczej sami. Szybko wymijamy innych turystów i znowu chwila samotności. Tym oto sposobem już po 35 minutach jesteśmy w Nowej Roztoce. Chwila przerwy na oddech i trochę słodkich kalorii.
Ruszamy dalej. Przechodzimy przez Potok Roztoka i przez chwilę maszerujemy ponownie w górę. Jest naprawdę ciepło, ale sytuację ratuje delikatny wiatr. Potem idziemy trochę po równym, potem znowu pod górę i oto niebawem znajdujemy się na rozstaju Rzeżuchy. Do wyboru mamy niezmiennie dwie możliwości dostania się do Piątki. Decydujemy się na wariant zielony i podążamy wprost ku Wielkiej Siklawie. Po błękitnym niebie ochoczo mkną cumulusy, a krajobraz kipi nasyconą zielenią.
Odcinek Rzeżuchy-Siklawa przebiega wąską ścieżką po wygodnych kamieniach. Większość turystów odbiła na szlak czarny, więc na drodze jest pusto. Żwawo wspinamy się po skalnych stopniach w otoczeniu kosówki, a z każdym krokiem coraz wyraźniej słyszymy huk wodospadu. Po 20 minutach równego marszu w promieniach słońca jesteśmy na miejscu. Siklawa niezmiennie za każdym razem robi na mnie piorunujące wrażenie. Nie wiem czy to te hektolitry spadającej wody, czy imponujący próg skalny, a może po prostu ten kojący huk... Na początku oczywiście popadam w szał fotografowania, a dopiero później przychodzi czas na zasłużoną przerwę i pyszne śniadanie w jeszcze pyszniejszym otoczeniu. Odcinamy się całkowicie, zapominamy o tłumach za nami i trwamy w błogiej nostalgii. Ten wodospad ma w sobie jakąś magiczną moc... Patrzę i się uśmiecham :)
Po satysfakcjonującym i jak najbardziej zasłużonym odpoczynku ruszamy w dalszą drogę. Do Doliny Pięciu Stawów został zaledwie kawałek, więc pałamy optymizmem. Podążamy obok wodospadu po skalnych płytach, wciąż intensywnie pod górę. Spokojnym krokiem w promieniach słońca zdobywamy ostatnie metry wysokości - już widać mostek, już wyłania się Wielki Staw… Jesteśmy! Piąteczka jak zawsze urokliwa <3
Teraz możemy spokojnie odetchnąć. No może moglibyśmy, gdyby nie ten wszechobecny gwar. Co poradzić... początek sezonu widać, słychać i czuć… Na szczęście nasz plan obejmuje ewakuację z tego popularnego rozstaju, ale tymczasem znikam po drugiej stronie obiektywu... Odcinam się od zgiełku i ukrywam się w swoim własnym świecie.
Teraz o dalszych planach. Na pewno chcemy uciec z dala tłumów, czyli opcja zakłada zwiększyć odległość od schroniska. Mamy zamiar udać się niebieskim szlakiem do Tablicy Bronikowskiego i tam urządzić sobie popas. Czy to będzie dobry wybór, to się jeszcze okaże. Na pewno wybrana przez nas miejscówka oferuje lepsze widoki, a przede wszystkim ciszę i mniejszy ruch turystyczny. Idziemy prawym brzegiem Wielkiego Stawu, a wąska ścieżka kluczy wśród kosówki. Szlak prowadzi najpierw trochę pod górę, a potem już po płaskim. Widoki są coraz smaczniejsze, więc kiedy Bartek wypatruje przyzwoitą miejscówkę na zdjęcia, na chwilę przystajemy. Ustawiam się spokojnie z aparatem, gdy tu nagle słyszę obok jakiś głośny tupot, a serce niemalże mi staje. Patrzę a to spod kamienia wyskakuje okrągłe futro i ucieka. O kurcze, świstak! Patrzę uważniej, a drugi grubasek grzeje się na dużym głazie. Gęba mi się cieszy, bo po raz pierwszy widzę te słodziaki na żywo :) No i tak miejscówka zeszła na drugi plan, a świstaki załapały się na sesję.
Chwilę pokręciliśmy się koło świstaków i poszliśmy w swoją stronę. Wciąż kamiennym duktem przemierzamy kolejne metry doliny, by niebawem dotrzeć do interesującego nas rozstaju. Rozglądamy się za odpowiednim miejscem do popasu, po czym idziemy kawałek żółtym szlakiem. Tam przy niewielkim oczku wodnym układamy się na trawie i odpoczywamy. Podziwiamy całe otoczenie doliny począwszy od Miedzianych i Szpiglasowego Wierchu, poprzez Kotelnice, Gładki Wierch, Zawrat, aż po Kozi Wierch. Sielanka w najczystszym wydaniu.
Moją uwagę zdecydowanie najmocniej przyciąga zamknięty już szlak na Gładką Przełęcz. Jakoś to miejsce niezmiernie mnie kusi, a legalnie dostać się tam można tylko od strony słowackiej. Najbardziej doceniamy w naszej miejscówce ciszę i poza kilkoma turystami zmierzającymi na Szpiglas w okolicy nie ma żywej duszy. Kto by pomyślał, że kilkaset metrów dalej panuje tłok i gwar. Beztroskie leżenie na trawie mogłoby trwać w nieskończoność, ale czas upływa nieubłaganie. Weryfikujemy godzinę tak, by o przyzwoitej porze wrócić na parking i zdążyć jeszcze pojechać obiad, więc decydujemy się niebawem wracać. Nie mniej jednak nasze lenistwo trwało grubo ponad godzinę i czujemy się w pełni zrelaksowani. Na powrocie mijamy naszych dobrych kumpli - świstaki, po czym wybieramy szlak zahaczający o schronisko.
Pod schroniskiem jest dokładnie tak, jak się spodziewaliśmy - tłumy, hałas i rozgardiasz. Kupujemy naprędce zimne napoje, po czym niezwłocznie ewakuujemy się na szlak. Tym razem wybieramy wariant czarny, który prowadzi wprost do rozstaju Rzeżuchy. Po lewej ciągnie się masyw Wołoszyna, podczas gdy po prawej obserwujemy tłumy idące nad Morskie Oko przez Świstówkę. Dają tam co za darmo...? ;)
Żwawo idziemy zakosami w dół, a sakramencki upał daje się we znaki. Widzę już piękną czerwoną opaleniznę na rękach i z utęsknieniem czekam, aż wejdziemy w las. Wśród cienia drzew jest jak zawsze przyjemnie i tak mija nam droga, aż do Nowej Roztoki i jeszcze kawałek dalej. Potem najgorszy odcinek pod górę pokonujemy w słońcu, a później jest już tylko lepiej. Po 1h 15min znajdujemy się przy Wodogrzmotach, a myślami to nawet przy samochodzie ;) Teraz podążamy asfaltem i nie ukrywam, że mi się nie chce! Przy samochodzie pojawiamy się po 30 minutach i ochoczo zmieniamy obuwie na bardziej adekwatne do temperatury, po czym spadamy na kwaterę.
Dolina Pięciu Stawów...byłam tu tyle razy, a wciąż jest w stanie mnie coś zaskoczyć. Ilekroć tu jesteśmy warunki są odmienne, a góry jakieś takie inne. Dzisiaj dolina nie była tylko przystankiem w dotarciu na szczyt, lecz była celem samym w sobie. I chyba dlatego doceniliśmy ją bardziej niż zwykle. Dzisiaj chłonęliśmy ją całym sobą, po prostu leżąc, patrząc i wdychając...
Agata / My Way To Heaven
Relacja również na blogu --> http://gorymywaytoheaven.blogspot.com/2015/07/piatka-pena-niespodzianek.html
Komentarze