Do Albanii chciałem pojechać od dawna, lubię Bałkany i w roku 2015 udało mi się to zrealizować, może dlatego że na początku roku kupiłem tanie bilety do Ochrydy w Macedonii za 30 funciszy.
Nie będzie to może taka dokładna relacja z wyjazdu, a raczej zapiski z pamiętnika:
Macedonia, Struga poranną porą 18.06.2015, czekam na bus do Tirany.
Wczoraj w środę przyleciałem po 18. Wziąłem taxi do strugi, 10 e. Znalazłem hostelik z pokojem na poddaszu za 10 euro. Potem poszedłem się przejść po miasteczku, obiado-kolacja i piwko za 440 dinarow jakieś 5 f. Mięso wieprzowina, kurczak z warzywami z serem w glinianym naczyniu. Do tego bułka i ryz. Pycha i bylem pełen, ale coś wieczorem zaczęło mi jezdzic w brzuchu. Zerwał się wiatr późnym wieczorem, wypiłem jeszcze piwo zlaten dab w barze nad jeziorem. I kupiłem małą buteleczkę chorwackiej brendy - pyszna, muszę wziąć jedna butelkę do domu.
Busik przyjechał jakoś po 5. Zapakowaliśmy się, po drodze jeden przystanek, byłem za bardzo zmęczony i czasem przysypiałem. Do Tirany dojechaliśmy po ok 3 godzinach coś ok 9. Wysadzili mnie w centrum. Z internetu wiedziałem że busy do Szkodry odjeżdżają spod dworca kolejowego albo z ronda Zogu i Zi. Pod dworcem wskazali mi że busy odjeżdżają właśnie z tamtego drugiego miejsca. Wcześniej zorientowałem się gdzie to jest, także nie miałem problemów żeby tam trafić.
Faktycznie stało tam dużo rożnych busów w małych uliczkach. Pytając się po drodze miejscowych w końcu trafiłem do odpowiedniego busika. Miałem jeszcze pól godziny, wiec wypiłem piwo w pobliskiej knajpce i kopiłem coś do jedzenia. Sama Tirana zbytnio mi się nie spodobała, szaro, brudno, krzywe chodniki i mnóstwo spalin. Może w innych miejscach jest ciekawiej ja przeszedłem tylko 2 główne ulice.
Czwartek, 18 czerwca 2015 at 21:19
Szkoder. Miasto jak miasto. Nie udało mi się złapać żadnego transportu do Thethi. Albo tak było naprawdę, albo miejscowi tak tylko mówili. Wziął mnie do domu Albańczyk który pracuje teraz w agencji turystycznej, kiedyś był w UK. Zaoferował nocleg w swym domu za 10 e. Na początku zastanawiałem się co robię. Idę do obcego kolesia do domu i zostawiam plecak, ale dorobił mi klucz, dal namiary. Jak wróciłem wieczorem do domu wszystko było ok. Wiec nie jest tak źle. W dzień poszedłem zwiedzić ruiny zamku, widoki całkiem ładne. Ale reszta... Miasto, tez nic ciekawego, snułem się cały dzień po uliczkach, i jakoś nic nie znalazłem ciekawego, możne oprócz kafejek w których podłączyłem się do netu, i zjadłem jakieś albańskie danie z piwem za 5 f. Jakaś podsmażana kiełbasa, sos śmietanowy pikantny, opiekane kromki chleba i pieczone ziemniaki w ziołach. Pycha. Na pewno niezdrowe bo ociekało tłuszczem ale pyszne. Potem zasiadłem w drugiej knajpce obserwowałem uliczki wypełniające się ludźmi, którzy wyszli na miasto wieczorem. Prawie wszystkie knajpki były pełne. Tu życie toczy się wieczorami.
Dużo jest sklepów z biżuteria, z ciekawości zaszedłem do jednego. Pierścionek z białego złota i dużym kamieniem akwamaryn za troszkę ponad 100 e. Chyba niezła cena.
Posiedziałem tak do 21 i poszedłem do swego noclegu. Po drodze kupiłem pól litra koniaku szkoder, za bagatela 380 lekow czyli jakieś 2 f... Zaszedłem do fast fooda i za 140 lekow zamówiłem jakaś albańska szybka zawijana kanapkę, coś niby kebab w bułce z frytkami. Całkiem niezłe.
W sklepie kopiłem jeszcze czereśnie pól kilo za 100 lekow. Pyszne dawno nie jadłem takich dobrych owoców.
Przyszła pora na kąpiel. Spartańskie warunki w chłodnej wodzie. Kiedy ja w końcu zacznę podróżować i nocować w normalnych warunkach ? A nie jak najtaniej... Hmmm, tak już wiele razy chciałbym normalnie wyspać się bez zastanawiania co zastane w pokoju, chciałbym normalnie zjeść w restauracji a nie kupować ciągle ser i chleb w supermarkecie... Ale przyznam, taka opcja jedzenia nie jest zła. Można często zjeść regionalne specjały, popić winem czy piwem i to wszystko za grosze. Choć tu w Albanii dobry posiłek tez nie jest drogi. Pół na pół.
Idę spać. Jutro o 7 kolejny etap podroży w góry przeklęte. Oby przypadkiem nie został przeklęty i jakieś nieprzyjemne historie się nie wydarzyły.
Piątek, 19 czerwca 2015 at 14:57
Dobrze mi się spało. Obudził mnie właściciel przed 6 i powiedział ze bus będzie czekał przed 7. Nie chciało mi się wstawać. Zwlekłem się z łóżka. Bus punktualnie przyjechał do pobliskiego baru Barcelona. Zajechaliśmy jeszcze po kilka osób i po 8 ruszyliśmy do Theth. Jechało ze mną 5 młodych Albańczyków na weekend do Teth. Milo mi się z nimi rozmawiało. Zajechaliśmy jeszcze do sklepu po podstawowe zakupy. Asfaltowa droga pięła się do przełęczy. Za nią jak nożem uciął skończył się asfalt i zaczęła szutrowa droga na jeden samochód. Na miejscu byliśmy po 11. Zaraz ruszyłem w drogę. Spotkałem grupę motocyklistów z polski, później pojedyncze grupy ludzi z rożnych krajów. Najfajniejszy był bar kafe z piwem chłodzonym zimna woda ze strumyka. Podchodząc pod prawie pionową siane spotkałem starsza parę ze Słowacji. Po drodze gdzieniegdzie można było spostrzec stare bunkry obserwacyjne. Przeszedłem przez granice przecinająca jezioro które tylko istnieje na mapie, i zaraz za nim spotkałem grupę Albańczyków, którzy przyjechali tu samochodem. Poczęstowali świeżo złowiona grillowaną rybą, serem, pieczonymi warzywami i koniakiem. Milo z ich strony. Posiedziałem chwile, i trzeba było ruszać dalej. Już niedaleko. Droga prowadziła do starego posterunku straży granicznej. Z komina unosił się dym - znaczy ktoś jest. Wszedłem do ciemnego korytarza, z pokoju wyszła para młodych Czarnogórców. W środku palił się ogień w piecu. Poszedłem się umyć w pobliskim źródełku. Potem porozmawiałem chwile i poszedłem do swego pokoju.
I gdzie te dzikie góry przeklęte, gdzie co krok spotykam miłych ludzi na drodze, a miałem być sam...
Sobota, 20 czerwca 2015 at 12:46
Sobotni poranek, wyszedłem na zewnątrz o 7, dookoła mgła i chmury. Nie zapowiada się pięknie. Poszedłem dalej spać, poznani survivalowcy z Albanii nie pojawili się. Ma pewno tez widzieli zachmurzone niebo.
Wstałem znów ok 10, ciągle chmury. Ze swej komnaty wyszła para, porozmawialiśmy chwile.
O 11 przyjechała grupa Albańczyków z przewodnikiem. Stwierdzili ze pójdą dziś na maja jezerec. Zabrałem się z nimi, z planem noclegu w buni jezierec. Po drodze odłącza się jeden kompan, chyba wczoraj popili.
Zaczyna padać deszcz. W mniejszym czasem większym deszczu dochodzimy do jezior. W słońcu wyglądały by pięknie. Teraz otaczające szczyty spowite są chmurami.
Dochodzimy do murowanego schronu-bunkra. Ja zastanawiam się co robić, reszta chce przeczekać deszcz i spróbować wejść na szczyt.
Mnie jakoś ni zachęca wspinaczka w chmurach po mokrych skalach. Chciałbym tez nacieszyć oczy widokami, nie tylko zaliczyć szczyt.
W dolince zalegają jeszcze płaty śniegu, zbocza gór także pokrywa śnieg. Łatwo nie będzie.
Grupa z przewodnikiem poszła w stronę szczytu, przeszedłem się trochę z nimi, zaczął znów padać deszcz, wiec się zawróciłem do schronu. Zacząłem czytać przewodnik. Po około 2 godzinach wrócili cali przemoczeni. Zjedliśmy trochę zapasów nawzajem się częstując. Jeszcze wczoraj martwiłem się ze nie będę miał co jeść, jednak jakoś tak się stało, ze i jednego dnia i drugiego mogłem spróbować pysznego miejscowego jedzenia.
Teraz mam prawie nadmiar tego jedzenia. Dziś na kolacje i jutro na cały dzień, a właściwie to tylko do obiadu. Wieczorem zamierzam już schodzić na dol do Vusanje po stronie czarnogórskiej. Tam powinny być jakieś sklepy, bar, nocleg. Zobaczymy jak będzie w rzeczywistości.
Trochę ciężko jest siedzieć samotnie, zwłaszcza kiedy pada i nie można nigdzie się ruszyć. Nie ma widoków. Co innego jak jest słonce, ładna pogoda. Można nawet usiąść w jednym miejscu i podziwiać widoki. Poza tym idzie się przed siebie, nie myśli się o samotności. Zmieniają się krajobrazy. Nie wiem jak Robinson Cruzoe sam wytrzymał na wyspie taki kawal czasu. W sumie to nie musiałbym tu siedzieć. Jakieś 4 godziny marszu w dol i doszedłbym do wioski. Jednak chce jutro spróbować wejść na szczyt. Zobaczyć to miejsce w blasku słońca. Ponoć jutro ma się poprawić. Jeśli do południa będzie tak samo pochmurnie to będę chyba schodził. Jak na razie nie mam co narzekać, nie jest tragicznie. Mam gdzie spać już drugą noc, spotykam miłych ludzi. Jednak przydało by się słonce nad głowa, to zawsze polepsza humor.
Już po 17 pora chyba przygotowywać jakieś posłanie. Zostaje w schronie, nie wiadomo czy w nocy znów nie będzie padać, a tak w małym namiocie nieprzyjemnie jak nawet nie można normalnie usiąść. Schron chociaż daje trochę dachu nad głową. Dziś chyba będę rozgrzewał się koniakiem, bo jakoś jutro nie chce go znosić na dól. Godzina 19. Przeszedłem się pomiędzy pobliskimi jeziorkami. Chmury ciągle przewalają się nad szczytami. Zaczęło znów padać. Wróciłem do bunkra i przygotowałem legowisko. Naprawdę spartańskie warunki. Położyłem kawałek blachy żeby nie leżeć na gołej ziemi.
Wszedłem w śpiwór, mam tylko nadzieje ze mata się gdzieś nie przebija na zardzewiałych kantach blachy. Popijam koniak żeby nie być samemu. Pójdę spać jak zacznie się ściemniać. Mam nadzieje ze poranek przyniesie poprawę pogody.
Niedziela, 21 czerwca 2015 at 11:10
Niedzielny poranek. Pełno chmur. W nocy cały czas padało, musiałem bardziej zakryć okno blachami. Przyszedł jakiś spłoszony szczurek czy inny gryzoń. Padający deszcz nie dawał mi zasnąć. Ok 9 stwierdziłem ze nie ma sensu dalej siedzieć. Zajdlem śniadanie. Dokończyłem koniak i zwinąłem matę i śpiwór. Ostatni rzut okiem na zasnute chmurami góry, raczej się nie poprawi. O 10.10 zacząłem schodzić. Po godzinie i 10 minutach bylem już przy chatce posterunku. Z daleka widziałem unoszący się dym z komina. Znaczy ze ktoś tu jeszcze jest.
Doszedłem do domku przed którym stal znajomy samochód na albańskich blachach. Wczorajsi znajomi chyba tu nocowali. Wszedłem do środka, oczywiście przy kominku siedziała grupa znajomych Albańczyków. Zaprosili mnie żebym się przysiadł. Poczęstowali koniakiem, pieczonymi ziemniakami i smażonymi ślimakami. Pełno ich przy drodze. Smakowały jak saefood. Przysiadłem się przy kominku susząc buty i nogi.
Zagapiłem się za.długo potrzymałem buty przy piecyku, odlepiła się podeszwa. Jakoś udało mi się przykleić ją z powrotem, klej jakiś termalny, mam nadzieję że będzie trzymać. Około 2 wszyscy się zebraliśmy, zapakowałem się z nimi do defendera, i podrzucili mnie na dol pod wywierzysko oko Skawicy - Błękitna dziura z której wypływa woda z ziemi. Potem ruszyłem do wioski, zatrzymując się przy wodospadzie. W wiosce był mały sklepik-kiosk z podstawowymi produktami. Tam dowiedziałem się gdzie można poszukać noclegu. Gdy dogadałem się z właścicielami wróciłem jeszcze do sklepiku kupić brandy na wieczór. Spotkałem parę Niemców, razem usiedliśmy przy kiosku wypić piwo i porozmawiać trochę.
Niedziela, 21 czerwca 2015 at 20:44
Chyba dziwny jakiś jestem. Miało być odludnie i dziko a ja już któryś raz z kolei doświadczam bałkańskiej gościnności. Dziś we wiosce Vusanje u podnóża gór, gdzie nic nie ma i tylko kiosk z podstawowymi produktami, dziś śpię w normalnym łóżku. A poszedłem się zapytać czy nie maja jakiegoś miejsca żeby rozbić namiot i się trochę umyć... Mam net, zjadłem pyszną kolacje, popiłem pysznym mlekiem, zjadłem domowego sera solonego, świeżutkie prawdziwe pomidorki i melon... Kurde jak sen... ;-) teraz poszedłem już do swego wyrka wyspać się po nieprzespanej nocy ze szczurami i z zawiewającym deszczem zatęchłym bunkrze bez drzwi i okien.
Poniedziałek, 22 czerwca 2015 at 11:13
Wstałem o 7 spakowałem się szybko i o 7.30 pożegnałem właściciela u którego nocowałem.
Droga szybko pięła się do góry, po drodze napełniłem butelki wodą, góry są ponoć bardzo suche. Później się okazało że co jakiś czas były jakieś źródełka z wodą. Wiec 1-1.5 litra wystarcza. Minąłem pasterskie zabudowania wokół których kręciły się stada owiec i psy pasterskie. Zerwałem kilka poziomek rosnących przy ścieżce. Około 10-11 bylem już przy rozstaju ścieżki wiodącej na Złą Kalatę. Wziąłem tylko cieple ciuchy, trochę wody, snickersa i ruszyłem w górę. Plecak zostawiłem w pobliżu 4 innych - ktoś chyba też poszedł na szczyt. Drogowskaz wskazywał 3.5 godziny do szczytu. Bez obciążenia szybko nabierałem wysokości i po 1.20 spotkałem 4 Niemców schodzących ze szczytu.
O 12.09 wszedłem na szczyt Zlata Kolata 2534m - nie cała godzina i 45 minut. Wg. drogowskazu droga zajmuje 3.5g. Na górze spędziłem 40 minut, wypiłem piwko jak to mam w zwyczaju i droga w dół. Po niecałej 1.5 godziny bylem już przy plecaku. Niezłe tempo ;-). Dalej droga do Plav wg. drogowskazu 8 godzin. Ruszyłem przed siebie, była jeszcze wczesna pora, chciałem jeszcze dziś kawałek przejść. Znowu trochę pod górę. Widoki dookoła były przepiękne. Co raz zatrzymywałem się robić zdjęcia. Raz znalazłem mały stawik o średnicy kilku metrów w którym pływały małe traszki. Wszedłem w spalony las. Na drzewach niebieską farbą były zaznaczone strzałki. Po jakimś czasie strzałki szły w inną stronę niż wskazywał szlak na gpsie. Ścieżka zanikała, a niebieskie strzałki prowadziły gdzieś gdzie nie było widać żeby ktokolwiek kiedyś tamtędy szedł. Postanowiłem iść za szlakiem zaznaczonym na mapie. Po kilku chwilach spostrzegłem że jestem w głuchym lesie,żadnej ścieżki, znaków, śladów żeby ktokolwiek tedy szedł. Zerknąłem znów na gps - pokazywał kilkadziesiąt metrów obok ścieżkę, poszedłem w tym kierunku. Kilka razy sprawdzałem, stałem wg. gpsu dokładnie na ścieżce, a w rzeczywistości głęboki las z popalonymi drzewami.
Poszedłem kawałek dalej w tym kierunku w którym miałbym spotkać zakręcająca ścieżkę, a tu urwisko z porośniętymi drzewami. Gdzie ja k... jestem ? Normalnie się zgubiłem. Pomiędzy drzewami dostrzegłem w dole polanę i jakieś stare zabudowania pasterskie, kilkaset metrów w dół. Zacząłem schodzić po stromym leśnym zboczu. Kilka razy się wywaliłem, ale w końcu doszedłem do pastwisk. W oddali po lewo dostrzegłem jakby schodząca z góry ścieżkę. Czyli ścieżka biegła całkiem inna droga niż ta zaznaczona na mapie. Zacząłem przedzierać się przez wysokie po pas łopiany. Następnie chciałem z nich wyjść na coś bardziej płaskiego, potem okazało się że to podmokłe bagnisko. W końcu wyszedłem na suchy płaski teren, ale żadnej ścieżki nie było widać. Choć wg. gps powinna być jakieś 200-300 m ode mnie. Przeszedłem w prawo sprawdzić czy nic tam nie ma. W końcu stwierdziłem, że idę na azymut w kierunku gdzie ścieżka. kiedyś się powinna pojawić. Przedzierałem się przez jakieś choinki i trawy, w końcu pojawiła się wydeptana ścieżka która była w innym miejscu niż na mapie, ale chociaż biegła w przybliżonym kierunku.
W końcu zacząłem iść normalnym szlakiem. Przede mną było jakieś 10 km do Plav, chciałem podejść jak najbliżej. Droga biegła przez las, by w końcu prawie przed samym Plavem wyjść na otwartą przestrzeń. Wybrałem osłonięta łączkę z widokiem na jezioro i rozstawiłem namiot. Tego mi było potrzeba. W końcu po 12 godzinach, 1600 metrów w gore i w dol i prawie jak nie więcej 30 km mogłem odpocząć.
Poniedziałek, 22 czerwca 2015 at 19:36
Śpiewający muezzin w miasteczku Plav.
Kolacja: chleb, ser, pomidor, ogórek, kiełbasa. Niby zwykle, ale jednak smak inny, taki naturalny. Pomidor smakuje jak pomidor, a ogórek jak ogórek ;-) Na koniec brandy z cola. Sam nie wiem po co tachałem 2 litry coli ? Znaczy wiem. Po to by milo spędzić wieczór :-D.
Wtorek, 23 czerwca 2015 at 18:37
Obudziłem się około 5 jak słonce zaczynało oświetlać szczyty gór. Skroplona para kapała mi na twarz. Zrobiłem kilka zdjęć nad jeziorem osnutym poranną mglą. Trochę drzemałem do 8. Potem zacząłem się zwijać.
Cały namiot był mokry od porannej rosy, także długo trwało zanim go przesuszyłem. W międzyczasie nadszedł pasterz ze swymi owcami. Nie spodzie walem się go, tak jak i on nie spodziewał się mnie. Nieśmiało podszedł dopiero jak zobaczył że wychodzę z namiotu. Powiedział że mogłem u niego w domu spać, jednak się wytłumaczyłem że późno tu przyszedłem wczoraj.
Przed 10 ruszyłem w drogę do miasteczka Plav. Po drodze spotkałem rozśpiewaną grupę polaków, najwidoczniej nie spodziewali się spotkać na drodze kogoś, kto rozumie tekst piosenki z gumisiów. W miasteczku zrobiłem zakupy, sprawdziłem pogodę, wysłałem kartki i ok 12 ruszyłem w drogę. Dziś bylem zmęczony po wczorajszym marszu. Droga pięła się pośród pachnących sianem łąk i pastwisk. Co raz były jakieś ujęcia wody czy kraniki.
W połowie drogi znów ścieżka gdzieś mi znikła, próbowałem zejść do wąwozu z rzeką, tak jak wskazywała mapa, ale to nie był najlepszy pomysł. Zaraz cofnąłem się do miejsca w którym jeszcze ją było widać. Odnalazłem jakieś ślady pośród krzaków i poszedłem nimi. Całe szczęście, że w końcu pojawiła się jakaś konkretna droga która biegła w dobrym kierunku. Przechodząc mostem przez rzekę stwierdziłem, że opłuczę sobie twarz z potu. Woda była tak przyjemnie chłodna, lecz zaraz stwierdziłem ze po prostu cały się odświeżę. To nic ze obok była całkiem pokaźna droga, ale jeszcze nikogo na niej dziś nie spotkałem i było bardzo prawdopodobne że nikt się nie pojawi w ciągu kilku godzin. Po szybkiej kąpieli od razu się lepiej zrobiło, co prawda straciłem mydło, ale został mi jeszcze szampon który mogę wykorzysta do umycia się.
Prawie przed samym szczytem trafiłem na domki pasterskie. Rodzina zaprosiła na chwile poczęstowała wodą z sokiem i po chwili ruszyłem dalej. Ścieżka co raz się znów gubiła, ale las nie był gesty i można było znaleźć sobie drogę.
W końcu ujrzałem drogowskaz pokazujący drogę nad Hridsko Jeziero. Kilkaset metrów ścieżki i moim oczom okazało się turkusowe jeziorko pośród górskich szczytów. W gładkiej tafli wody szczyty odbijały się jak w lustrze. Może i fajne to by było miejsce biwakowe, gdyby nie miliony komarów. Obszedłem jeziorko dookoła i wróciłem z powrotem na górę do głównej drogi. Zaraz przy niej stal niedokończony domek-schronisko 2062m. W środku całkiem przyjemnie - drewniane ławy, brak tylko okien – znaczy otwory były, ale niczym nie zabudowane. Stwierdziłem że dziś tu przenocuje. Była już 19. Szybka kolacja, ser, kiełbasa, pomidor i piwko. Dziś idę wcześnie spać, żeby się zregenerować, czuję, że jestem totalnie zmęczony.
Środa, 24 czerwca 2015 at 07:30
Pobudka po 6. Poranek pochmurny. Ruszyłem o 7.50.
Po niecałej godzinie dochodzę do starego schroniska czy jakiegoś posterunku granicznego. Nie ma okien, ściany odrapane i pomazane napisami. Nieopodal budynek na generator. Na pobliskim wzniesieniu obelisk z pobita tablica. Ruszyłem dalej w kierunku wzgórz z granica 3 państw. Dookoła rozpościerając się widoki na Czarnogórę, Albanię i Kosowo. W dole domki pasterskie w Dobrodoo. Z drugiej strony w Czarnogórze chyba Bielo Polje. W dolinach słychać dzwonki pasących się owiec.
Pod samym wzgórzem granicznym zostawiam plecak i na lekko wchodzę w górę. Po kilkunastu minutach jestem na szczycie. Oczywiście jak prawie na każdym wzgórzu pozostałości po okopach. Podczas tego wyjazdu zaliczyłem 4 państwa: Macedonię, Albanię, Czarnogórę i Kosowo. Szybkie zdjęcia i panorama i w dól, bo na horyzoncie już widać nadciągający deszcz. Dochodzę z powrotem do plecaka i pierwsze krople spadaj na ziemie. Zakładam kurtkę i zaczynam schodzić do osady. Mijam 2 pasterzy zganiających swoje stada owiec w dolinę. Już na samym dole deszcz ustępuje, zaczyna świecić słońce. Jednak mokra trawa skutecznie moczy buty.
Po drodze spotykam gościnnego Albańczyka który zaprasza mnie na herbatę. Prowadzi swój guesthouse. Warunki prymitywne, ale to dopiero początek i przynajmniej oferuje dach nad głową i wyżywienie. Zaraz na stole pojawiają się domowe produkty z owczego sera. Jakaś zupa czy coś z mleka z cebulka. Gęsta śmietana czy jogurt z ogórkiem, biały ser, i szklanka owczego mleka z kożuchem tak grubym ze mało co się nie udławiłem. Na koniec jeszcze kieliszek rakii. W podzięce zostawiłem kilka snickersów, mi już mam nadzieje nie będą potrzebne. Ruszyłem dalej.
Po drodze spotykam jedna Niemkę, a później 2 Niemców. Przy kolejnej pasterskiej osadzie zagaduje napotkanych mieszkańców. Małemu chłopcu daję ostatniego snickersa. Oczywiście zapraszają mnie na szklankę herbaty i nocleg, jednak muszę iść dalej. Przekraczam znów granice z Czarnogórą, zawsze ten sam widok, zniszczony słupek graniczny. Mieszkańcy chyba nie lubią podziału. Tym bardziej że ścieżki i drogi często meandrują przez oba sąsiadujące kraje. W końcu droga w dol. Powoli schodzę w dół. Przede mną widok na najwyższą cześć gór przeklętych. Świeci słonce, wygodna ścieżka, dookoła morze kwiatów. Niestety zaraz nadciągają chmury i znów zaczyna padać deszcz. A było tak ładnie. Całe szczęście że zostało niewiele drogi, jedynie 350 m. w dół. Zaraz przy samym zejściu natrafiam na przydrożny bar kawiarnie. Chronię się w środku. Za prymitywną ladą, można znaleźć kilka podstawowych przekąsek, biorę piwo, siadam przy stoliku i wdaje się w miłą pogawędkę z młodym właścicielem. Za ścianą z desek słychać głosy małego dziecka. W czasie lata mieszka tu z rodziną. W końcu deszcz ucicha wiec ruszam dalej w dół. Niestety mokra trawa czasem po kolana moczy mi całe buty.
Schodzę do osady Cerem. Na drodze spotykam młodych chłopców którzy na hasło guesthouse zabierają mnie do swego domu. Jednak tam się okazuje że chcą 20 e za nocleg w ich domu. Trochę za dużo za spartańskie warunki, gdzie w Szkodrze płaciłem 10 e. Dziękuje i udaje się dalej. Zachodzę do innego domu, tam troszkę zdziwieni na moje pytanie gdzie mógłbym rozstawić namiot. Młody chłopak wyprowadza mnie kawałek i pokazuje miejsce.
Rozkładam namiot, chłopak chce mi pomóc, ale prawdę mówiąc sam wszystko robię, bo przecież on i tak nie wie jak go postawić. Rozwijam matę, śpiwór. Potem zaczynam wyciągać jedzenie. Pytam się czy chce trochę, ale przecząco kręci głową. Cóż, sam jem a chłopak się ciągle na mnie patrzy, trochę to krepujące gdy ktoś obserwuje każdy twój ruch i nawet nie można o niczym z nim pogadać. Niestety nie miałem już żadnych słodyczy którymi chociaż mógłbym go poczęstować.
Potem pokazuje że idę spać i mowie: Bye. Całe szczęście zrozumiał, pożegnał się i poszedł. Poszedłem jeszcze nad strumyk wziąć trochę wody i omyć chociaż twarz.
Jakoś takie mam mieszane uczucia co do tej mieściny. Wszędzie ludzie byli bardzo mili, tutaj tak jakby chcieli odoić z kasy i byli obojętni. Oczywiście chciałem zapłacić za nocleg i wziąć jakiś prysznic, ale nie za taka sumę żeby mieć prawie takie same warunki co pod namiotem. Nic to, jutro idę do Valbony. Oby nie padało.
Czwartek, 25 czerwca 2015 at 10:59
Pobudka ok 7. Całkiem ciepła i spokojna noc. Nie było żadnej wilgoci. Dziś wyruszyłem później - przed 9, nie miałem daleko do przejścia około 17 km i 4-5 godziny.
Droga prowadziła w dół, przede mną rozpościerały się widoki na wyższe partie gór. Po drodze młoda albańska dziewczyna pędząca krowy na pastwisko zatrzymała się i zagadnęła jak mi się tu podoba. Mówiła całkiem nieźle po angielsku. Widać chętnie nawiązują kontakt nawet po to by podszkolić język. Dolina Valbony jest naprawdę piękna, czysta rzeka a dookoła wysokie skaliste szczyty. Spotykam jeszcze 2 dziewczyny z USA. Potem widzę się nimi jeszcze raz. Znajduje camping za 5 euro. Rozstawiam namiot na jednej z wysepek która się tworzy przez rozlaną rzekę. Dookoła rosną poziomki. Widzieliście kiedyś poziomkowe pole namiotowe ? Takie rzeczy tylko w erze... Albo w Albanii ;-) W końcu po 3 dniach biorę ciepły prysznic. W restauracji zamawiam jakieś regionalne danie z baraniny. Wypas, kawały mięsa w pomarańczy, chleb i marynowany kabaczek, to wszystko za jakieś 5.5 funcisza. Potem idę przejść się w górę doliny.
Po kilku km spaceru już po południu zachodzę do restauracji zamawiam grillowany ser i sałatkę, do tego wypijam kilka piw bo słońce świeci i grzeje. To tez za śmieszne pieniądze ok 1.5 f, piwo za 70-80 pensów. Pod wieczór wracam na camping. Duże grupy Niemców przyjeżdżają na kolacje. Wypijam jeszcze jedno piwo Tirana i powoli znikam w namiocie. Zachodzące słońce oświetla na złoto szczyty gór, pachną poziomki, dym z komina dodaje aromatu palonego ogniska. Nieopodal szumi strumyk - sielanka.
Piątek, 26 czerwca 2015 at 14:13
Pogoda jednak nie utrzymała się. Od rana chmury nad wysokimi szczytami.
W nocy gdy obudziłem się z przyczyn fizjologicznych zobaczyłem co najmniej dziwne zjawisko. W oddali kilkunastu metrów od mego namiotu zaczęło błyskać światełko. Powoli zaczęło się przemieszczać. Rożne dziwne myśli mnie naszły: od takich ze ktoś idzie z migająca latarka, potem pomyślałem ze jakieś zwierze ma na obroży jakiś nadajnik, ale nawet psy tu nie maja obroży,to po co dla dzikich zwierząt zakładali by takie kosztowne obroże. Inna myśl ze to świetliki, ale żeby tak mocno świeciły ??? Ostatnia myśl to oczywiście UFO. Jeszcze bardziej mnie przeraziło to ze po drugiej stronie rzeki pojawiły się kolejne 3 takie światełka i powędrowały bezszelestnie w tym samym kierunku w gore potoku.
Nie wiem co to było, ale niech pozostanie że to byli kosmici ;-) Wstałem przed 6 żeby się wyrobić na śniadanie o 6.30 i ruszyć w góry o 7. Na śniadanie przybyły także dwie dziewczyny ze stanów. Śniadanie składało się z chleba z masłem i dżemem figowym i śliwkowym. Kolejny był naleśnik, potem kiełbaska, a na koniec 2 jajka z warzywami przyrządzone w rożnej postaci. Pożegnaliśmy się, dziewczyny pojechały busem na północ, a ja zdecydowałem się przejść na szczyt Maja Jezerce.
Ruszyłem przed 8. Odnalazłem szlak prowadzący na Maja Rosit, który potem się rozgałęział. Niestety szlak nam Maja Jezerce jest nieoznakowany z tej strony. Zaraz jak odbił w lewa stronę ścieżka gubiła się w gęstym lesie, stare znaki szlaku znikły z drzew. I tak były słabo widoczne, wyblakła farba na gnijących drzewach. I tak po kilkudziesięciu metrach znów stałem w środku lasu, i nie było widać śladu żeby jakaś żywa istota szła tędy ostatnio. Przedarłem się jeszcze przez paprocie i chaszcze. Wyszedłem na polankę. Ciemne chmury zwisały nad górami. To tym bardziej zniechęcało do wspinaczki 1600 m. w gore.
Po jakimś czasie stwierdziłem że wracam. Wróciłem się do rozstaju dróg i zacząłem wchodzić oznakowanym szlakiem na Maja Rosit. Pogoda jakoś nie polepszyła się. Jakoś wcale mi się nie chciało dziś zdobywać szczytów. Przez ostatnie dni narobiłem wiele kilometrów. Usiadłem na kamieniu, otworzyłem piwo, i przez chwile grzałem się w promieniach słońca które wyjrzało z poza chmur. Wracam, moje ciało po prostu jest zmęczone po tych dniach wędrówki. Idąc w dół ( zresztą jak szedłem w górę to też ) zbierałem po drodze poziomki. Było ich tyle, że co krok znajdowałem dywan poziomek. Po prostu je rwałem garściami, niektóre były tak wielkie jak truskawki. Nie pamiętam kiedy tak w życiu objadłem się poziomkami. Pamiętam jak obżarłem się truskawkami czy ciastem, ze po prostu miałem już dość. Tym razem obżarłem się poziomkami, zjadłem może ze 2 kilo. Kilka kroków przystanek, zebranie garści zajmuje kilkanaście sekund. Wrzucam do ust, kilka kroków i kolejny przystanek. I tak po jakimś czasie stwierdziłem, że mam ich po prostu już dość :-D.
Po drodze spotkałem jeszcze 2 żwawe panie, jedna z Czech druga z Niemiec. Gdy doszedłem do drogi zaszedłem do znanej już mi z wczoraj restauracji. Od razu zapytałem ile będzie kosztować butelka brandy. Kelner porozumiał się z szefem i 0.7 l brandy za 800 leków, jakieś 5 f. Do tego zamówiłem pieczone baranie mięso i sałatkę. Mięso przepyszne za grosze. Później wziąłem jeszcze kawałek owczego i koziego sera. I tak siedzę właśnie przy stoliku.
I pojawiają się spotkane po drodze panie z Niemiec i Czech. Że w Valbones są tylko ze 3 guesthousy i pola campingowe zarazem, to nie problem było się spotkać znowu. Zaczęła siąpić mżawka, trochę zmarzły, i też nie znalazły ścieżki na Maja Jezierce. Zaprosiłem je do stolika i od razu poczęstowałem brandy. 0,7 l na jedna osobę to dużo ;-) Zaczęły się gadki. Ile to można się dowiedzieć, i jakie ciekawe osoby można spotkać po drodze... Przesiedzieliśmy tak dość długo. Ok 7.30 stwierdziłem, że już pora na mnie bo jeszcze kawałek będę musiał dojść do swego campingu. Za pobyt w restauracji zapłaciłem 2400 lekow czyli jakieś 12 f. A w tym była butelka brandy, porcja mięsa z grila, sałatka, 2 kawałki sera owczego i koziego, 2 cole, zupa i chleb... Hmmmm żeby wszędzie było tak tanio.
Właściciele byli naprawdę mili, mam nadzieję, że nie tylko dlatego ze byłem gościem z zagranicy. Spostrzegłem także polski akcent - szklanka żywiec stojąca na ladzie. Jakoś nie lubię zbytnio deszczu wiec stwierdziłem że zwinę namiot i pójdę spać do guesthousu, z dzielonymi pokojami, nawet mieli pustą trojkę w której sam mogłem się rozgościć. Co najfajniejsze ze miejsce ze śniadaniem kosztuje 12 e, a camping 2 + śniadanie 5, wychodzi 7e czyli o 5 e więcej w normalnym łóżku. Namiot też jest fajny jak nie pada, ale od czasu do czasu lubię się wyspać na normalnym łóżku. Wróciłem na camping, już ciemniało, i zaraz rozwiązała się zagadka alienow... Wystarczy wypić trochę brandy i cały świat jest prostszy.
Składając już namiot po ciemku dostrzegłem świecące punkciki które latały. Okazało się że jednak są to świetliki. Po chwili gdy się wpatrzyłem w zarosła dostrzegłem ich dziesiątki migających w rożnych miejscach. Naprawdę było to fascynujące. Dziesiątki światełek rozbłyskujące i latające w zaroślach. Jednak kwiat paproci istnieje - pomyślałem. Wystarczy wypić trochę albańskiej brandy :-D.
Potem trafiłem z opóźnieniem do mego guesthousu. Właściciel campingu i guesthousu jest ten sam wiec się mnie spodziewali. Dostałem własny pokój z wygodnym łożem. Cieple prysznic, tego mi trzeba było... Oby mi się przyśniły świetliki.
Sobota, 27 czerwca 2015 at 08:39
Pobudka o 6. Całkiem nieźle się spało. Szybkie pakowanie i śniadanie o 6.30. Ten sam zestaw co wczoraj. Najadłem się. Za camping zapłaciłem 2 e za pokój ze śniadaniem 12 e. Złapałem autobus do Bajram Curik o 7.30. Jechali nim normalni mieszkańcy doliny, starszy pan z kosa. Żal mi było opuszczać to miejsce. W Bajram Curik byliśmy ok 8. Wysadzili mnie na jakimś skrzyżowaniu. Zapytałem się przechodniów o bus do Fierza, skąd wypływają promy. Jeden pokazał że stąd, ale kiedy będzie nie potrafił powiedzieć. Podjechał jakiś bus, zapytałem czy jedzie do Fierza, odpowiedział, że tak, i żebym się ładował. Wiec się załadowałem, chwila konsternacji, kierowca mi mówi ze 10 e. Ja mu mówię że bus to jakieś 300 leków, on mi na to ze taxi. Więc mówię że nie chcę taxi tylko bus, który wiem że tu jeździ. Podziękowałem i wysiadłem i znów się pytam ludzi na chodniku o bus do Fierzy, pokazują kawałek dalej. Poszedłem na skrzyżowanie, tam stali taksiarze i od razu mi oferują swe samochody. Znów tłumacze że czekam na busa, zbijają cenę. W końcu mówię że za 300 leków mogę jechać. Jeden się zgadza i zaprasza mnie do samochodu, trochę to zagadkowe. Ale pokazuje dwa banknoty po 200 i jeden przekreślam palcem, mówi ze ok. No to wsiadam, ale trochę nie dowierzam. Kierowca wyciąga 100 leków reszty, ja tylko na wszelki wypadek mówię że zapłacę jak dojedziemy, tak się trochę zaśmiał, bo myślałem ze mnie oszuka.
No i ruszyliśmy, zrobił jeszcze kółko przez miasteczko w poszukiwaniu klientów. Jednak nikogo nie było. Droga zajęła jakieś 20 minut. W oddali pojawiła się wielka zapora przegradzająca głęboki kanion. Potwierdził jeszcze że chcę na prom. Dojechaliśmy. Kierowca był bardzo miły. I w sumie dałem mu te 200 i zwróciłem 100 reszty które już mi wręczył. Dla mnie to pól funta, dla niego o wiele więcej, a naprawdę był bardzo miły i jednak nie chciał wcale oszukać.
Przeprawa promem trwała 2 godziny. Bilet 300 leków. Wjechało kilka samochodów i ja na piechotę. Obsługa bardzo mila i kulturalna. Zmywali cały pokład żeby nie był mokry. Widoki całkiem ładne, czasem ściany kanionu schodziły prawie pionowo do wody. Sztuczny zbiornik często wcinał się w głąb lądu. Na brzegach stały domki i zabudowania mieszkańców. Pasły się kozy, czasem na brzegu stały lodki rybackie. Dopłynęliśmy do portu końcowego Komani. Nasz prom miał jakieś kłopoty z podpłynięciem, dopiero za drugim razem mu się udało. Na brzegu kłębiło się pełno turystów i samochodów, z boków stały przycumowane lodki dla turystów. Obsługa naszego promu uwijała się przy cumach. Coś im nie pasowało. Chyba przeszkadzały małe łódki. Jedną cumę pociągnęli daleko nad małą łodzią pasażerską. Gdy się napięła słychać było trzask łamanych drzwiczek i rozbijanego szkła. Myślałem ze cuma całkowicie zgniecie kruchy dach stateczku. Ale tylko poszły otwarte drzwi.
I w końcu zacumowaliśmy. Zszedłem na ląd przeciskając się miedzy tłumem ludzi i samochodów próbujących wjechać i wyjechać na mały parking przystani. Spytałem się o jakiś bus do Szkodry. Powiedzieli mi ze będzie dopiero o 17. ale zaraz jedzie jakiś samochód - no nic, poczekam. Stanąłem przy wyjeździe i pomyślałem, że możne któryś z samochodów które teraz przypłynęły promem będzie miał miejsce. Machnąłem do pary z Kosowa której robiłem zdjęcie na promie. Zgodzili się zabrać mnie ze sobą, nieźle - dość szybko znalazłem transport. Droga do Szkodry była bardzo zniszczona i wiła się po zakolach zalewu. Ale widoki całkiem ładne. Po 2 godzinach wysadzili mnie na krzyżówce do Tirany. Nawet nie musiałem jechać do Szkodry, zawsze to bliżej. W przydrożnym barze spytałem o której będzie jakiś furgon. Miał być o 13.30 czyli za 20 minut. Stanąłem przy drodze i zaraz podjechał jakiś busik zatrąbił i zatrzymał się przy mnie.
- Tirana ? - Tirana.
- How much ? - 5 euro.
Ok, z uśmiechem wsiadłem do wygodnego 7 osobowego busika... Zapytałem kierowcy skąd jada autobusy do Strugi w Macedonii, i przed 15 bylem już na miejscu. Nawet w najśmielszych snach się tego nie spodziewałem. Wskoczyłem tylko do sklepu zakupić 2 butelki brandy po 600 leków czyli niecałe 5e za 0,7.
Autobus do strugi odjechał o 16, bilet 10e. Mam nadzieje ze dojadę przed północą. W Strudze byliśmy przed 21. Wysiadłem z jedna Chinką. Czekały na nas już taxowki które oferowały podwózkę za jedyne 10 e. Powiedziałem, że idę na bus, i jak Chinka chce to może ze mną iść, bo już tu byłem, albo za 2 e od osoby możemy wziąć taki. Już odchodziliśmy wiec taxiarz zgodził się na 3 e od osoby. Wysadził nas w centrum. Ja skierowałem się na stare miasto, właśnie odbywały się koncerty zespołów ludowych z różnych krajów. Trochę się rozglądałem za noclegiem, ale zawsze mogłem pójść do apartamentu gdzie kiedyś już bylem. W sumie zaraz podszedł do mnie mężczyzna i się spytał czy mam nocleg. Pokój był niedaleko, czysty, z internetem za 10 e. Potrzeba mi było tylko na jedna noc, wiec wziąłem. Mogłem zostać do wieczora kolejnego dnia jak będę wyjeżdżał. Przeszedłem się jeszcze chwile po mieście, ale bylem zmęczony podrożą, więc wróciłem do swego pokoju i walnąłem się spać.
Niedziela, 28 czerwca 2015 at 16:54
Ochryd po raz drugi. Miłe miasteczko. Wstałem około 8. Wziąłem najpotrzebniejsze rzeczy i poszedłem się przejść po okolicy. Oczywiście poszedłem do cerkwi Św Jowana, na skarpie na wzgórzu. Ładny stamtąd widok. Pokręciłem się po mieście. Byłem już w Ochrydzie 2 lata temu więc większość atrakcji tego miasteczka już widziałem. Zaszedłem na targ, gdzie opychałem się świeżymi owocami: malinami, czereśniami, brzoskwiniami. Nie ma lepszego połączenia niż zagryzanie piwa skopsko słodziutkimi malinami. I w sumie tak spokojnie minął dzień. Po 16 spakowałem plecak i wziąłem taxowke za 300 dinarów na lotnisko. Gdy tu przyleciałem nieźle przepłaciłem 10 e za taxi. Przed terminalem stal także piętrowy bus który oferuje transport za 200 dinarów do centrum Ochrydu. Odjeżdża chyba zaraz po przylocie samolotu. Najprawdopodobniej jest także możliwość przyjazdu nim na lotnisko, ale o której i skąd odjeżdża? Nie wiem. Szybkie oddanie bagażu i miałem jeszcze czas posiedzieć na słońcu. W poczekalni, ktoś zbił butelkę jakiegoś alkoholu dopiero co zakupionego w sklepie bezcłowym. Po hali roznosi się aromatyczny zapach jakiejś brandy czy czegoś takiego. Tak kończy się moja przygoda w górach przeklętych.
Więcej zdjęć :
- https://picasaweb.google.com/110707170585295247140/GoryPrzeklete2015StrugaSzkodra?authuser=0&feat=directlink
- https://picasaweb.google.com/110707170585295247140/GoryPrzeklete2015VusanjePlav?authuser=0&feat=directlink
- https://picasaweb.google.com/110707170585295247140/GoryPrzeklete2015PlavCerem?authuser=0&feat=directlink
- https://picasaweb.google.com/110707170585295247140/GoryPrzeklete2015CeremValbone?authuser=0&feat=directlink
- https://picasaweb.google.com/110707170585295247140/GoryPrzeklete2015ValboneOchryd?authuser=0&feat=directlink
The End
Komentarze