Szybki i spontaniczny wyjazd w Dolomity udał się w 100 %, a nawet w 110 ;).
W piątek 13 czerwca 2014 pojechaliśmy we dwoje z Michałem – razem rok temu, byliśmy na Mont Blancu. Choć przed samym wyjazdem pogoda nie wróżyła nic dobrego – same opady deszczu i burze, mieliśmy nawet myśli czy nie zrezygnować z wyjazdu, jednak całe szczęście że się na niego zdecydowaliśmy.
Wypożyczonym samochodem z lotniska Bergamo pojechaliśmy na camping do Colfosco w samym sercu dolomitów, gdzie nocowali także nasi znajomi – jednak byli oni tydzień wcześniej i następnego dnia już wracali z powrotem do londka.
Alpy z samolotu - zdjęcie robione telefonem ;)
Pierwszego dnia wybraliśmy na rozruszanie kości łatwą ferratę Brigata Tridentina. Droga bardzo ładna, nie trudna, na początku z pięknym wodospadem,a zakończona krótkim wiszącym mostkiem. Jednak już na początku podejścia pod ścianę miałem przygodę trawersując zaległy śnieg, obsunęła mi się noga i gdyby nie kijek - wbiłem go po samą rękojeść i tylko na jednej ręce udało mi się powstrzymać przed zjazdem po stromym zaśnieżonym zboczu. Wisząc tak na jednym ręku udało mi się w końcu wybić podparcie pod nogi, mogłem znów stanąć i przejść dalej.
Po dość krótkim czasie, trochę krótszym niż przewodnik podaje podeszliśmy pod zamknięte jeszcze schronisko.
Tam krótki odpoczynek i droga w dół.
Droga powrotna choć nietrudna zajęła nam także dużo czasu, w żlebach zalegało dużo śniegu i nie chcieliśmy powtórzyć przygody jak z początku. Dzień był jeszcze długi a niebo bezchmurne więc nie spieszyliśmy się, nie zawsze szliśmy po szlaku, tylko wybieraliśmy trasę tam gdzie było mniej śniegu skacząc po skałach.
Kolejnego dnia zamierzaliśmy wstać przed wschodem słońca – jednak deszcz i chmury zatrzymały nas na dłużej w domku. Mieliśmy w planach pojechać na jedną z trudniejszych ferrat w Dolomitach : Cesare Pizzetta o skali trudności 5/6.
Przed 10 przestało padać pogoda nieznacznie się poprawiła, więc wybraliśmy się na łatwiejszą drogę Sandro Pertini – polecaną przez naszych znajomych. Miła łatwa i szybka ferrata z krótkim podejściem z parkingu. W ciągu dnia przechodziły chmury i nie było tak źle. Skała zdążyła wyschnąć i nie było ślisko. Jednak już prawie u końca ferraty zaczął kropić deszcz a nawet drobny grad – musieliśmy przyspieszyć tempa – wyszliśmy na szczyt, tam deszcz już nas nieźle zmoczył. Mieliśmy odpowiednie ubranie, ale jednak chodzenie w górach w deszczu nie sprawia przyjemności.
Nieopodal było jeszcze zamknięte schronisko pod którym przeczekaliśmy opady i ruszyliśmy w drogę w dół. Tu cały czas świeciło słońce i dopiero przed samym parkingiem znów zaczął padać gruby deszcz. Po zejściu pojechaliśmy dalej samochodem na południowe ściany grupy Sella – też żeby sprawdzić początek drogi na ferratę Cesare Piazzetta – wybraliśmy kolejny dzień, gdyby była ładna pogoda chcieliśmy chociaż spróbować.
Zbliżał się wieczór w zbiorniku było już mniej paliwa – nie na długie wojaże – zatrzymaliśmy się w miejscowości Arabba żeby poszukać jakiegoś noclegu, pola namiotowego itp. jednak za niewielkie pieniądze znaleźliśmy apartament – musieli tylko dla nas przygotować dwa oddzielne łóżka a nie jedno wielkie ;) pełen komfort – jak u siebie w domu.
Kolejny już ostatni dzień przywitał nas całkiem niezła pogodą. Wyruszyliśmy wcześnie, nic nie zapowiadało opadów deszczu. Szybko podjechaliśmy krętymi drogami na przełęcz Passo Pordoi gdzie na parkingu był początek szlaku na ferratę. Nie padało, świeciło słońce jednak szczyty grupy Sella były spowite chmurami.
Zostawiliśmy nasz samochodzik na parkingu, zapakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy szlakiem pod ścianę. Po drodze zwiedziliśmy cmentarz ofiar I WŚ. Po godzinie i pokonaniu 400 m w górę byliśmy już na miejscu.
Pogoda nadal była optymistyczna, tylko raz na początku chmury się rozstąpiły ukazując nam początek ściany z ferrata – nie wyglądała ona na łatwą.
Ale cóż przyszliśmy, to chociaż warto spróbować. Po przygotowaniu ruszyłem pierwszy i od razu zaśmiałem się – gdzie tu się złapać i nogi postawić ? Takie było moje pierwsze wrażenie – jednak w miarę posuwania się w górę znajdowaliśmy szczeliny i inne chwyty, często posiłkując się stalową liną do przytrzymania.
Nie było tak strasznie. W miarę szybko pokonaliśmy pierwsze sto metrów które były najtrudniejsze, potem komin, musieliśmy zdjąć plecaki i wciągnąć je wyżej na linie. Potem już było „z górki”.
Niespodziewanie pogoda się poprawił, chmury się postąpiły ukazując nam widoki – trasa była naprawdę piękna i ciekawa. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy momentu opisanego w przewodniku gdzie nie było zamontowanej metalowej liny, a była rekomendowana własna asekuracją liną. Jednak pięliśmy się wyżej, widoki coraz piękniejsze, było kilka miejsc w których ubezpieczeń nie było, ale także były miejsca w których ubezpieczenia były, a się wcale do nich nie wpinaliśmy wyglądało to jak zwykły szlak.
W końcu teren zaczął się wypłaszczać, w górze pojawił się szczyt Piz Boe 3152m i nawet się nie spostrzegliśmy kiedy skończyła się prawdziwa ferrata a weszliśmy na normalny szlak. Teraz pozostało nam chwila drogi przez śnieg do szczytu, który osiągnęliśmy po kilkunastu minutach. Spędziliśmy tam prawie godzinę, po czym zaczęliśmy schodzić inną droga w dół – po drodze spotkałem dziewczynę która pochodzi z miejscowości położonej kilka kilometrów od mojej rodzinnej mieściny – jaki to świat mały.
Droga w dół nie sprawił nam problemów, może oprócz zejścia w żlebie gdzie znów zalegał śnieg i trzeba było się nagimnastykować żeby nie zlecieć ze stromego zbocza w dół. Jednak tym razem obeszło się bez przygód. Ścieżką wzdłuż ściany wróciliśmy na początek ferraty by powrócić do parkingu. Tym razem niebo było bezchmurne i zobaczyliśmy całą ścianę. Cała droga zajęła nam ok 8 godzin, co na wejście na szczyt i drogę powrotną jest niezłym wynikiem.
Kolejny nocleg spędziliśmy na campingu.
Następny dzień – środa 16 czerwca przeznaczyliśmy na objazdówkę po części regionu i powrót na lotnisko Bergamo.
Czas szybko zleciał, widoki nieziemskie, obiad pod kościółkiem zawieszony nad doliną, strome i kręte drogi na których ciężko się wyrobić tak małym samochodem jak Nisan Micra – ale przyjemnie było.
I tak zakończył się krótki, tylko 5o dniowy pobyt w Dolomitach.
[
Reszta zdjęć w galerii:
Komentarze